Wydawca: Basement Murder / SOARD
Recenzji nowych – starych albumów ciąg dalszy. Tym razem pada na Non Opus Dei, który milczy już od dłuższego czasu. Ażeby zaspokoić więc głód maniaków wypuścili jakiś czas temu „Applied Diabology” i o nim dziś słów kilka.
Materiał ten został nagrany w 2002 roku i planowo miał ukazać się dwa lata później. No ale coś nie pykło, stąd też na wydanie tej płyty musieliśmy czekać, bagatelka, dwie dekady. Dlaczego? Nie wiem. Jeśli patrząc z perspektywy 2024 roku – ten album broni się doskonale. Ale jeśli miałbym się w 2004 roku o nim wypowiedzieć, to byłbym w kropce.
Non Opus Dei od zawsze pociągało mnie złożonością swojej muzyki przy jednoczesnej olbrzymiej dozie diaboliczności i tego nieuchwytnego pierwiastka sprawiającego, że słuchacz doskonale wie, z jakim zespołem aktualnie obcuje. Natomiast „Applied Diabology” w porównaniu do wszystkich krążków Olsztynian, nawet tych późniejszych, wyróżnia się poziomem pogmatwania, mnogością ścieżek, którymi biegnie ta muzyka oraz środków, jakich użyto do jej stworzenia. Wszystko o czym napisałem przed momentem skupia się niczym w soczewce w takim numerze jak „On the Final Transformation and Deconstruction” – mamy tutaj wymieszanie w zasadzie wszystkiego: gęstego blastu, gitar akustycznych, igili, smyczków…
Słuchając „Applied Diabology” mam wrażenie, że Non Opus Dei do jednego kotła wrzucili free jazzowe podejście do muzyki, silne inspiracje „Prometheus” od Emperora, pogaństwo i folk. Oczywiście w odniesieniu do każdego z numerów proporcje te różnią się między sobą, mam nadzieję jednak, że łapiecie poziom skomplikowania tej muzyki. Swoje robią też wokale – nie zliczę, ile ich tutaj jest, ile nałożono na siebie chwilami ścieżek, w ilu barwach i stylach. A ostatni utwór na krążku – jak obłąkany King Diamond z „Dead Again” wrzucony do black metalowego azulum dla umysłowo chorych.
Tak więc nie dziwię się, że ten album nie ukazał się w 2004 roku. Nie wiem, czy ówczesna black metalowa scena była na to gotowa. Dziś zapewne tego rodzaju eksperymenty nie szokują nikogo aż tak bardzo, nie mniej jednak sądzę, że i dziś mało którą grupę stać na wydanie albumu takiego jak „Applied Diabology”. Ba. Sam jeszcze nie wiem, czy ten krążek nie jest dla mnie za trudny, a przecież mogę się określić jako szalikowiec Non Opus Dei… Sami się przekonajcie.
Gwoli kronikarskiego obowiązku wspomnę tylko, że równocześnie z „Applied Diabology” ukazały się również wznowienia demówek zespołu – „Yfel” oraz „Illaest” na jednym krążku, a także „Diabolical Metal”. Jeśli ktoś nie posiada tych materiałów, tak samo zachęcam.