Skip to main content

Wydawca: First Wave Only

O cie chuj, ależ to jest dobre! Wiem, że ostatnio jest sporo spustów i dysput nad kapelami, które starają się odtworzyć / odkopać już dawno zasypany pierwotny, że tak pozwolę sobie określić, black metal, który to black metalem dopiero się stawał. Nie każdemu jednak wychodzi to tak dobrze, jak chociażby Spiter, czy też bohaterowi moich dzisiejszych wypocin, czyli Wielkiemu Mrokowi.

I tutaj od razu spieszę napisać, a żeby było wszystko jasne: spuszczać się nad „Mòr Fhuar” nie mam najmniejszego zamiaru, bo kanonizowałem papieża wczoraj wieczorem, ale muszę powiedzieć to wprost: Wielki Mrok wstrzelił się w moje gusta jak stary, ale jary Ron Jerremy w cycochy Jill Kelly. Idealnie, bez zbędnego poślizgu, w sam środeczek. I jestem niemal pewien, że wstrzeliłby się też w gusta każdego, kto lubi black/thrash/punkowe granie.

Muzyka Wielkiego Mroku (nazwa sztos, nie powiem) jest bowiem tak prosta i oczywista w chuj, że aż przez to niemal idealna w swej prostocie. Mało tego, potrafi być cholernie zadziorna, ale jednocześnie naładowana takim feelingiem, taką czarcią i zimną energią, że chciałoby się cofnąć do lat osiemdziesiątych i uczestniczyć w całym tym metalowym szale. W szale, w którym thrash dopiero raczkował, czerpał garściami z punk rocka ile wlezie, mielił go a potem wydawał na świat pod postacią pierwszej fali black metalu. I tu właśnie leży magia muzyki zawartej na  „Mòr Fhuar”: w jej korzeniach. W jej kotle, w którym gotują się punkowe rytmy, black/thrash metalowe riffy czy heavy metalowe solówki. Punkowe naleciałości wysypują się z resztą tutaj dosyć często, zahaczając czasem nieśmiało i delikatnie o zimno-falowe rejony, które idealnie współgrają z black metalową materią, czyniąc ją jeszcze bardziej zimną niż jest.

I to właśnie jest zajebiste w muzyce Wielkiego Mroku, który potrafi bawić się stylistyką, mieszać ją i zaginać na swoją własną, przemyślaną – acz prostą i szybko zapadającą w pamięci – modłę. Jasne, można by było się czepiać: a gdzie ten punk? A w tych młodych gościach właśnie, którzy odkupują taką muzykę, biorą ją na warsztat i grają ją bez zbędnego pierdolenia i oporów. To czuć, a to najważniejsze, bo zdaje się być szczere, a jednocześnie prawdziwe do bólu.

Okej, dosyć pierdolenia. Na „Mòr Fhuar” nie znajdziecie nic odkrywczego, ale jednego możecie być pewni, że to zajebisty materiał. I szczerze mam nadzieję, że Wielki Mrok na tym nie poprzestanie, tylko pójdzie za ciosem, wszak dużo jeszcze jest do odkopania.

Ocena: 9/10

Tracklista:

  1. Legend of Heathens
  2. Meditation of Death
  3. Full of Stars
  4. Strach przed śmiercią
Łysy
801 tekstów

Grafoman. Koneser i nałogowy degustator Browaru Zakładowego. Fan śmierć, jak i czarciego metalu, którego słucha od komunii...

Newsy

Nowy album Czort

EfEf17 kwietnia 2020

One Comment

  • Nanna pisze:

    Recenzja wygląda jakby pisała ją szesnastolatka, która jara się byle jakim metalowym zespołem albo typ koło trzydziestki, któremu brakuje wiedzy o tej muzyce i erudycji, bo wypisuje takie kocopoly, że aż przechodzą czytelnika ciary żenady.
    Zero konkretów, zero odniesień, same ogólniki i próby jakichś barwnych opisów, mające ukryć słabą znajomość zarówno metalu jak i punku. Ocena recenzji – 1/10 za fatygę.

Skomentuj