Wydawca: Eisenwald Tonschmiede
Tak się składa, że lubię tych Niemców. Nie biją może oni rekordów popularności, nawet jak na podziemie, ale wszystkie dotychczasowe wyziewy Total Hate pokazują, że to kapela z potencjałem. I w zasadzie często do nich wracam. Czy podobnie będzie z nowym albumem?
Bawarczycy na „Throne Behind a Black Veil” zamieścili czterdzieści dwie minuty czystego black metalu. Nie znajdziecie tutaj ani krzty naleciałości z innych gatunków. Od początku do końca można mówić o chemicznie niezanieczyszczonym metalu czerni. Zespół odwołuje się do sceny szwedzkiej w postaci wczesnych płyt Marduk, odrobinę Enthroned, ale ja tu na przykład słyszę sporo inspiracji choćby muzyką Deus Mortem czy Thunderbolt. W dźwiękach generowanych na tym albumie ta nienawiść, którą nawet wzięli sobie na sztandary, jest faktycznie słyszalna.
Wydaje mi się jednak, że Total Hate zwolniło odrobinę, przynajmniej w porównaniu do wcześniejszych materiałów. Niektóre kawałki są odrobinę bardziej majestatyczne, gdzieś tam się wkrada marszowe tempo, ale podskórnie słuchacz i tak wie, że ten spokój jest tylko pozorny – że za chwilę albo dwie Niemcy rozpędzą znów swoją machinerię. I faktycznie tak się dzieje – kolejna fala wściekłości wylewa się z głośników. Zresztą, czuć ją niezależnie od aktualnego tempa i za to właśnie cenię sobie Total Hate. W odróżnieniu od wielu black metalowych kapel nie czuję u Niemców żadnych fałszywych nut, tak w muzyce jak i w podejściu do kwestii ideologicznych.
Dlatego też zdecydowanie zachęcam Was do obcowania z tą płytą, z tym klasycznym, nieskażonym niczym black metalem. Płomień dawnych lat wciąż tutaj płonie.
Ocena: 8/10
Tracklist: