Skip to main content

Planowałem pierwotnie rozpocząć rok koncertowy występem Turii, ale zły los pokrzyżował mi szyki. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, albowiem okazało się, że do Breslau wbija pokój, ład i cywilizacja w postaci zacnych hordów, a do tego w jednym z nich grał bdb znajomy od serca i kieliszka. Decyzja o wjeździe zapadła.

W dniu koncertu owego pojawiłem się wcześniej we Wrocławiu celem zadekowania na kwadracie, a następnie udałem na miasto w poszukiwaniu klubu, bo choć w Luksusie już działo się kilka rytuałów, to jakoś dotychczas nie miałem okazji tam być. Miejscówka okazała się być skitrana w bramie, sprytnie ukrytej pomiędzy piekarnią gruzińską (polecam tam zajrzeć, jak będziecie też zmierzać na koncerty!), a meksykańską knajpą. W środku szybka obczajka, zamówienie krzepiącego Krakonosa i można było wbijać pod scenę. Wspomnę jeszcze tylko, że przed wejściem na salę można było nabyć merch Fiasko, w tym ich najnowszy minialbum, oraz trochę dóbr doczesnych od Moanaa.

W środku pusto. Aż się człowiekowi smutno robiło. Co prawda do koncertu było jeszcze z pół godziny, a i potem przesunięto czas eventu o kolejne pół, ale ja pierdolę – słabo. Choć, jak się zastanowić promocja koncertu nie była też jakaś specjalnie wielka, więc może niektórzy mogli nie wiedzieć. Szkoda. Co prawda, potem przyszło parę osób, ale to i tak kiepsko. W rozmowie z bdb kolegą muzykantem dowiedziałem się, że przynajmniej frekwencja w Warszawie była przyzwoita.

Otwarcie rytuałów przypadło warszawskiemu Fiasko. Istnieją na scenie od paru lat, ale dotychczas nie dane mi było nich słyszeć zbytnio. Przed wbiciem na gig zapoznałem się z dostępną na necie dotychczasową ich twórczością, jak i nowym matexem, i było ciekawie. Sam set składał się z siedmiu kawałków: trzech starych oraz czterech nowych, czyli de facto, odegrano cały świeżutki minialbum. Jak to żarło? Bardzo dobrze. Starsze kawałki były raczej w nieco bardziej przystępnym stylu, do tego podbite znośną dawką elektroniki, czyli akurat na rozruch. Po tym wszystkim nastąpiła dość gwałtowna zmiana, bo Fiasko uderzyło w mocne, miłe mym uszętom, tony. Nowy płyt okazał się zwrotem w kierunku black metalu, co w mojej ocenie wyszło mu na dobre, choć nie sama smoła tam płynęła, bo dało się też usłyszeć wpływy choćby Siekiery. A było to dobre. Nie mogłem też się oprzeć wrażeniu, że gdyby muzycy bardziej skupili się na czarnym metalu, to Fiasko mogłoby z powodzeniem być następcami Odrazy. Na Gruzję są zbyt trzeźwi i kulturalni. Ciekawym jestem, jaki kierunek zespół obierze w przyszłości. Warto będzie mieć ich na uwadze.

Po Fiaskonastąpiła chwila przerwy, akurat by wysuszyć kolejne pieniste, i można było wracać pod scenę, gdzie miała się produkować Moanaa.

Nie trzeba było długo czekać, by ze sceny spłynął mocno wgryzający się w słuchacza metal z podgatunku post. Nie będę kozaczył wskazując Wam jakie utwory zostały zagrane, bo nie jestem z ich twórczością za pan brat, ale z całą stanowczością mogę powiedzieć, że było to solidne. Riffy doskonale robiły na późny wieczór wprawiając w przyjemny nastrój, co dodatkowo podbijała solidna porcja „dymu” oraz rozpasane laser show. Serio, widowisko było naprawdę przednie, choć po dłuższej chwili zaczęły mnie boleć oczy. Niegodnym takich atrakcji na dłuższą metę, widać.

Niestety do końca nie dotrwałem, bo okoliczności przyrody zmusiły mnie do wcześniejszej ewakuacji. Szkoda, jednakże na podstawie tego, co usłyszałem, mogę powiedzieć, że Moanaa nie dała ciała.

Podsumowując, bardzo fajny koncert. Kapele się spisały, szczególnie Fiasko, które poradziło sobie zaskakująco sprawnie. Jeśli będziecie mieć okazję ich gdzieś obejrzeć, to skorzystajcie bo warto!

Bart
641 tekstów

Przemądrzały, gruby chuj. Miłośnik żarcia, alkoholu i gór, któremu wydaje się, że umie pisać.

Skomentuj