Różne grupy społeczne mają różne pojęcie odnośnie atrybutów tak materialnych jak i duchowych, które określają poważanie i prestiż osobnika. Na spotkaniu Business Center Club będzie to, co zrozumiałe, ilość cyfr końcowego salda rachunku oszczędnościowo – rozliczeniowego. Na spotkaniu kółka oazowego – ilość litanii, jaką umie dany delikwent wygłosić z pamięci. Wśród członków klubu poselskiego Prawa i Sprawiedliwości – odległość, jaka dzieli ich fotel od fotela Prezesa. Wśród metalowej braci zaś – rzecz zdawałoby się trywialna. Koszulka.
Oczywiście nie może to być koszulka byle jaka. Bo, jak wiadomo w przyrodzie występują koszulki i Koszulki. Te pierwsze to wiadomo. Iron Maiden jeszcze z metką, Metallica prosto z folii. Czyli lajcik. Nawet jeśli na zapadłym torsie widnieje okładka kapeli cięższego kalibru niekoniecznie musi to oznaczać, że czarne ziomy będą przed Wami czuć respekt. Bo przecież teraz wystarczy dwa kliknięcia myszką i już możecie sobie skompletować koszulkową galerię z okładkami wydawnictw takiego Burzum. Azarath też nie (wyobraźcie bowiem sobie – jebani pozerzy zagrali trasę z Behemoth!). To nie może być oklepana nazwa. Trzeba wyczuć, co jest na czasie.
Inna sprawa jest z Koszulkami. To nie jest zwykła koszulka z okładką lub logówką. To musi być coś. Underground. Kult. Zło kurwa zło! Taki przykład. Swego czasu bawiłem na koncercie kilku black metalowych hord, które nawiedziły były stolicę Podkarpacia. Wychodząc z domu założyłem na garba pierwszą lepszą koszulkę, jaka akurat leżała na stercie czystych. Nie pomnę – Maleolent Creation to było, Testament może. W każdym razie jeden będący tam osobnik wziął był uwziął się na mą osobę, życie chcąc mi uprzykrzyć, werbalnie umiejscawiając mnie w grupie ludzi o marnej w środowisku metalowym reputacji. Czyli wśród pozerów. Kilka tygodni minęło, kolejny koncert się zbliżał, a że przewidywałem na nim rzeź rozmiarów małej corridy, przezornie odziałem się w starą i dziurawą koszulkę ze stosiku „tylko na koncert”. „The Time Before Time” okładka przecudnej urody na materiale wyblakłym i gęsto dziurami przykrytym. I cóż się okazało, pewnie się domyślacie. Niedoszły mój prześladowca w rzeczy samej podszedł piątaka przybił, gawędzić chciał i myśli wymieniać. Zapewne mej twarzy, do niedawna jeszcze iście pozerskiej i metalu nie godnej, nie poznał. Od razu inaczej się poczułem. Do baru już nie szedłem lecz kroczyłem, do znajomków miast po prostu mówić, przemawiałem.
Wniosków płynie stąd wiele. Mało kogo obchodzi płytoteka gościa, którego widzimy na koncercie czy ulicy. Wszak kto by się skupiał na tak szerokim zagadnieniu u osoby, którą skłonni jesteśmy obdarzyć szacunkiem ni blanco, jak jej gusta muzyczne, ilość krzyżyków, w służbie metalu bądź innej aktywności na scenie. Metal, wzorem Kacykowa skupi się na szczegółach. Czy na piersiach ma logo VON (kult kurwa kult) czy raczej Immortal (pozer jebany). Czy ma skórzane spodnie czy raczej bojówki firmy Cherokee z przeceny w tesco, do tego z nogawkami wpuszczonymi do glanów – a to przecież już niemodne, czy ma ramoneskę czy li jedynie skajkę z H&M. Nie dziwota zatem, że przy tak ważkich zagadnieniach ginie fakt, czy ktoś zna na pamięć 2/3 treści z Metal Archives czy myli się przy dyskografii Kata. Czy od dwudziestu lat tworzy polską scenę metalową wychodząc na scenę w koszulce coca coli, czy właśnie dostał od babci na gitarę, bo zdał ładnie maturę, a że mu kasy styknęło, to kupił sobie t shirt z front coverem „Rotting”, bo w sklepie internetowym była wyprzedaż. A faktyczną płytę? A kumpel miał na empetrójkach to zgrał razem z dyskografią Running Wild (bo się rozpadli, więc będzie wkrótce kult) i tym nowym Darkthrone, co to ma premierę w przyszłym miesiącu.
