Skip to main content

Łoooo kurwa, paaaaanie, jakie to nudne. Ja nie mam nic do brutal death metalu czy slam metalu, jak wolą niektórzy, ale niech to ma jakieś jaja, do kurwy nędzy.

Jednoosobowy hord działający jako Slam Master to chyba jedna z nudniejszych rzeczy, jakie dane mi było słyszeć. „Slamming Zone” to siedem utworów zamykających się w osiemnastu minutach. Przyzwyczaiłem się, że jeśli chodzi o tego typu granie to raczej nakurwiamy przy maksymalnej szybkości. U Rosjanina wygląda to tak, że na maksymalną szybkość to programuje sobie automat perkusyjny, sam siedzi i rzeźbi mozolnie wolne riffy (jakbyście zwolnili nagrania Mortician), które do tego są prymitywne i totalnie banalne. Nie wiem, nie trzymałem nigdy gitary w dłoni, ale podejrzewam że gdybym dziś zaczął ćwiczyć, to pewnie za jakieś dwa – trzy miesiące moja twórczość mogłaby tak wyglądać. Tylko ja bym tego nie puszczał między ludzi. Do tego wszystko jest wyprodukowane z mocnym industrialnym posmakiem, szmerzeniem w tle i tak dalej – może i pomysł był ciekawy, ale generalnie wychodzi z tego klocek. Może to żart? Jeśli tak, to nieśmieszny.

Biedne to to straszliwie. A ja po prostu miałem dzień, w którym pomyślałem – zrecenzuję sobie jakiś brutalny death metal, bo dawno takiego nie słuchałem. No cóż, nie wyszło mi to na dobre. Myślę, że nawet zatwardziali slam metalowcy nie mieli by do tego cierpliwości.

Ocena: 3/10

TRacklist:

1. Obey
2. The Propaganda
3. Traitor’s Choice
4. Emperor
5. Chainsaw
6. Slamming Zone
7. Death
Oracle
17432 tekstów

Sarkazm mu ojcem, ironia matką i jak większość bękartów jest nielubiany. W życiu nie trzymał instrumentu w ręku, więc teraz wyżywa się na muzykach. W obiektywizm recenzencki wierzy w takim samym stopniu jak we wniebowstąpienie, świętych obcowanie i grzechów odpuszczenie.

Skomentuj