Już mnie wieki nie było na koncercie rodzinnym Rzeszowie, więc fakt, że Antigama wraz z Rape on Mind odwiedzili stolicę Podkarpacia zachęcił mnie do wybrania się do klubu „Vinyl”. Z czystym sumieniem przyznaje, że regularnie olewam koncerty w Rzeszowie. Powodów jest kilka: najważniejszy (i najbardziej oczywisty) to taki, że zajebiście mało się tu dzieje, trasy przeważnie omijają Rzeszów, przyzwoitych kapel lokalnych jest bardzo mało, knajpy, w których można grać małe koncerty nagminnie nam zamykają.
W skrócie: jest bieda. Jak się nie jest fanem Huntera, Hate czy innych behemothów to taki koncert jak ten jest prawdziwą gratką. Dlatego też z uśmiechem na ryju powędrowaliśmy tego wieczora do klubu „Vinyl”, w którym to nie byłem również wieki i ostatnia moja wizyta w tym miejscu miała miejsce pewnie z trzy lata temu.
Wpadliśmy do knajpy dość mocna spóźnieni, bo konsumpcja tak zwanego „befora” trochę nam się przedłużyła. Jak wpadłem na salę koncertową swój występ właśnie kończył Hectic Sun. Szkoda, że się spóźniłem, bo usłyszałem zaledwie jeden numer a brzmiał on ciekawie. Chłopaki grają gęste, mozolne riffy okraszone solidną dawką elektroniki pozbawione wokalu (albo ja trafiłem na taki numer). Myślę, że warto będzie zwrócić na nich uwagę, bo grają ciekawą muzykę. Oczywiście mogło się tak zdarzyć, że trafiłem na jedyny dobry numer a reszta to szajs hehe. Mam nadzieje, że jednak nie, bo kapel grających przyzwoicie w Rzeszowie mamy jak na lekarstwo wiec jeszcze jedna by się przydała hehe.
Nie będę ukrywał, że w tą piątkową noc równie ważna jak muzyka była impreza, mnóstwo znajomych, często niewidzianych od dłuższego czasu skłaniało ku częstym wizytom w barze. Zaszokowała mnie frekwencja. Ludzi było naprawdę sporo, choć ciężko ocenić ile, bo knajpa tak naprawdę dzieli się na trzy sale. Niemniej jednak byłem w szoku, że w Rzeszowie tyle ludzi się zeszło. Spodziewałem się maksymalnie z 50 osób hehe (choć nie wiem czy to śmieszne, raczej przykre). Dobra to może o następnej kapeli. Kolejnym zespołem prezentującym się na „scenie” (sceny tam w sumie nie było) był krakowski Forgotten Souls. Będę szczery: nie podobało mi się, to nie jest muza dla minie, przesłuchałem może jeden numer i poszedłem konsumować browar i gadać o głupotach na palarnię. Jedno jednak muszę o Forgotten Souls napisać: zajebistego mają wokalistę.
Gig ekipy z Krakowa minął mi jak z bicza strzelił (czyli mniej więcej dwa piwa hehe) po czym ma scenie zaczął instalować się Rape On Mind. Bardzo byłem ciekawy ich występu, bo po pierwsze: płyta „Downwards” bardzo mi się podobała a po drugie: lata ich nie widziałem na żywo. Chyba ostatnio, wiele lat temu w nieodżałowanym klubie „Rejs” (na dźwięk tego słowa każdy więcej pijący Rzeszowianin jednocześnie roni łzę i czuje ból głowy hehe). Od tego czasu wiele się dla zespołu zmieniło, w końcu udało im się wypłynąć na szersze wody, co mnie oczywiście bardzo cieszy. Koncert dali niezbyt długi acz intensywny. Główna siła skupiła się na graniu kawałków z debiutu, ale coś tam z demówki też poleciało. Podobała mi się też dobra integracja z publiką, szczególnie wbieganie w tłum wokalisty i gitarzysty. Generalnie widać było, że gitarzysta jest chyba na innej planecie, na której istnieją tylko dźwięki hehe. Koncert naprawdę udany. Miło było popatrzeć i posłuchać. Ekipa zeszła ze sceny a ja poszedłem kontynuować spożycie złocistego napoju.
Szybko minął czas instalacji Antigamy i po wypiciu pół piwa poszedłem pod scenę. Z początku chciałem konsumować kulturalnie, patrząc jednocześnie na koncert, ale przy dźwiękach Antigamy się zwyczajnie nie da hehe. Pod sceną zaczęło się kotłować z 8 osób (w tej knajpie to tłum hehe), większość w stanie wskazującym łącznie ze mną wiec zabawa była przednia. Jeden tylko koleś jakoś nie podołał wyzwaniu dobrej zabawy, bo postanowił przyjebać się do kolegi Oracla. O chuj gościowi chodziło to nie mam pojęcia: idziesz w młyn to licz się z tym, że możesz dostać w gębę. Co za pokolenie… Ale wróćmy do muzyki. Antigama odegrała naprawdę świetny koncert. Generalnie skoncentrowali się na ostatnim wydawnictwie oraz na EP „Stop the chaos” ale co zagrali to wam nie powiem bo już byłem zdrowo najebany hehe. Wiem tylko, że zagrali cover Napalm Death co wszystkich bardzo ucieszyło. Zleciał mi ich występ błyskawicznie. Naprawdę intensywność ich koncertów jest porażająca. Z uśmiechniętym ryjem postanowiłem udać się do baru po kolejne „już ostatnie” piwo. Niestety nie było to ostatnie, przez co pisząc dziś tą relację boli mnie dość intensywnie głowa hehe. Podczas tych ostatnich piwek zawiązały się oczywiście kolejne dyskusje dziwnej treści a w międzyczasie w knajpie rozpętała się niewielka burda, co było taką wisienką na torcie tej imprezy hehe.
Podsumowując: może relacja ta nie jest zbyt bogata w wartościowe informacje, ale imprezę była przednia. I jakie to jest zajebiste jak koncert jest w twoim mieście i nie musisz jeszcze tłuc się busem 3-5 godzin do domu hehe. Już prawie zapomniałem jakie to uczucie…
A za foty tym razem dziękujemy Jakubowi Piotrowskiemu!
Ooo, Skuter nie spał i nawet aparatu nie zgubił hehe