Skip to main content

Światem rządzą przypadki i ja całkiem przypadkiem zaliczyłem koncert Sijjin oraz Mayhemic. To znaczy miałem na niego ochotę odkąd ogłoszono trasę, szczególnie po fantastycznej płycie „Helljinn Combat” i niegłupiej pogawędce, jaką odbyłem z Malte.

Początkowo planowałem wbić do Leśniczówki, ale po chujowiznach, jakie dołożono do składu zdecydowanie odpuściłem. Nie będę płacił za oglądanie Symbolical, bo to jest taki death metal co go jeszcze żaden redaktor nie słyszał nigdy, więc niech sobie myślą dalej jacy to są zajebiści. Warszawa natomiast wypadała w czwartek, więc biłem się z myślami, czy się wybrać, szczególnie że z Rzeszowa nikt nie planował tripu. Ostatecznie w sukurs przyszła mi bardzo dobra klientka zlecając robotę w Płocku na piątek. A że Warszawa po drodze…

Do klubu wbiłem jako jeden z pierwszych, ludzi praktycznie jeszcze nie było, poza kilkorgiem bdb znajomych. Zakupiłem jedyne tego wieczoru piweczko procentowe (kurwa, w VooDoo niestety musicie nastawić się na dość wysokie ceny, natomiast na plus przemawia niegłupi wybór browarków) i zacząłem się snuć po przybytku. No i jeszcze obowiązkowy zakup najnowszej płyty Sijjin na winylu, bo przegapiłem jak pościągały ją polskie distra – co okazało się z plusem dla mnie, bowiem na gigi zespół przygotował specjalną wersję tej płyty. I fajno, zakupy zaniosłem do samochodu i spokojnie czekałem na start.

Z czasem lokal zaczął się zapełniać, aż w końcu kilka minut po godzinie dwudziestej na scenę weszli Chilijczycy z Mayhemic. Płytę „Toba” słuchałem wielokrotnie, nawet zrecenzowałem ich i przyznam, że od tego czasu jakoś do niej nie wracałem. Była solidnym cosplayem Kreator i to wszystko. I tak też nastawiałem się zresztą na koncert kwartetu z Santiago. Natomiast już po pierwszych kilku sekundach grupa dosłownie zmiotła mnie z planszy – dawno już nie słyszałem tak dzikiego i nieokiełznanego ładunku thrash metalowej energii. Kwartet smagał nas jadowitymi, choć teutoniczno – topornymi, numerami, a pod sceną rozkręcił się kilkuosobowy mosh (to całkiem sporo, zważywszy na to, że ludzi nie było raczej setki), do którego zresztą zespół zachęcał, odwołując się do ultymatywnego argumentu „pozerstwa”. Główny nacisk położyli na numery z debiutu, które w wersji live zdecydowanie zyskały, ale można było usłyszeć również i starsze numery (starsze w ich przypadku to oczywiście kilkuletnie), a zakończyli pochodzącym z debiutanckiej demówki „Beyond Hell”. Wizualnie również mieliśmy skok na bombę do 1986 roku, no ale spoko – w czasach, gdy Kreator jest cieniem swojego cienia potrzebujemy takich grup, by zaznać prawdziwej przyjemności z zabijania. Mayhemic takową dostarczył i chyba za sprawą tego koncertu spróbuję się przeprosić z pełnowymiarowym krążkiem.

Chilijczycy zeszli ze sceny przed 21:00, ja ewakuowałem się opróżnić pęcherz i po kolejny, tym razem nonalkoholowy ładunek. I z powrotem na salkę, bo deski przejmowało już Sijjin. Dopiero jak oni weszli to zdałem sobie sprawę, jak nisko tu jest sufit – typy z Mayhemic raczej średniego wzrostu byli, natomiast Malte i Ekaitz w zasadzie musieli się niemal garbić, żeby nie zawadzać. Dobra, tyle o różnicach antropomorficznych, przejdźmy do różnic artystycznych – Sijjin na najnowszej płycie przeszło już właściwie na pozycje thrash metalowe, z tu i ówdzie pobrzmiewającymi death metalowymi naleciałościami, natomiast absolutnie mi to nie przeszkadzało przy obcowaniu z „Helljjin Combat”. No i na koncercie było bardzo podobnie, choć ten ich thrash metal jednak różni się od dzikiego nakurwiania Mayhemic. W muzyce Sijjin jednak słychać było w miejsce agresji (której też oczywiście nie można im było odmówić) więcej mroku. Widać jednak pewne zaszłości z lat Necros Christos robią swoje. I cóż – niemiecko – hiszpańskie trio dojebało do pieca okrutnie. Zaczęli od numerów z nowej płyty i w zasadzie to ona przeważała w secie, choć i do „Sumerian Promises” nawiązali. Malte wydawał się w chuj zadowolony z przyjęcia jakie zgotowała im Warszawa, choć oczywiście frekwencja mogłaby być moim zdaniem lepsza, wszak grali w milionowym mieście, a nie w jakimś Krośnie (zaryzykuję stwierdzenie, że w Krośnie zjawiłaby się podobna liczba osób). Wracając do muzyki – Sijjin na żywo widziałem tego wieczoru pierwszy raz i wypadli fantastycznie. Brzmienie w klubie również dawało radę, więc ten godzinny koncert zaliczam do naprawdę udanych. Zdecydowanie piszę się na kolejny ich gig, gdy już taki zostanie zaanonsowany.

Z klubu ewakuowałem się szybciutko, bo czekała mnie jeszcze dwugodzinna wyprawa samochodem i wczesna pobudka. Po drodze zgłodniałem i wkurwiałem się, bo pora mojego głoda wypadła akurat na czas, gdy wszystkie stacje benzynowe miały przerwę techniczną. Dobrze, że choć jedno piwko miałem w samochodzie – po zalogowaniu się w hotelu ululałem się Łomżą Mocną przy dźwiękach Sijjin na słuchawkach.

Oracle
18480 tekstów

Sarkazm mu ojcem, ironia matką i jak większość bękartów jest nielubiany. W życiu nie trzymał instrumentu w ręku, więc teraz wyżywa się na muzykach. W obiektywizm recenzencki wierzy w takim samym stopniu jak we wniebowstąpienie, świętych obcowanie i grzechów odpuszczenie.

O.D.R.A., Las Trumien, Odyum; Rzeszów, Pub Spółdzielczy; 4.10.2025Relacje

O.D.R.A., Las Trumien, Odyum; Rzeszów, Pub Spółdzielczy; 4.10.2025

OracleOracle14 października 2025
THVN, Clairvoyance, Czerń; Pub Spółdzielczy, Rzeszów; 3.10.2025Relacje

THVN, Clairvoyance, Czerń; Pub Spółdzielczy, Rzeszów; 3.10.2025

OracleOracle13 października 2025
Summer Dying Loud – dzień trzeci; MOSiR, Aleksandrów ŁódzkiRelacje

Summer Dying Loud – dzień trzeci; MOSiR, Aleksandrów Łódzki

Oracle i PathologistOracle i Pathologist10 września 2025

Skomentuj