Skip to main content

Nie jest to najświeższa produkcja, ale na pytanie zespołu, czy zrecenzuję ich płytę odpowiedziałem twierdząco zanim sprawdziłem kiedy została wydana. No nic, więc dziś skoczymy na moment niemal dwa lata w przeszłość.

Na swoje nieszczęście, nie sprawdziłem również, czym zajmuje się holenderski Morvigor. A zajmuje się on melodyjną mieszanką black i death metalu. No dobra, „Tyrant” ma momenty, gdy muzycznie podchodzi pod zgrzebny black/thrash metal nawet, ale nie ma ich wiele. I to w sumie one są najciekawsze na całym krążku. Reszta to po prostu typowy, oklepany, czernią przypalany death metal, który – muszę to niestety z bólem serca stwierdzić – ciągnie się jak flaki z olejem. Kilka razy podchodziłem do tego albumu i nie docierałem do końca. Dopiero po dłuższym okresie zawziąłem się i dotarłem do finiszu. I wcale mi przez to nie lepiej. Taki miks inspiracji od Runemagick, Soulreaper ale bez polotu i barwiony na czarno – niestety, dla mnie to zdecydowanie za mało, bym zachwycał się tym co słyszę na „Tyrant”. Ponadto zespół ma tę przypadłość, że niepotrzebnie rozciąga swoje utwory. Taki „The Martyr’s Ascension” trwa dziewięć minut, a połowę wypełnia instrumentalna improwizacja. A przynajmniej brzmi jak improwizacja. Podobnie jest w „Blood of the Pelican”. No spoko, ale w rozmach trzeba umieć, a nie każdy skurwisyn ten rozmach ma. U Morvigor go niestety nie stwierdzono.

No to chyba tyle co mogę Wam po wiedzieć o tym krążku. Nuda panie, nic się nie dzieje. Trochę szkoda Waszego czasu, bo zamiast „Tyrant” można odtworzyć coś innego.

Ocena: 5/10

Tracklist:

1. Intro
2. No Repentance
3. The Martyr’s Ascension
4. Interlude
5. Blood of the Pelican
6. Voices
7. Tyrant
8. Outr
Oracle
17428 tekstów

Sarkazm mu ojcem, ironia matką i jak większość bękartów jest nielubiany. W życiu nie trzymał instrumentu w ręku, więc teraz wyżywa się na muzykach. W obiektywizm recenzencki wierzy w takim samym stopniu jak we wniebowstąpienie, świętych obcowanie i grzechów odpuszczenie.

Skomentuj