Skip to main content

Wydawca: Black Death Production / Godz Ov War Productions

Dzisiaj na kejosowym tapecie Temple Of Decay, który od początku swojej drogi gości na naszych łamach. Czy i tym razem przekona do siebie swoim “Anit Deus” kejosowego redaktura? Sprawdźmy.

Okładka albumu przyznać muszę jest w pytę. Pięknie ukazuje nam komu to całe katabasowe środowisko tak naprawdę bije pokłony. Każda władza deprawuje, nawet kler. Możemy więc powiedzieć, że “Anti Deus” obnaża całe to skundlone środowisko. Zacnie, jakby to Bartosz powiedział. A muzycznie? Za każdym razem kiedy wrzuciłem ”Anti Deus” na magiel miałem problem z dobiciem do końca. Postanowiłem więc odrobić zaległą lekcję pod postacią pierwszego albumu („Rigor Mortis” jakbyście pytali) celem porównania i uświadomiłem sobie, że Temple Of Decay po prostu tak gra. Taki ma styl, tak rozumuje (black) metal i taki właśnie ma być. Ano, czyli jaki? Mocno rozpędzony, niczym czołg napierający na bezbronnych cywilów i bestialski jak żołnierz na polu bitwy. Mocno kopiący w ryj każdego oślepionego wiarą i w końcu na maksa antyreligijny i opluwający wszelkie świętości (“Klecha”)… Niestety, problem z Temple Of Decay u mnie jest taki, że nie widzę w tym wszystkim czegoś, co mogłoby zaskoczyć. Wszystko jest tutaj mocno skalkulowane i obliczone, a przez to mocno przewidywalne. Jasne, mikstura black metalu, miejscami ocierająca się o death i szczyptę thrash jest tutaj jak najbardziej na miejscu. Dobrze ubarwia przekaz i czyni z “Anti Deus” manifestację antyreligijności, tylko za chuja mi się tutaj po prostu to nie lepi. Jasne, Mortt który odpowiedzialny jest tutaj za całość (winszuję), zgrabnie stara się prowadzić narrację stawiając na różnorodność w budowaniu poszczególnych utworów (“Sztandary Buntu”), ale nie jest ona niestety przekonywująca. W dodatku brzmienie, choć surowe i siarczyste nie uzupełnia i nie wzmacnia agresji tego krążka, a sam wokal w ojczystym języku choć mocno chce, to jednak miejscami nie może mnie przekonać… Więc jeśli on nie może, to ja tym bardziej też nie mogę.

Tak. Wiem kurwa, czepiam się. Powiem jednak jak najprościej się da: jeśli na serio lubisz polski black metal i chłoniesz każdy wyziew z naszej sceny jak pojebany, to łykniesz “Anti Deus” od razu. Jeśli natomiast nie lubisz tej sceny, nie widzisz w niej niczego, co byłoby godne Twoich uszu i masz wyższe oczekiwania względem tego gatunku, to po prostu odpuść sobie.

Łysy
861 tekstów

Grafoman. Fan śmierć, jak i czarciego metalu, którego słucha od komunii...

Skomentuj