Koncerty na stan dzisiejszy w rejonie pomorza to chujnia z kutasówą i ze świecą szukać jakiejś porządnej sztuki. Jednak okazało się, że w województwie obok w mieście Bydgoszcz planowana jest reaktywacja spędu spod szyldu „The Last Words of Death”. Jak przystało na ostatniego frajera padło na mnie, że muszę zawieść resztę ekipy na koncert. Oczywiście w aucie nie obyło się od rubasznego humoru oraz stawania na siku z powodu zbyt dużej wypitej ilości wody.
Na miejscu byliśmy lekko po 16, gdy otwierano bramkę. Szybki rzut okiem na scenę „open air” nie pozostawiał wątpliwości, że będzie to dość ciasno, jeśli zjedzie się fanów rockowego pazura. Oczywiście nie obyło się również bez wizyty służb, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku z maniax hehe. Jako że był, to 1 sierpnia o godzinie 17 zawyły syreny i zapanowała minuta ciszy z wiadomych powodów. Potem Pan organizator powiedział, że dedykuje ten gig między innymi nie tak dawno zmarłemu Cyjanowi z Dead Infection.
Nie nastawiałem się na nic, jeśli chodzi o kapele, wiedziałem, że główną gwiazdą będzie Czort a przed nimi, zagrają znajome mordki z Gdańska. Reszty nie sprawdzałem jakoś dogłębnie, był, to można by rzec czysty wypad, żeby spotkać się z bdb kolegami i na kaszleć sobie nawzajem do ryja w rytm aktualnie grającej kapeli.
Na pierwszy ogień poszedł podobno debiutujący i również pochodzący z Gdańska Mol’Ekh. No i gówno… Podobno hołdują jakiemuś staremu kultowi… Nie wiem co to za kult, ale chyba nie posiada zbyt wielu wyznawców. Trudno było wyłapać jakiekolwiek melodie z ich wałków, gdy na samiutki przód jest wysunięty dudniący bas i słabo wbijający się wokal. Nuda. Cały występ przesiedzieliśmy pod wiatą, sącząc soczek. A że zrobiło się tam na tyle przyjemnie, to postanowiliśmy spędzić tam ponad połowę koncertu. Nie wiem, czy to trema, złe nagłośnienie, czy chuj wi co, bo słucham właśnie tego Mol’Ekh na youtube i „studyjnie” brzmi to o wiele bardziej poprawnie.
Chwila przerwy na ploteczki i zbicie piątek i na scenie pojawił się warszawski Ortsul. I tutaj bardzo miłe zaskoczenie. Chłopaki obracają się w czarnej wisielczej sztuce, która nie jest jakoś rozchwytywana na naszym poletku. Jak dla mnie zaserwowali naprawdę kawał spoko depresyjnego grania skropionego tanią wódą i ruskimi kiepami. Nóżka sama rwała się do tańca. Polecam sprawdzić.
Zaczynało się robić trochę duszno, coraz więcej osób wlewało się do klubu, a na scenie zaczęli panoszyć się lokalsi z Trwogi. A jak trwoga to do boga…
Mam problem z tą kapelą. Na dwa dobre wałki pojawia się kasztan niepasujący do reszty. A, jako że nasz kraj jest mlekiem i black metalem płynący, to przewraca się nam w dupach i pragniemy tylko dobrych strzałów hehe. Mają naprawdę dobre momenty, jeśli chodzi o solówki i rozpościeranie brudnego i gęstego klimatu, ale nie jest to nic takiego, co by przecierało szlaki w naszym podziemiu. Człowiek pobujał chwilę łbem i poszedł po kolejną buteleczkę wody. I się zagadał z kolegą, że nie zauważył, że to już pora na Funeral Mass, które jakiś czas temu nawet miałem przyjemność recenzować.
Życzyłem im żeby się rozwijali. No i nie pierdzieli w stołek, bo naprawdę czuć progres! To w dalszym ciągu granie inspirowane dość mocno Dissection (nawet w połowie występu zagrali ich cover), ale to nie wstyd, jeśli wykorzystujesz tę inspirację dobrze. Przybyło dość sporo, rozbudowanych i wpadających w ucho riffów, które stały się o wiele równiejsze i nie rozjeżdzają się z perką. Pan wokalista również wyostrzył swój voc. Publika nie pozostała również obojętna i zrobiło się o wiele tłoczniej pod sceną. Warto nadmienić, że była to również swoista premiera ich nowego albumu „Forgotten Kingdoms of the North”, który można było zakupić podczas gigu (recenzja na dniach, bo chłopy dobrze posmarowały). Chociaż dało się również usłyszeć głosy niezadowolenia. Jedna zataczająca się fanka mocnej nuty w koszulce Bathory obwieszona łańcuchami (pewno teraz pies luzem lata), zapytała mnie, jak ma wytrwać ten festiwal pozeriady i wytrzymać do Czorta? Niestety nie odpowiedziałem i zostawiłem ją z tą burzą myśli…
No i zrobiło się ciemno i gęsto. Stronice Biblii spalono, a swój bluźnierczy rytuał rozpoczął Czort. Słuchanie „Czarnej Ewangelii” na żywo jeży włosy na karku a siara napierdala w mordę, zwłaszcza gdy występ otwiera „O stwórcy..”, który stanowi crème de la crème tej hordy. Pod sceną zaczęła się lekka szamotanina, a ja pogrążałem się w tym bluźnierstwie. Nawet ten cały „Apostoł” o wiele przyjemniej wchodził na żywo. Czort to idealny twór przez który możesz wyrazić na żywo niechęć do boga i wszystkich innych tam na górze…
Człowiek nawet się nie obejrzał i było już po wszystkim. Gig jak najbardziej udany, ale ja na nic się nie nastawiałem heh. Jeszcze tylko znaleźć całą ekipę, rzucić się rozpłakanym w ramiona bdb kolegów i wrócić na swoje śmieci. Oczywiście wliczając przerwę na szamę i uzupełnienie woltażu i stawanie co pięć minut na szczanie. Hej wesołe jest życie kierowcy…
PS. Prawie przejechałem jebitnego borsuka wjeżdżając na A1. Pilnujcie swoich czworonogów.