Wydawca: Century Media Records, 2025
Odkąd wpadło mi w łapska promo najnowszego krążka Amerykanów nie mogę się od niego uwolnić. Dałem się mu pochłonąć bez reszty, słuchając go praktycznie przez całe popołudnia i noce, a on odwdzięczył mi się za to wspaniałą projekcją nowojorskiego życia z dekady lat pięćdziesiątych.
Z początku, nie wiedząc czemu, zawsze podchodziłem do Imperial Triumphant z dużą dawką dystansu, ot kolejny jakiś tam awangardowy zespół, który lubi bawić się metalem i – niczym kowal czy też hutnik – lubiący uplastyczniać za jego pomocą swoje wizje na sposób jego grania. Jednak pewnego dnia coś mnie natchnęło (czytaj: promocja zrobiła swoje) i sięgnąłem po “Spirit Of Extasy”. Nie powiem, krążek ten zrobił na mnie naprawdę zajebiste wrażenie. Nie dość, że brzmiał on jak mikstura Portal i Deathspell Omega, to jeszcze podsycone wszystko zostało na nim potężną dawką jazzowych elementów (taki pojedynek klarnecisty Kennego G z synem, gitarzystą Maxem Gorelickiem w “Merkurius Gilded” to mistrzostwo świata). Zostałem zabity, a Imperial Triumphant z marszu wskoczył do topki bandów, które po prostu wielbię.
I tak dziś, nawet pisząc te swoje grafomańskie teksty, słucham “Goldstar” w pełnym skupieniu. Ten krążek działa po prostu jak opium serwowane w jakiejś melinie między Chinatown, a Małą Italią w Dolnym Manhattanie… I z każdym głębszym wdechem wchłania on jeszcze bardziej i uzależnia od siebie (jak tytułowe fajki na koniec świata w utworze, a w zasadzie reklamie jaką jest tytułowy “Goldstar”). Taki jest właśnie nowy materiał Nowojorczyków, gdzie ścierają się nie tylko metal śmierci oblany czarną substancją, ale i północno afrykańskie rytmy gnawy w “Gomorrah Nouveaux” czy też brazylijskie dźwięki maracatu w zajebistym, wielkomiejskim “Pleasuredome”. W ogóle “Goldstar” to same muzyczne onelinery przenoszące w różne, brudne zakamarki wielomilionowej i wielokulturowej metropolii z jednej strony, a z drugiej hołdujące i wielbiące Nowy Jork ubiegłego wieku.
Nie wiem jak Ci goście to robią ale klimat tego miasta, ten grand manhattanism właśnie tych czasów jest mocno na tej płycie wyczuwalny. Taki “Lexington Delirium” jest wręcz miłosnym listem do Chrysler Building, największego na świecie ceglastego budynku wybudowanego w stylu art deco, gdzie Francis Ford Coppola nakręcił swoje – może wielkie niebawem, dzieło “Megalopolis”, a który podczas prohibicji widział nie jedno, a taki “Hotel Sphinx” z motywem „Sarabande” Georga Friedricha Händela (!!!) jest nawiązaniem chociażby do dzieł Stanleya Kubricka (patrz: “Oczy szeroko zamknięte”). Takich odniesień jest tutaj mnóstwo, a cały ten brud i brutalność Nowego Jorku doskonale oddana jest w niespełna minutowym, grindującym wręcz “NEWYORKCITY”.
Ta muzyczna podróż, w przeciwieństwie do poprzednich krążków Imperial Triumphant na “Goldstar” jest niezwykle intensywna. Zespół odłożył rozbudowane, kolosalne muzyczne struktury na rzecz krótszych form, które niczym metro przenoszą słuchacza w dany punkt na nowojorskiej mapie. Dzięki temu “Goldstar” nie pozwala złapać oddechu, a tylko wciąga co rusz, coraz to głębiej w mroczne uciechy i wielkomiejskie rozkosze, by potem wypluć na ulicę, gdzie rządzi nędza i przemoc (“Industry Of Misery”).
Zajebisty jest to materiał. Wciąga, interesuje i kreuje obrazy. I oto własnie chyba muzykom Imperial Triumphant chodziło i to, w stu procentach na “Goldstar” im się udało.
