Kontakt i zamówienia : Psycho Zine
Trochę się naczekał na recenzję najnowszy 7 już numer Psycho Zine, ale nie krzyczeć na mnie, ładnie proszę. Dużo zajęć, reanimacja kejosa i jakoś to tak miesiąc trwało, zanim siadłem i wrażenie swoje postanowiłem spisać. I od razu zaznaczam, że końcowa ocena nie ma nic wspólnego z sentymentem (chociaż to słowo jest motywem przewodnim tego wpisu) jakim darzę S’thrash’ydło.
80 stron w czerni i bieli pełnych wywiadów, recenzji i relacji. Tu oczywiście na tle innych papierowych zinów Psycho oryginalnością nie grzeszy. Z drugiej strony i po co by miał. Za to podoba mi się zestaw kapel. Zresztą myśl przewodnia, którą wyraził jeden z piszących na temat doboru zespołu jest mi bliska. W skrócie można by ją określić : „robimy to co chcemy i za nic mamy, co ludzie powiedzą”. I ja to kupuję. Poza tym zestaw przepytywanych bandów jakoś tak wpisuje się w moje gusta muzyczne. Z jednej strony trzon zina stanowią wywiady z kapelami, którzy nawet najstarsi górale darzą szacunkiem, że wspomnę tylko Azarath, Armagedon (!), Hate czy Anticipate. Z drugiej nieco świeżej krwi : Embrional, Mord’A’Stigmata, czy ChaosUC. I właśnie przy wywiadach wchodzi sentymentalizm o którym mówiłem, ale ten zdrowy, a nie marudzący: „Jesteśmy starzy , kiedyś to było, Wy młodzi tego nie zrozumiecie”. Zrobione są one w ten sposób, aby wyglądały na alkoholowe pogaduchy starych znajomych (zresztą w przypadku paru zespołów, ciężko żeby było inaczej). Chociaż mam drobne zastrzeżenie, może jednak warto było by pomyśleć nad nieco większą ilością niewygodnych pytań. Jeszcze apropo’s sentymentu, chylę czoła przed artykułem Belangera o starej płockiej scenie metalowego łupania. Za to kompletnie nie podeszła mi filmowa mini opowieść. Wiem, że się mądrzę, ale ja bym to zrobił inaczej. Co jeszcze na tych 80 stronach? Wspominane recenzje. Materiałów sporo, części płyt nie słyszałem. A to z kolei dla mnie tłumaczy sens opisywania krążków, które wydawane były nierzadko i pół roku temu. Inna sprawa, że papierowe ziny w kwestii świeżości materiału, kierują się innymi zasadami niż my, komputerowi złośliwcy. I na deser całość domykają relacje z koncertów i wykańczanie konkurencji (recenzje innych papierowych zinów). I wszystko cacy, gdyby nie jedna rzecz, która popsuła mi nieco lekturę. Błędy i to nie niestety ortograficzne. Nie ma ich dużo, ale te które są, przynajmniej mnie, rażą.
Zdaje sobie sprawę, że wszystkim zdarzają się literówki i „orty”, a najtrudniej je zobaczyć u własnych, rodzonych w bólach, dzieci. I ja również wolny od nich nie jestem. Tylko, że ja skrobiąc w necie, mogę je w każdej chwili poprawić. Warto by jednak było zainwestować w kogoś od korekty, panowie. Poza tym, ja jestem kupiony, a Wy – czytelnicy w sensie – kupujcie Psycho Magazine, bo warto.
Ocena: 8/10 (początkowo chciałem uciąć za błędy, ale liczę na poprawę ;] )