Skip to main content

Wydawca: BMG

Niemal dwadzieścia lat zmuszeni byliśmy czekać na nowy album Bruce’a Dickinsona. Nie ukrywam – jestem olbrzymim fanem solowej twórczości wokalisty i uważam, że w ciągu ostatnich trzydziestu lat jedynie „Brave New World” może się równać z albumami wypuszczonymi przez tego artystę.

Niezmiernie się więc ucieszyłem, gdy promo „The Mandrake Project” wylądowało u mnie w celach recenzenckich. Równocześnie pragnę zaznaczyć, że cały czas, od ponad ćwierćwieku jestem ultrasem „Accident of Birth” i nieco mniejszym, ale jednak, „The Chemmical Wedding”. Również „Tyranny of Souls” uważam za bardzo dobrą płytę, podobnież rzecz ma się z „Balls to Picasso”. I to głównie z perspektywy tych krążków oceniam najnowszą propozycję Bruce’a.

Na wstępie więc powiem, że w mojej opinii „The Mandrake Project” przegrywa konkurencję z każdym z tych albumów. Mimo, że nie jest to zły album. Jest dobry. Ale czy przymiotnik „dobry” jest satysfakcjonujący w przypadku tego zespołu? No dla mnie nie. Przede wszystkim Bruce Dickinson cierpi na syndrom nękający chyba większość tak zwanych uznanych muzyków / zespołów: brak krytycyzmu względem swoich kompozycji, czego efektem jest przeładowanie krążka numerami przeciętnymi (oczywiście w odniesieniu do swojej twórczości). Zauważcie, że większość płyt klasycznych kapel oscyluje wokół godziny jak nie więcej. Cierpi na to Iron Maiden z ostatnich dwóch dekad, cierpi i Bruce Dickinson na albumie „The Mandrake Project”. Moim zdaniem ten album mógłby zostać spokojnie odchudzony o jedną czwartą.

Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę, że Bruce ma mnóstwo pomysłów i każdym chciałby się z nami podzielić – ale czy każdym powinien? Wiecie, na „The Mandrake Project” dostaniemy rozwiązania, których wcześniej nie było – jakieś fujareczki w „Eternity Has Failed” czy bongosy w „Ressurection Wounds”. No i super. Ale równocześnie brakuje mi na tej płycie przebojowości cechującej takie „Accident of Birth” (najbliżej temuż jesteśmy przy „Mistress of Mercy”, numerze z bardzo dobrą melodyką ale i mocnymi heavy metalowymi riffami połączonymi z rock’n’rollowym luzem – podobna sytuacja ma też miejsce w „Many Doors to Hell”. Zarazem są to najkrótsze z kompozycji. Symptomatyczne? Trochę tak. Prawda jest taka, że same „The Magician” czy „Trumpets of Jericho” miały więcej energii i pazura niż cała „The Mandrake Project”. Trochę trudno mi to wytłumaczyć, ale po odsłuchaniu pierwszego singla miałem już wyobrażenie całego albumu, tak jak się dzieje w przypadku płyt Iron Maiden nagranych w dwudziestym pierwszym wieku. I przeczucie mnie nie myliło – dostaliśmy album ze wszech miar dopracowany i przemyślany. Wychuchany i wypielęgnowany pod kątem produkcji – i mówię to z ręką na sercu, Roy Z to czarodziej, jeśli chodzi o to co zrobił na tym albumie. Jednak gdzieś zaginął w tym wszystkim luz z trzeciego krążka lub ciężar z czwartej i piątej płyty.

Właśnie, to jest mój problem z numerami z „The Mandrake Project”. Każdy z osobna w zasadzie pokazuje kunszt, klasę, zmysł kompozytorski Bruce’a Dickinsona. Natomiast zebrane w godzinny krążek po kilku przesłuchaniach wywołują wrażenie, że czegoś tu jest za dużo. Czego? Sam do końca nie wiem. Natomiast jeśli weźmiemy każdy z tych kawałków z osobna – to naprawdę jest na czym ucho zawiesić. Mimo że już nie tak bezpośrednie kiedyś, bez tej szybkości czy ciężaru – cały czas fajne, ciekawe, do nucenia. Mamy też obowiązkową balladę –a w zasadzie to dwie: „Face in the Mirror” i następującym po nim „Shadow of the Gods”. Niezłe, jednak w mojej opinii nie mające startu do epickiego „Tears of the Dragon” czy spokojnej, wyciszającej „Taking the Queen”. No i same te dwa utwory wydłużają płytę o kwadrans. Jeśli miałbym wybierać, pozbyłbym się „Face in the Mirror”, bowiem to drugi z wymienionych jest z początku ładniejszy, a po rozwoju – zdecydowanie bardziej przebojowy.

Zdecydowanie na plus działają wokale Bruce’a. Na płycie brzmią wspaniale – tak jakbym sobie to wymarzył. Dojrzale, potężnie kiedy trzeba, kiedy indziej delikatnie. Słychać, że ta płyta tak naprawdę robiona jest pod jego możliwości głosowe. Z drugiej strony nie da się ukryć, że dwa moje ulubione albumy Dickinsona, o których wspomniałem powyżej, powstały przy udziale kilku żywych muzyków, natomiast ten i poprzedni – już tylko w duecie Bruce i Roy.

I to tutaj chyba jest pies pogrzebany. Stworzyli oni płytę bardzo dobrą, ale trochę bez życia, bez zespołowej burzy mózgów i daleką od witalności „Accident of Birth” czy „The Chemical Wedding”. I zdaję sobie sprawę, że te albumy dzielą w zaokrągleniu dwie dekady. Ale ja jako słuchacz i fan też jestem o dwadzieścia lat starszy, a pod względem swoich oczekiwań, może naiwnie, moje upodobania zostały w tamtym miejscu.

Równocześnie, pomimo wszystkich zarzutów (czy może raczej uwag krytycznych), uważam „The Mandrake Project” za płytę udaną. Nawet pomimo nie do końca udanego trafienia w moje oczekiwania jestem skłonny powiedzieć, że ten album podoba mi się. I co charakterystyczne w moim przypadku – trafia do mnie bardziej niż albumy Wiadomo Którego Zespołu z okresu ostatnich trzydziestu lat (uwaga: nie dotyczy „Brave New World”). Bo jednak to Bruce Dickinson – starszy o dwie dekady, może i ciut bardziej zachowawczy w tym wszystkim, ale nadal potrafiący w jakiś sposób zagiąć na słuchaczu parol mówiąc „no dobra, może i oczekiwałeś czegoś innego, ale posłuchaj tego i powiedz z ręką na sercu, że ci się nie podoba”. Żodyn fan jego twórczości nie przejdzie tej próby zwycięsko i w końcu ulegnie niezaprzeczalnemu urokowi tej płyty, co nie zmienia faktu, że do wcześniejszych albumów będzie powracał częściej.

Oracle
18480 tekstów

Sarkazm mu ojcem, ironia matką i jak większość bękartów jest nielubiany. W życiu nie trzymał instrumentu w ręku, więc teraz wyżywa się na muzykach. W obiektywizm recenzencki wierzy w takim samym stopniu jak we wniebowstąpienie, świętych obcowanie i grzechów odpuszczenie.

Starless Void > Mountain Ash Tapes
Starless Void „Mountain Ash Tapes”Recenzje

Starless Void „Mountain Ash Tapes”

OracleOracle18 listopada 2025
Darvaza „We Are Him”Recenzje

Darvaza „We Are Him”

OracleOracle17 listopada 2025
Syllogomania „Syllogomania”Recenzje

Syllogomania „Syllogomania”

OracleOracle15 listopada 2025

Skomentuj