Skip to main content

Wydawca: Nordvis Produktion

Trzy albumy która wydała Armagedda na świat, choć mocno różne od siebie, zbudowały niemalże idealną, muzyczną trylogię: od surowego, prostego black metalu (“The Final War Approaching”), po jego rock’n’rollową inkarnację (“Only True Believers”), aż po black wypełniony okultyzmem i mistycyzmem włącznie (“Ond Spiritism”). I o ile ten drugi był nagrany w komitywie z samym Elvisem, a ostatni z samym Diabłem, tak “Svindeldjup Ättestup” nagrany został nie wiadomo z kim… i po co.

Można powiedzieć, że fan-słuchacz został zrobiony w chuja już 16 lat temu, kiedy to Graav i A. wydali oświadczenie, że nie czują się już częścią tej sceny, nie mają nic do powiedzenia więcej w dziedzinie black metalu, a to co znalazło się na “Ond Spiritism” to absolut tego co, jako Armagedda, mogli  jeszcze osiągnąć. I cholera, nagle po tych 16 latach okazuje się, że jednak tak nie jest, że jeszcze można (było) coś z tego zespołu wycisnąć. Więc fan-słuchacz wpada w zakłopotanie i nie wie co ma zrobić. Czy cieszyć gębę na powrót, czy wznosić obawy, że to co obecnie ma do powiedzenia zespół, będzie niczym innym jak nieudolną próbą wskrzeszenia niemal pełnoletniego trupa. 

I w tym momencie okazuje się, że wcale nie jest tak źle, jak można było się tego spodziewać, ale i nie jest tak zajebiście jak mogłoby być. “Svindeldjup Ättestup” to przede wszystkim całkiem udana kontynuacja “Ond Spiritism”. Świadczy o tym nie tylko starannie wykonana okładka, ale i sama muzyka. To co pozostało, ze starej dobrej Armagedda, to na pewno wokale. Te niemal się nie zmieniły. Są może nieco bardziej czystsze, ale i równie diabelskie i opętańcze jak niegdyś. Graav stanął więc na wysokości zadania i swoją robotę wykonał należycie. To samo część instrumentalna. Gitary to samo pasmo nostalgii w której można odszukać klimat z poprzedniego krążka. Niech świadczą o tym otwierający, rozpędzony “Ond Spiritism”, świetnie wyważony “Guds kadaver (En falsk Messias)” czy chociażby kończący “Evigheten i en obrytbar cirkel” z charakterystyczną solówką w środku. I na koniec bębny, które zawsze stanowiły o sile tego zespołu: czy to na “Only True Believers” (“Refuse The Blood Of Jesus” to zawsze był i jest czysty rozpierdol) czy na “Ond Spiritism” (rozpędzony “Ændalykt” z niemal jazzowymi partiami w tle). One również okazały się i tym razem mocnym punktem, o który obawiałem się w sumie chyba najbardziej, gdzie tym razem nasz człowiek (The Fall) wyczuł o co chodzi w tej muzyce, przez co całość zabrzmiała jak na Armagedda przystało, czyli diabelsko dobrze.

Czasy się jednak zmieniły, a wraz z nią realizacja dźwięku. I o ile nie można zarzucić nic złego panu M., jeśli chodzi o produkcję, tak powiedzieć sobie trzeba jedno: całość brzmi zbyt sterylnie i gładko, przez co klimat na “Svindeldjup Ättestup” rozmywa się tak szybko, jak się pojawił. Nie ma tu mocy i brudu. Całego tego produkcyjnego, obskurnego syfu który sprawiał, że Diabeł chciał tańczyć, a słuchacz pić z nim bimber. I nie usprawiedliwia tego też fakt, że to co znalazło się na albumie tworzone było na przestrzeni niemal siedemnastu lat (co ma jednak swoje odbicie w postaci nieco większej melodyjności krążka, a która to mogła zostać po prostu wyniesiona z innego zespołu A. PettersonaStilla). I na tym właśnie “Svindeldjup Ättestup” traci najbardziej, bo gdy ów ta obskurna diabelskość – a co za tym klimat – i moc bębnów na “Ond Spiritism” niemal miażdżyły kości, tak na “Svindeldjup Ättestup” je tylko co najwyżej łamią, zaś diabeł miejscami kuli swój ogon i chowa się za piecem.

“Svindeldjup Ättestup” to album na który wszyscy czekali, ale tak naprawdę nikt go nie chciał. Powrót to jednak iście udany, acz z pewną dawką niedosytu po odsłuchu. 

Ocena: 8/10

Tracklista:
01. Det sjuttonde året
02. Ond Spiritism
03. Likvaka
04. Djupens djup
05. Guds kadaver (En falsk Messias)
06. Flod av smuts
07. Evigheten i en obrytbar cirkel

Łysy
836 tekstów

Grafoman. Koneser i nałogowy degustator Browaru Zakładowego. Fan śmierć, jak i czarciego metalu, którego słucha od komunii...

One Comment

  • zdzisiu pisze:

    „Czasy się jednak zmieniły, a wraz z nią realizacja dźwięku. I o ile nie można zarzucić nic złego panu M., jeśli chodzi o produkcję, tak powiedzieć sobie trzeba jedno: całość brzmi zbyt sterylnie i gładko, przez co klimat na “Svindeldjup Ättestup” rozmywa się tak szybko, jak się pojawił. Nie ma tu mocy i brudu. Całego tego produkcyjnego, obskurnego syfu który sprawiał, że Diabeł chciał tańczyć, a słuchacz pić z nim bimber” JPRDL… Łysy weź to sobie przeczytaj raz jeszcze ;]

Skomentuj