Wydawca: Century Media Records
Może i jestem odosobniony w swojej opinii, ale jakoś nigdy nie ciąłem się za Coroner. To trochę taki casus Voivod – znam, doceniam, czasem lubię, ale nigdy nie był zespołem pierwszego wyboru, jeśli chodziło o thrash metal. No, dwa pierwsze albumy oraz demo „Death Cult” lubię i to do nich wracam najczęściej. Nie byłem również tym, który wyczekiwał od ponad trzydziestu lat nowego albumu. „No More Color”, „Mental Vortex” są spoko i czasem się zakręcą, jednakże od dużego dzwonu. „Grin” odświeżyłem po wielu latach dopiero gdy wjechał niniejszy krążek. Tak to mniej więcej wygląda u mnie sprawa z Coroner.
I jak ja na tej podbudowie mam ocenić najnowszy „Dissonance Theory”? Przede wszystkim – nie byłem osobą, która w ogóle go wyczekiwała. Trzydzieści dwa lata to sporo i z drugiej strony podziwiam Barona i Royca, że nie spękali, że spięli pośladki i jednak wypuścili ten album. Tylko czy był sens? Czy to jest płyta godna ich historii? Nie wiem, ja odbieram ją jak typowy thrash metalowy powrót po wielu wielu latach – nie ma wyjątkowej tragedii, ale mój entuzjazm jest mocno umiarkowany po jej odsłuchu.
„Dissonance Theory” bliżej jest do trzech ostatnich albumów. Tak, jest to techniczny thrash metal, który – jak na moje ucho – to ma pewne momenty, jednakże ma też sporo fragmentów nużących. Choćby te w „Cirisium Bound” czy „The Law”, takie rozlazłe, trochę efemeryczne, z dużą dozą nie tylko technicznego połamania, ale też progresywnego zacięcia. Choć nie mogę im też odmówić fajnych, szybszych numerów – przy których i tak mam jedno ale: ciut zbyt melodyjnie jak na mój gust. Natomiast część z nich bardzo dobrze nawiązuje do spuścizny Coroner już z lat dziewięćdziesiątych. Ubolewam tylko, że jest tych momentów mniej w porównaniu do fragmentów mniej thrash metalowych i wolniejszych. Podchodzą mi one niekiedy pod generyczność zespołu Petrozy z ostatnich dwóch dekad – taka tam udawana wściekłość, z jednej sztancy, pomnożona przez ilość utworów. Przyznam, że pierwsze dwa – trzy odsłuchy „Dissonance Theory” rozbudziły we mnie poczucie, że polubię się z tą płytą na dłużej. Jednak po kolejnych kilkunastu sesjach mam wrażenie, że słyszę na niej mniej jasnych punktów niż na początku. A to jednak dobrze nie wróży.
W kwestii brzmienia – „Dissonance Theory” brzmi jak album thrash metalowy nagrany pod koniec pierwszego ćwierćwiecza XXI wieku – wszystko oczywiście na jak najwyższym poziomie. Daleko mu od dzikości pierwszych krążków Szwajcarów. Chwilami też mam wrażenie, że zespół chciał uzyskać sound będący połączeniem albumów Triptykon i obecnego wcielenia Kreator. Szczególnie ta pierwsza nazwa kołacze mi się pod kopułą podczas odsłuchów najnowszego dzieła Coroner. Normalnie byłaby to chyba zaleta, w kontekście „Dissonance Theory” nie do końca jednak mnie przekonuje.
Tym samym jest to po prostu kolejny powrót, którego jak dla mnie mogłoby nie być. Natomiast wszyscy wiemy co teraz się wydarzy – trasy po największych festiwalach, w Polsce headlinerstwo na Mysticu, a potem jeśli będziemy mieli pecha to jeszcze kilka płyt będących wariacjami poprzedniczki. Mimo sympatii dla Coroner – nic by się nie stało, jeśli ostatnim krążkiem w ich dyskografii nadal był „Grin”.
http://www.centurymedia.com/
https://www.facebook.com/coronerband






Czyli nie znam się, nie lubię, ale się wypowiem. Zostańcie już przy tych waszych blekach i defach.
Kolejna zbędna płyta dołącza do stosu innych. Nic nie wnosi do dyskografii zespołu, który najlepsze płyty już nagrał. Pewnie kilku panów, którzy zrobili się nazbyt sentymentalni z wiekiem, ucieszy. Pytanie tylko – na co to komu?
Jak się komuś nie podoba to niech nie słucha,proste. Dla mnie to jeden z najlepszych albumów roku i znowu pod nieobecność Vektor techniczny thrash który można i słucha się z przyjemnością. Produkcyjnie bdb,muzycznie również. A Mental..i No.. to płyty ikoniczne.
Album roku. Jeden z najlepszych powrotów.
Ch**a sie znasz i wiecej tu nie zaglądam.
Świetny album. Inteligentne i klimatyczne granie.
Recenzent pisze że nie czekał na tą płytę… no jasne, po co 🙂
Dla mnie nr 1 w tym roku, świetnie uzupełnia Grin i (przed)ostatni „składak” o tytule Coroner gdzie są niepublikowane wcześniej perełki. Ale recenzent o tym nie wie, bo tego wcale nie oczekiwał.