Skip to main content


Muszę przyznać, że o mały włos, a nie byłoby mnie na tym koncercie. Dużo rzeczy się jednak musiało poukładać w odpowiedniej kolejności i ostatecznie zawitałem w piątkowy wieczór do rzeszowskich piwnic.


Wpadłem dokładnie w momencie, gdy Egzekucja zaczęła grać swoją muzykę. Ten zespół składający się z dość znanych w Rzeszowie muzyków z Gumą na czele ma jak na razie w dorobku jedno wydawnictwo typu EP zatytułowane „Ordo Predatorum”, więc nie spodziewałem się jakiegoś długiego występu, ale jednak dostałem coś więcej niż można by zakładać. Chłopaki odegrali oczywiście całe, EP, ale na dokładkę pochwalili się jeszcze dwoma całkiem nowymi numerami. Jeden był zatytułowany „Trzy Szkielety”, a drugi… niestety nie zapamiętałem. Ale oba dobre.

Co do mojego stosunku do Egzekucji, to jestem raczej na tak, ale decydowanie pasuje mi ich muzyka najbardziej, gdy nieco zwalnia i zaczyna ociera sie o doom czy death/doom. Fajnie wtedy to żre. Co do nagłośnienia to na początku nie było za dobrze. Przede wszystkim było w chuj głośno. Narzekanie na to przypomina jęczenie starego dziada na rwę kulszową, ale jak się zamawia piwo i w wyniku braku jakiejkolwiek komunikacji na linii barman – klient jest się przekonanym, że nie da się zapłacić kartą, to już jest chyba coś nie tak. Potem cała sprawa sie wyjaśniła: kaucja za kubek tylko gotówka, za resztę kartą nie ma problemu. Nie wiem tylko po chuj ja Wam to piszę. Wracając do Egzekucji, to całość występu zajęła coś koło pół godziny. Zagrane i zaśpiewane było bardzo dobrze. Czekamy na jakieś nowości od zespołu. Znaczy, ja czekam.


Kolejne piwko, chwila rozmowy, rzucenie okiem na sklepik. Zajechał kramik Mad Lion. Było sporo dobra wszelakiego. Można się też było zapatrzeć w nieco fajnych artefaktów od zespołów. Ceny przystępne.


Na Planet Hell to już od dawna miałem ochotę. Kilka lat termu zrobili na mnie naprawdę duże ważnie w Krośnie. Ciekaw byłem czy ten zespół po prostu jest taki dobry, czy to spora ilość promili we krwi tego mało pamiętnego wieczora. Z płyt mi ich granie nie do końca pasuje, zresztą ja nie jestem fanem technicznego śmierć metalu, może poza jakimiś pojedynczymi wyjątkami typu Origin. W każdym razie, jeśli chodzi o Planet Hell na żywo, bardzo jestem na „tak”. Zaczynamy, więc podróż w kosmos. Na początek kawałki z Misji Pierwszej, a potem z Drugiej. Na pewno wyłapałem „Epilogue”, „Experiment” i „Demons” to oczywiście Misja Druga.

Pierwszą płytę znam bardzo słabo, to się nie będę wygłupiał z tytułami. Zaskoczeniem było zdecydowanie, poświecenie sporej części setlisty na kawałki jeszcze nigdzie niepublikowane zapowiadające trzecią płytę o jakże zaskakującym tytule „Mission Three”. Dodatkowy plus to zdecydowanie wizualizacje. Fajne możliwości daje ten wielki ekran za plecami muzyków w Piwnicach. Niektóre obrazy mocno trąciły filmami SF klasy B (mi to nie przeszkadza) inne były dość dziwacznymi grafikami (np. ten wyświetlany podczas odgrywania „Demons” ) a i parę fajnych odwołań do kina też znalazłem. Np. do „Megalopolis” czy „Arrival”. Bardzo dobrze mi się to wszystko komponowało i współgrało. Kolejny występ tej kapeli, który wywarł na mnie duże wrażenie. Swoboda, radość z grania, metal i science fiction. Ja to kupuję.


