Wydawca: Amor Fati Productions
No to mamy kolejną super grupę, w skład której wchodzą znane tu i ówdzie persony z takich kapel jak Malthusian czy też Primordial. Czy taki zestaw może wróżyć murowany sukces? Jakby powiedział klasyk: nie sądzę, ale ściemniać też nie będę.
Orgazmu z powodu tego, że ów owi kolesie założyli wspólny projekt, nie miałem zupełnie. Jednak po pierwszym odpaleniu krążka coś tam, gdzieś tam się zadziało. Jeden odsłuch, drugi… I weszło. I stwierdzam, spoilerując, że “The Malign Covenant” słucha się naprawdę dobrze, choć nowych rejonów i inspiracji ów materiał na pewno nie otwiera. Ba! Jest to w zasadzie kolejna z rzędu wariacja na temat black metalu, widziana tym razem oczyma Matta Bree i A.A. Nemtheanga. Wariacja dodajmy, ciekawa.
…bo kiedy po raz pierwszy włączyłem “The Malign Covenant” przywitany zostałem dysharmoniczną, a’la blut aus nordową ścianą dźwięku pod postacią “Seraphim Falls”. Zaskoczenie jakie wyrysowało się na mojej krzywej mordzie było tym większe, że po chwili ów ściana została zburzona, a za nią pojawił się powolnie sunący, siarczysty black, który został naładowany pełną diabelskiego nasienia formą (skojarzenia z “Seven Evil Spirits” Doombringer jak najbardziej na miejscu), którą już gdzieś kiedyś słyszałem.
Z minuty na minutę ów diabelskie nasienie zaczęło się rozlewać na krążku coraz bardziej na tyle, że gdzieś po między kolejnymi riffami nagle zacząłem słyszeć charakterystyczny feeling takiego “Malignant” czy też, głębiej patrząc, “Mass Destruction” szwedzkiego Avsky. Tak. Ten zimny, powolnie sunacy destruktywny black zaczął się wylewać na tyle gęsto, że aż zacząłem myśleć, że Verminous Serpent odkrył jakieś zaginione taśmy Szwedów i postanowił je nagrać od nowa po swojemu, by nie mówiąc… po irlandzku.
Na szczęście okazało się, że Irlandczycy nie są odtwórcami, a twórcami a ich muzyka na “The Malign Covenant” jest zdecydowanie bardziej gęsta ale równie antyludzka. I niczym rozpalona smoła, która miejscami tylko spływa szybciej, zadaje tu i ówdzie bolesne rany na tkance zgniłego, zdegenerowanego społeczeństwa (kończący „Deaths Head Mantra”). Jest więc w Verminous Serpent odpowiednia dawka nienawiści i czystego, wręcz alchemicznego zła, ale i jest przy tym odpowiedni jad wściekłości, który z każdą minutą rozprzestrzenia się po organizmie, siejąc w nim tym samym śmiertelne spustoszenie.
Na siłę więc można byłoby się doszukiwać wpływów przeniesionych z podstawowych kapel założycieli i na upartego można by było stwierdzić, że gruzowatość jaka chwilami się tutaj pojawia, pochodzi wprost od Maltushian, ale byłoby to tylko szukaniem wyłącznie dziury w całym. Tych odniesień jest więc tu naprawdę bardzo mało, a co za tym idzie, Verminous Serpent wypracowało – tak, tak – swój własny styl.
Słychać to chociażby w brzmieniu krążka, które doprawione zostało odpowiednią ilością siarki ale i jednocześnie porcją chłodu. Wszystko jest więc tu dawkowane w odpowiednich proporcjach, a surowość jaka się z “The Malign Covenant” wyłania, uzupełnia diaboliczny wokal Nemtheanga inkantującego kolejne wersety ku czci zła.
Okazuje się więc, że “The Malign Covenant” to całkiem dobry materiał, jak na debiut kolesi, którzy mają za sobą kilka innych, równie zajebistych produkcji. Warte odsłuchu.
Ocena: 8/10
Lista utworów:
- Seraphim Falls
- Transcendent Pyre
- The Malign Covenant
- Chasm Of Nameless Bone
- Deaths Head Mantra
Stary, nie używaj słowa „ów”, jeśli nie umiesz tego robić. Co to jest „ów ściana”, „ów diabelskie nasienie”? Pisze się i mówi „owa ściana”, „owo diabelskie nasienie”. To słowo – „ów” (zaimek przymiotny wskazujący) podlega odmianie przez przypadki. To nie pierwszy raz, gdy walisz takie babole. Ogarnij to albo nie używaj tego zaimka.