Skip to main content

Kat & Roman Kostrzewski - 666Wydawca: Mystic Production

Są takie płyty, które stanowią integralną część historii muzyki metalowej, a bez której dzisiejszej sceny nie można by było sobie wyobrazić. Nawet jeśli posiadały w swej muzycznej wartości pewne mankamenty (chujowe brzmienie, źle nagrane wokale czy chociażby zjebane artworki) były uwielbiane przez fanów, a wręcz po upływie czasu zyskiwały status kultowych. Takową płytą właśnie były i są “666” Kata. Albumu którego nikomu, kto słucha metalu w Polsce, przedstawiać nie trzeba, a który po dziś dzień jest tym, czym dla amerykańskich fanów jest chociażby takie “Hell Awaits”.

I jakież to moje zdziwienie było gdy okazało się, że Roman wraz ze swoim Katem postanowił cichaczem przed całym światem nagrać w roku ubiegłym jeszcze raz “666”. Album tak kultowy dla każdego fana jak dla polityka dostęp do koryta. Niedowierzanie ale i ciekawość wzięły górę i postanowiłem sprawdzić czy album, który kiedyś odtwarzał prawie non-stop mój jakże oryginalny magnetofon Panasonicsa ma jeszcze coś ze swojej mocy oddziaływania, czy jest po prostu nieudolną próbą wyciągnięcia hajsu od pryszczatych fanów.

I przyznam szczerze, że choć wielkim fanem Kata jestem po dziś dzień, to udało mi się względnie przeżyć tylko otwierający utwór “Metal i piekło”. Reszta była po prostu męczarnią nie mniejszą niż tą, którą pewien bohater powieści fantastycznej musiał przeżyć niosąc krzyż na Golgotę. Męczyłem się więc tak niemiłosiernie, jak Roman męczy się obecnie na scenie i na tym nieporozumieniu, co “666” się nazywa. I tak sobie myślę: kurwa o co w tym wszystkim chodzi ? Takie utwory jak “Diabelski dom cz. I i cz. III” były – i są przecież w swej pierwotnej wersji – absolutnymi killerami, z odpowiednim pazurem, nasiąkniętym wręcz wilgocią piwnic klasztornych, szaleństwem i złem, które się w nich panoszy. Tym czasem na tych popłuczynach brzmią one niczym lukrowana soft bajeczka emitowana o 12 w południe na dziecięcym MiniMini. Słodkie riffy i solóweczki rozlewające się na całej przestrzeni utworu, wokale niezwykle miałkie i nijakie skutecznie i na starcie zdążyły zamordować kult, który od 29 lat wychowuje kolejne pokolenia metalowców… a przecież miał to być dopiero początek muzycznej przygody (czytaj: równi pochyłej)… “Mordercę” więc pominę, bo naprawdę nie ma o czym pisać, zaś powiedzieć mogę, że czysty masochizm sięga niebywale zenitu wraz z utworem “Masz mnie Wampirze”. Ja rozumiem, że Roman, którego wiek wynosi tyle co niezłe wino, pewnych rejestrów wokalnych już nie wyciągnie, ale jego szczekanie, jęczenie czy też zawodzenie (i ogólna charakterystyczna postawa sceniczna) nadaje się na muzyczną rejestrację koncertu na oddziale geriatrycznym o podwyższonym standardzie opieki lekarskiej. Kolejnym strzałem w potylicę jest początek “Czasu Zemsty” z riffem, który słyszałem w nie mniejszej kupie, jaką niewątpliwie jest zespół Coma. Czaicie to kurwa ? Ja rozumiem, że metal swoje korzenie ma w muzyce rockowej, ale to co dane było mi słyszeć na tej interpretacji utworu to po prostu jakieś kolosalne nieporozumienie. “Noce szatana” każdy pewnie już słyszał i opinię sobie wyrobił, ale ze swej strony dodać mogę, że utwór ten brzmi niczym piosenka harcerska śpiewana przy ognisku, a nie jak utwór w którym zło rozprzestrzenia się po świecie pod płaszczem nocy. Wielką niewiadomą była dla mnie natomiast “Wyrocznia”, mój absolutny numer 1 na tej płycie i jeden z moich personalnych the best of’ów Kata. Przemilczę, naprawdę przemilczę to, co dane było mi słyszeć, bo po prostu brakuje mi na to wszystko słów. Przyznam w tym miejscu, że album odsłuchałem dosłownie 9 razy (o te 8 za dużo), a na leczenie w związku z powstałym przez to urazem psychicznym pozostała część ekipy Chaos Vault będzie łożyć mi latami he he, bo nowe “666” to wypadek. Coś wręcz nierealnego i coś, co w ogóle nie powinno się wydarzyć. Ja rozumiem, że nowe czasy, to nowe możliwości realizatorskie, które pozwalają osiągnąć wręcz ultra kliniczne brzmienie (zrozumiałbym więc ponownie nagranie gitar i oczyszczenie soundu). Ja rozumiem, że im człowiek starszy, tym głupsze rzeczy robi i w końcu rozumiem, że hajs musi się zgadzać. Czytając zapowiedzi, że “ta płyta żyje i kipi energią” śmiechłem z politowaniem, bo kipi, a i owszem, ale beznadzieją i bezradnością podstarzałych metalowców, którzy nie mogą chyba pogodzić się z tym, że to co było już nie wróci.

Powiem krótko: totalna miazga i dewastacja kultu, czy raczej jego powolna śmierć. Absolutny strzał w stopę roku 2015. Prościej było wydać całkowicie nowy album, dogadać się (yhy, jasne) z Luczykiem w sprawie reedycji niż mordować historię wydając taką kupę. Mam nadzieję, że na trasie, podczas której dziadki zamierzają odgrywać w całości album “666” nie oprą swojego koncertu na nowych aranżach… Inaczej:  “Śmierć i płacz, śmierć i płacz […]”.

Ocena: 2/10

Tracklista:
01. Metal i piekło
02. Diabelski dom, cz. I
03. Morderca
04. Masz mnie wampirze
05. Czas zemsty
06. Noce szatana
07. Diabelski dom, cz. III
08. Wyrocznia
09. 666
10. Czarne zastępy

Łysy
847 tekstów

Grafoman. Koneser i nałogowy degustator Browaru Zakładowego. Fan śmierć, jak i czarciego metalu, którego słucha od komunii...

4 komentarze

  • AG pisze:

    Święta prawda Panie Redaktorze!

  • bold fucker pisze:

    lepiej recke nowego diaboł boruta napisz

  • Vinterskogen pisze:

    Podpisuje sie pod recenzją obiema rekami i nogami. To jest ku…a profanacja do potegi n-tej! Jedno odsluchanie tego badziewia zdolalo rozpie…ic mi psychike na dlugie godziny. Romek Trzeba wiedziec kiedy ze sceny zejsc niepokonanym…

  • bazyl pisze:

    nie musi schodzić ze sceny, biało czarna to mega materiał, ale zamiast nowych wersji mogli zremasterować gitary i gary i chuj, pozamiatane

Skomentuj