Ale czas na Hypnos. Przerwa była dość długa, więc w tym miejscu ja też poświecę trochę czasu na pisaninę nie koniecznie w temacie. Zacznijmy od tego, że ja na tym słynnym koncercie 20 lat temu nie byłem. Aczkolwiek słyszałem o nim wiele dobrego. Nie wiem, czemu nie byłem. Może nie dostałem kieszonkowego? Może kieszonkowe zainwestowałem w nalewkę lapino sądeckie i w paczkę Viceroyi na pół z kolegą? Nie ma co teraz roztrząsać tej sytuacji. Faktem jest, że nie byłem. Z Hypnos wiążę mnie jednak dość spory sentyment, bo poznałem ich w czasach licealnych, albo zaraz po, już dokładnie nie pamiętam. Wiem, że szło to w parze z poznaniem Krabathor.

Nie będę Wam jednak wymyślał niestworzonych historii o tym jak to doznałem objawienia na bazarze kupując ich debiut na straganie u podejrzanego jegomoscia. Przekonałem za pomocą taśmy „In Blood We Trust” kumpla do zapuszczania włosów i założenia zespołu. Kumpel ten aktualnie pracuje w korpo, ma trójkę dzieci, pojebaną żonę, a metal ostatnio słyszał jak mu garnki ze zmywarki wypadły. Tylko ja jestem prawdziwym metalem po tych 20 latach… Odpłynąłem. Wracam. Do rzeczy. Czasy dla mnie były takie, że co dostałem w łapy to przegrywałem i słuchałem. Cała filozofia. Nie było istotnym, co to było, ważne, że metal. I jakoś tak właśnie gdzieś dostałem przegrywaną kasetę z debiutem i dlatego pamiętam ten zespół. Tyle wspominek. Nie wychodzimy jednak z tematyki około muzycznej. W ten piątkowy wieczór frekwencja zdecydowanie nie powalała. Powiem więcej: w mojej ocenie to było może z 60 – 70 osób, których średnia wieku na pewno przekraczał 40 lat. Najmłodszy z obecnych na Sali, to chyba był basista Planet Hell. Cóż, takie czasy. Ale nie będę sie tu specjalnie użalał, że Juwenalia w ty czasie, albo że młodzież chujowa, bo o mały włos mnie też by nie było…


Hypnos wchodzi na scenę jakoś po 22. Od razu widać różnicę wieku: Bruno na froncie, raczej leciwy facet, a reszta wygląda w sumie na młodzieniaszków. Nawet był ten temat poruszany przed jednym z numerów. Gdy zaczęły się wspominki z tego pierwszego koncertu w Rzeszowie, Bruno napomknął, że wtedy jego perkusista miał 12 lat hehe. Pod sceną parę osób, zabawa przednia i atmosfera też. Zajebisty kontakt zespołu z publiką. Jedna wielka radość grania muzyki śmierci. Warto też napisać o oprawie wizualnej w postaci pionowych generatorów dymu. Bardzo dobrze się to prezentowało szczególnie, gdy ta mgła była podświetlana od spodu. Z kawałków to wyłapałem „Lovesong” dedykowany płci pięknej i jeden z ich większych przebojów, czyli „In Blood We Trust”. Poleciało też „The Whitecrow”. Więcej nie pamiętam, bo nie odświeżyłem sobie za dobrze dyskografii przed koncertem. Nie grali zbyt długo, nie wiem czy z bisami całość przekroczyła godzinę czy nie, ale wątpię. Mi to w zupełności wystarczyło. Na koniec pamiątkowa fotka i do domu.


Musze przyznać, że jestem bardzo zadowolony z tego koncertu. Jakbym nie ruszył dupy, to bym naprawdę bardzo żałował.  Dzięki niskiej frekwencji panowała naprawdę fajna atmosfera rzadko kiedy spotykana. Mam tylko nadzieje, że szanowny pan organizator Guma po tym nie zrezygnuje z robienia koncertów, bo ciężko mi uwierzyć, iż wyszedł choć na zero w kwestii finansowej, chyba że Hypnos przyjechał do nas na stopa i nocowali pod namiotem w parku…

Pathologist
1138 tekstów

Skomentuj