Żeby nie było. Gdy już mam sobie kupić jakiś t-shirt (abstrahując od tego, że wolę na to miejsce płytę) też staram się, by była to koszulka raczej unikatowa, niż taka sama, jaką kupiło sobie na danym koncercie dwanaście osób przede mną i siedem po mnie. Jednak t shirt to za mało, by moim zdaniem, zaskarbić sobie respekt i zapewnić prestiż. To już nie 1987, kiedy w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej koszulka była nieosiągalna. Sporo osób żyje jednak mentalnie nadal dwadzieścia lat wstecz, pomimo że nierzadko nie było ich wówczas na świecie…
Taaaa… nie ma to jak do szalowej koszulki dodac jeszcze po 3 pary lancucha zwisajacego z klaty i po 5 ze wszytskich kieszeni spodni (niewazne czy bojowek z przeceny, czy kultowych skorzakow). Nie zapomne sytuacji kiedy na jeden z koncertow w moim miescie wpadlem w czerwonej koszulce z Krecikiem na klacie ( tak, tak z tym czeskim). 90% ludzi nawet na mnie spojrzalo, chodz zdarzalo sie ze ktos zagadal, ze git i super:-) W tej samej koszulce na Obscene Extreme juz nikogo nie dziwilem:-)
Autor, zdaje się, uważa się za oryginała. Jednocześnie posługuje się stylem, po którym zawsze i wszędzie rozpoznać można polskiego metalucha. Nie rozumiem czemu, zdaniem autora, mają służyć te wszystkie inwersje i niepoprawnie używane archaizmy, skądinąd ewidentnie inspirowane Sapkowskim (nudziarz, który pomylił literaturę fantasy z feministycznym felietonem) i recenzentami metal hammera.
Ja, oryginał? Hehe, dobre sobie, na co dzień podejrzewam, że nawet nie poznałbyś mojego kultowego jestestwa. Ale gdy idę na koncert, oprawa musi być. Konserwatywny jestem, ot co – jest metal – ma być czerń, glany, t shirty, a nie jakieś hipsterskie gówno, hehe.
Jakim stylem się posługuję? Stylem pisania? Bo takim stylem można się posługiwać, wydaje mi się. Jeśli zaś chodzi o styl ubioru, noszenia się – tym raczej się nie można posługiwać, Ten styl można co najwyżej mieć. To tak na marginesie, jeśli jesteśmy przy temacie poprawności językowej i gramatycznej.
W życiu nie przeczytałem ani jednej książki Sapkowskiego, choć może to błąd, bo zdaje się jest to jeden z ulubionych pisarzy metaluszków, zaraz po LaVey’u i Nietzschem. Czy inspirowane „Metal Hammer’em”? Cóż, ostatni numer tego magazynu kupiłem chyba w 2000 roku, ale już wówczas mnie nie jarał. Brak mi było recenzji Kasi Krakowiak, Łysego czy Remo Mielczarka. Może ich pamiętasz?
Inwersje? Cholera, aż w wikipedii sprawdziłem, czy ja użyłem inwersji. I nie mogę ich znaleźć w powyższym, kalekim tekście.
Dobre sobie. Ostatni numer magazynu muzycznego jaki przeglądałem został wydany chyba w 20000000000 p.n.e. na glinianej tabliczce w Atlantydzie. I już wówczas mnie nie jarał. Co do stylu – oczywiście chodziło o pisanie; rozwijam tę myśl w kolejnym zdaniu poprzedniej wypowiedzi.
Hmm, nie rozumiem, dlaczego mój styl pisania jest tożsamy ze stylem innych polskich metaluchów? Z uwagi na użycie języka ojczystego? Jeśli masz czas – zakładam, że tak, inaczej nie siedziałbyś w piątkowy wieczór przed komputerem – i ochotę, możesz wymienić mi składowe tego stylu, cechy charakterystyczne, wówczas dokonam samokrytyki oraz korekty mego stylu, by zostać oryginałem na wieki wieków.
hu hu, nam się trafił filolog i archeolog – amator w jednym, maskujący swoją „metaluchowość” używaniem zaimka „tę” zamiast „tą”
Przypomniałes mi jak kiedyś wracałem z kumplem z koncertu, doszedłdo nas jakiś placek i stwierdził, że pewnie od niedawna słuchamy metalu, ponieważ JESZCZE nie mamy ramoneski. Cóż. Jestem w tej materii oryginalny, bo mam czarną kurtkę TOM TAYLOR z naszywkami.
Płytka ta wasza walka:)Aż się nie chce wierzyć, że takie spory toczą dorośli ludzie…a może się mylę? 1000 naszywek na skórze i 5 dysków z mp3 po 500 giga lepsze niż chujowy image i 5000 tysięcy płyt i kaset na półce?!