Wydawca: Century Media Records
Sprawa wygląda tak, że nigdy nie byłem fanatykiem At the Gates, mieszkania nie miałem zajebanego ich płytami i nie uważałem, że Tompa jest królem death metalu, jak lew jest królem dżungli. Do nowego krążka mam więc dystans.
Oczywiście dwa pierwsze krążki łykam bez popitki, natomiast kolejne to już jak mam humor. Na moje nieszczęście „To Drink from the Night Itself” bliżej jest do takiego „Slaughter of the Soul” niż wcześniejszych, więc mój entuzjazm wobec niej jest umiarkowany. Ten album ma momenty, w których naprawdę wszystko fajnie do mnie gada, ale ma też bardzo dużo mielizn, niepotrzebnego rozwodnienia agresji kosztem zbyt daleko idącej melodyjności. Tak bardzo, że „To Drink from the Night Itself” przelatuje mi przez palce i przez głowę nie pozostawiając w niej nic. Tak, wiem – At the Gates nigdy nie było wyznacznikiem agresji, ale porównując najnowszy krążek do „With Fear I Kiss the Burning Darkness” czy „The Red in the Sky is Ours” wypada on naprawdę blado. W tamtych krążkach była moc, była mieszanka smutku, melodii i agresji, natomiast w 2018 roku ten zespół to bardzo mocno odgrzany kotlet. Przesłuchałem ten krążek kilkanaście razy i za każdym razem gdzieś w połowie w ogóle zaczynałem już myśleć o czymś całkowicie innym (praniu, gotowaniu, ruchaniu, czymkolwiek…), a on sobie leciał w ogóle nikomu nie przeszkadzając. Niby nie ma tutaj jakiejś tragedii, ale jest tak kurewsko zachowawczy i… bez historii. W pamięci nie pozostaje mi ani pół minuty, nie mam więc o czym więcej pisać.
No niestety nie popisali się Szwedzi tym razem. Ja swoje zrobiłem i raczej do tego krążka często wracał nie będę. O ile w ogóle.
Ocena: 5/10
https://www.youtube.com/watch?v=7TnJY6LDRW8
Tracklist: