Dzień dobry, w tym roku ja będę opowiadał Państwu, ile wypiłem piwa i czego nie zobaczyłem w osławionym na całym świecie festiwalu Black Silesia mieszczącym się w rycerskim grodzie w Byczynie.
Festiwal dla mnie zaczął się już dzień wcześniej, urodzony kierowca-rajdowca redaktur Łysy zwiózł mnie i swą wybrankę do hotelu (a co stać nas!) mieszczącego się niedaleko festu, żebyśmy przygotowali się porządnie do nadchodzącej metalowej uczty, która została poprzedzona testowaniem napitków różnej maści. I tutaj niespodzianka! W mym pięknym pokoju zamieszkały myszy, które posiliły się spakowaną przeze mnie wałówką.
I dzień
Równo o 14 zameldowaliśmy się na miejscu w celu pobrania opasek i zbicia piątek z bdb kolegami od s-ca, wypicia paru piwek na polu namiotowym i obgadania ploteczek.
Tegoroczną edycję otworzyli warszawiacy z death metalowego Abominated. Według konkurencyjnych portali zespół niby dobry, ale ze względu na fryzury artystów nie do oglądania, bo jak to tak być ostrzyżonym na krótko? My niestety nie mieliśmy czasu ani chęci, by bawić się w modową policję… Osobiście uważam występ za bardzo udany, chłopaki tkwią po uszy w starej szkole szwedzkiego śmierć metalu i od razu rozkręcili kocioł pod sceną. Bas mielił jak trzeba, perkusja waliła w czachę, a wokalista wypluwał treść żołądkową wprost na publikę, ba po występie udało się nam nawet zamienić parę słów, więc możecie spodziewać się wywiadu i to nie tylko z nim!
Przerwa na uzupełnienie elektrolitów i szybkie zakupy na stoiskach, w tym roku budka z festiwalowym merchem była nadzwyczaj oblężona, ale to dobrze, niech interes się kręci!
Następnie na scenie zameldowało się Venefices. Prawdziwy czołg dewastujący wszystko w zasięgu swego wzroku. Szkoda tylko, że grali dość wcześnie w akompaniamencie grzejącego słonka, ale nie można mieć wszystkiego. Horda wypluta z popiołów Bestial Raids trzyma za gardło od początku do końca, a ból grobowej płyty utrzymuje się jeszcze długo po występie. Aktualnie jedna z lepszych hord na naszym podwórku, która para się bestialskimi dźwiękami. Jeśli jakimś cudem nie mieliście jeszcze styczności z tym tworem to macie pracę domową – nadrobić dyskografię.
Godzina 17:00 Dragon i przerwa na giętą z grilla i bimberek.
Ja wiem, że „Horda Goga” i „Upadły Anioł” i dzieciństwo wielu osób, ale ta kapela nie przemawia do mnie totalnie. Słyszałem, z pola covera KATa i osławiony wszem i wobec ARMAAGEEEDOOON, ale niestety nie było to coś, co by odciągnęło mnie od konsumpcji. Może koledzy z redakcji powiedzą coś więcej, ale ja mówię pass.
Następnie szwedzki Unpure – pierwsza zagraniczna formacja tego dnia. Wprawdzie moja przygoda z nimi zatrzymała się na debiucie, ale z nieukrywaną przyjemnością obejrzałem cały występ. Porządny miks black metalu z thrashem sprawił, że pod sceną ponownie się zakotłowało, a ludzie niczym z krzyża zdjęci zaczęli odżywać, chociaż parę zgonów nie do odratowania również można było odnotować. Ponad 30 lat robi swoje, tutaj jednak w pozytywnym świetle. Szwedzi mieli dopięty swój występ na ostatni guzik, a lawirowanie pomiędzy wyżej wymienionymi gatunkami dawało naprawdę pozytywny miks, w którym każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Nie muszę chyba mówić, że mnie najbardziej zachwyciła ta bardziej chaotyczna część z największą ilością siarki.
Darkness… nie mam pojęcia gdzie mnie wtedy wcięło. Przepraszam…
Od tego pamiętnego wpisu wszystko się zaczęło – 7 lat temu w Mrowisku w Gliwicach. Mocno hermetyczny mem, z którego o dziwo śmiali się również chłopaki z „Gehenna„. Sam występ pamiętam, że przemielił mnie wtedy w Mrowisku niemiłosiernie, a sińce od napierdalania pod sceną były leczone dniami.
Ludzie podobno wypytywali Michała latami, czy jest szansa, że Gehennah powróci no i po wielu latach prośby te zostały wreszcie wysłuchane, chwilę przed 21 gród wypełnił się po brzegi i rozpoczęła się zmasowana alkoholizacja. Ludzie byli niesieni na fali, browary latały, a unoszący się w powietrzu kurz zaczął przysłaniać scenę. Dla takich chwil człowiek ma po co żyć.
If they say sober, then we say NO! Non alcoholics stay away from our shows.
Set opiewał w same klasyki, więc o przerwie na oddech nie było mowy. A po występie można śmiało powiedzieć, że niejeden mógłby stanowić okładkę reedycji „Hardrocker„.
Po występie udało mi się pogadać z Panem Coffinshakerem, który zapowiedział, że na pewno jeszcze do nas kiedyś wrócą. Oby nie za kolejne 7 lat…
Po takiej dewastacji nastał czas na Cirith Ungol. Nigdy nie byłem fanem, więc zaszyłem się na zapleczu jednego ze stoisk. Podobno występ był czymś magicznym i spełnieniem wielu marzeń, ale do mnie to nie trafiało, od coś takiego, żeby odpalić sobie do snu. I chyba faktycznie Tim z ekipą ululał większość osób, bo na Adorior trochę się przerzedziło.
A szkoda, bo był to najlepszy występ VII edycji. A to za sprawą charyzmatycznej wokalisty Jaded Lungs, która nie pierdoli się w tańcu i potrafi porwać zgromadzonych ludzi, a i ten głos! Aż się włos jeżył na karku. Adorior w tym roku świętuje 30-lecie istnienia, więc nie obyło się bez niespodzianek, między innymi zaprezentowali parę kawałków z nadchodzącej płyty „Bleed on my Teeth„, która bez wątpienia będzie bolesnym ciosem w zęby. A gościnnie podczas „Birth of Disease” na wokal wskoczył Felipe z D666! Aż dziw bierze, że był to ich pierwszy występ w Polsce. „Author of Incest” to w wielu kręgach klasyka black/deathu a kawałki odgrywane na żywca to prawdziwa potęga. Spodziewajcie się również wywiadu z Jaded Lungs!
A po koncertach powrót do hotelu piwko i impreza z myszami.
II dzień
Miło tak poleżeć do 13 oj miło… Jednak służba nie drużba
Dzień drugi otworzył szczeciński Dominance, który od pewnego czasu jest dość mocno rozchwytywany na naszym podwórku. W grodzie zebrała się dość pokaźna publika żadną black metalowej chłosty, jednak z powodu prawdziwej patelni, większość postanowiła pozostać na tyłach w cieniu, nie dziwię się. Rok temu na Goatsmegmie słońce dało mi się dość mocno we znaki.
Prezentowany przez ekipę mix szwedzko – norweskiej drugiej fali black metalu nie zawodzi na żywo i nie pozwala na wysiedzenie w miejscu. Wszystko mknie przez siebie i nie zostawia jeńców. A pokłady energii bijące z głośników pozytywnie nastrajały do wytrwania całego dnia.
Na niemiecki Hellish Crossifre zbytnio swych zębów nie ostrzyłem. Przycupłem na 3 kawałki i oddaliłem się ku karkówce z grilla. Granie jak najbardziej poprawne, chociaż po opiniach można by powiedzieć i fantastyczne. Od taki naspeedowany thrash metal do postania z piwkiem w ręku i pomachania czupryną.
Następnie Omegavortex – szybki i bezlitosny blitzkrieg! Te połamane kompozycje dotąd śnią mi się po nocach. Dla wielu prawdopodobnie jazgot, ale ta mniej wrażliwsza część publiki została pochłonięta przez potwory ciemności, a było to dopiero popołudnie… Prawdziwy cios oraz niebywałe szczęście dla mnie, bo i sobie pogadałem o tym i owym z wokalistą – R. Oczywiście w późniejszym czasie podzielę się paroma tajemnicami i z Wami.
Night Demon nie wiem, nie znam się, nie rozumiem. Heavy metal do spania. Nie wytrzymałem (ja też nie wytrzymałem, stwierdzam że to był najgorszy występ tegorocznej edycji festiwalu i dziwię się niektórym, że walili do tego konia – przyp. Łysy).
Brace for the fight… Slaughter! I pod sceną ponownie wzbiły się kłęby kurzu, bo oto pojawił się Cruel Force. Ogólnie siódma edycja coś tymi kapelami z Niemiec stała. Może teraz co roku będą grały tylko kapele z jednego kraju? Ja proponuję ściągnąć tych wszystkich war metalowych świrów z Indii na następną edycję hehe. Występ głównie składał się z prezentacji najnowszych kawałków zawartych na „Dawn of the Axe” i mi to nie przeszkadza. To kawał porządnego speed blacku z rockowym pazurem, który roztacza widmo albumów nagranych te 3X lat temu. Fani takich kapel jak Exciter, Venom czy też Sodom byli po prostu w 7 kręgu piekieł.
Fanem Massacre nigdy nie byłem, zawsze wolałem bardziej kolumbijskie Masacre. Podobno zagrali fajnie. Ja zatrzymałem się na „From Beyond” i tyle mnie widzieli. Na Whiplash również mnie nie było, nie moja bajka. Może coś koledzy dopowiedzą (wytrzymałem tylko trzy kawałki, za długo i momentami po prostu za nudno – przyp. Łysy)
KULT SIŁY, ŚMIERCI I ZNISZCZENIA! BLOODY VENGEANCE!
Czołgi jeździły, karabiny strzelały, trup ścielił się gęsto a wszystko spowijały czerwone jak dupa diabła światła. Niech żyje brazylijska szkoła war metalu! Kadeniac i spółka dokładnie wiedzą jak oddać ducha takiego Holocausto czy Mutilator! Coś wspaniałego. Tak tak ja wiem, że dla większości brzmi to wszystko jak jedno i to samo i wyjemy jak małpy, gdy coś przypomina Blashpemy, ale cóż poradzić? Występ porządny i idealnie zamknął on kolejny Byczyński fest.
To widzimy się w przyszłym roku?
Najlepsze kapele, żeś chłopie przegapił. Paradne.