Skip to main content

Wydawca: Invictus Productions

Nieskromnie powiem, że dziś jest wielki hajp na Malokarpatan, ale mało kto pamięta, że pierwsza recenzja tej kapeli wyszła spod zgrabnych paluszków Boskiej, właśnie na Chaos Vault. Zresztą to nie jedyny taki przypadek, gdy pierwsi piszemy o czymś co potem podbija serca rzesz maniaków w Rzeczypospolitej. I co z tego mamy?

No właśnie. Ale nic to, nikt nie mówił, że niesienie kaganka metalowej oświaty będzie opłacalne. Ale na pewno nie można odmówić jednego – że jest przyjemne. Bo pomyślcie sobie, że ja już od dwóch miesięcy obcuję z trzecim albumem Malokarpatan. I to jest naprawdę przyjemne, bo jak powszechnie wiadomo – muzyka jest to prostu przednia. Czy coś się zmieniło na „Krupinské ohne” w porównaniu do „Nordkarpatenland”? Wydaje mi się że na najnowszym krążku Słowacy jeszcze głębiej przegrzebują odmęty szeroko pojętego mocnego grania (borze, zabrzmiało to, jakbym aplikował do Kvltu…). Ale taka prawda – wszystkie inspiracje od klasycznego rocka aż po black metal i folk przeplatają się swobodnie i naturalnie. Całość zaczyna się iście bathorowskim wstępem, niczym z „Twilight of the Gods” tylko po to, żeby przeistoczyć się w czarny speed metal, by następnie przeistoczyć się w jeszcze inną postać. A posłuchajcie, co się wyprawia w „Krupinské ohne poštyrikráte teho roku vzplanuli”, z czerstwo – rockowym refrenem, wydartym wprost z czechosłowackiego roku 1985. Takich smaczków tu jest naprawdę wiele i wymieniać je wszystkie po kolei to rzeczy o tyleż czasochłonna co niepotrzebna. Każdy z Was na pewno będzie wolał sam odsłuchać sobie „Krupinské ohne” i pobawić się w ich wyłapywanie. Oczywiście, nie chcę spłycać tego albumu do jakiegoś patchworka, gdzie powrzucano na chybił – trafił różne elementy. Malokarpatan miesza po prostu w muzycznym kotle niczym zła wiedźma w starych baśniach, a co ruszą chochlą to nam wypłyną na powierzchnię różnego rodzaju smakołyki, zazwyczaj wywodzące się z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Cała płyta brzmi przy tym naturalnie, ale do tego chyba nas już przyzwyczaili, prawda? Generalnie powiedziałbym, że Malokarpatan nagrał na niej pięćdziesiąt minut oldschoolowego metalu, z namacalnym duchem tego gatunku, wszystkimi jego kliszami – oklepanymi, ale jakże wspaniale zaspokajającymi potrzeby takich maniaków jak Ty czy ja.

Nie wiem, czy to jest najlepszy album z dotychczasowych, jakie ukazały się z logiem Malokarpatan. Czas pokaże. Na pewno będę do niego wracał często i chętnie. Prawie tak samo jak do klasycznych płyt sprzed trzydziestu czy czterdziestu lat.

Ocena: 9/10

Tracklist:

1. V brezových hájech poblíž Babinej zjavoval sa nám podsvetný velmož
2. Ze semena viselcuov čarovný koren povstáva
3. Na černém kuoni sme lítali firmamentem
4. Filipojakubská noc na Štangarígelských skalách
5. Krupinské ohne poštyrikráte teho roku vzplanuli
Oracle
17432 tekstów

Sarkazm mu ojcem, ironia matką i jak większość bękartów jest nielubiany. W życiu nie trzymał instrumentu w ręku, więc teraz wyżywa się na muzykach. W obiektywizm recenzencki wierzy w takim samym stopniu jak we wniebowstąpienie, świętych obcowanie i grzechów odpuszczenie.

Skomentuj