Wydawca: Hell Is Here Production
Nie będę ukrywał, że kiedy tylko dostałem nowy krążek od Vermisst w swoje łapska odsłuchałem go dosłownie kilka razy po czym rzuciłem go w kąt głębokiego zapomnienia. Kiedy jednak doszło do lekkiego opierdolu ze strony zespołu, nagle udało mi się wygospodarować więcej czasu w codziennym zapierdolu, by odsłuchać po raz kolejny “Damned Temples Spirits”…
I wtedy też całość zatrybiła. Bynajmniej nie z powodu bata na plecach, ale po prostu dojrzałości do odsłuchu tego materiału. Materiału zdecydowanie innego od swojego poprzednika, ale nadal vermisstowego, że tak to określę. I to pierwszy hm… plus “Damned Temples Spirits”, gdyż nadal mamy tu do czynienia z zimnym do szpiku kości black metalem, którego potęga tkwi w skutym lodem lesie i górującym nad nim zimnym, stalowym księżycem. Gdzie zło czai się dookoła, bezgraniczna pustka i cisza wypełniają lodowatą przestrzeń, zaś za koronami drzew czai się sam diabeł, który przyzywa do siebie pokazując drogę do komnaty nicości.
Całą tą złowieszczą aurę i klimat buduje oraz wyznacza otwierający krążek “Lunar Mistiness Despair”, który niczym okultystyczny rytuał, żywcem wyjęty z cultes des ghoules’owego świata, szykuje słuchającego do wyprawy w mrok gęstego, okrytego mrokiem lasu. I dalej prowadząc jego mrocznymi ścieżkami kieruje go do zupełnego zatracenia w pustce (“W mglistym bezmiarze odosobnienia”), aż do stania się jednością z nicością (“Zespolenie z widmami ciemności”).
Tłem dla tej podróży jest obecny przez cały czas charakterystyczny, surowy riff i przede wszystkim świetnie położone linie basu, które potęgując brzmienie gitary, robią wspólnie podłoże dla wokalu (głosu) dobiegającego z najgłębszych otchłani grobowców ukrytych w ciemnościach. I to właśnie te elementy budują klimat “Damned Temples Spirits”, gdzie wszystko jest zimne i odhumanizowane na tyle, że czuć obecność zła, które podróżuje za naszymi plecami, przez cały czas obcowania z krążkiem.
Tak jest. Bez trzaskania algidy, “Damned Temples Spirits” to materiał, na którym Vermisst znalazł w końcu swoją właściwą drogę, a który przywraca mi wiarę w to, że na tej nudnej scenie są jeszcze zespoły, które potrafią jeszcze w black metal. Oby tak dalej.
Ocena: 8/10