Skip to main content

Decyzja by jechać na tą sztukę zapadła niemal jednogłośnie zwłaszcza, że sobota była pierwszym dniem długiego, majówkowego weekendu, a po drugie miał tego dnia grać Sexmag. Tego dnia też po raz pierwszy od dłuższego czasu postanowiłem nie chlać zgłaszając się jako ochotnik na kierowcę. Jak obiecałem, tak też uczyniłem i z Gdańska ruszyliśmy w samo południe, by do Łodzi dotrzeć nieco po godzinie 15. 

A Łódź, jak to Łódź. Wiecznie rozkopana, wiecznie miejscami obskurna i odpychająca, a mimo to mająca swój specyficzny klimat. Jak i klub Wooltura w którym to miał odbyć się koncert. Miałem obawy co do miejscówki, ale zostały one rozwiane zaraz po przyjeździe. Klub choć mały, prezentował się naprawdę dobrze. Na górze znalazło się miejsce na bar i miejsca do siedzenia, na dole zaś miejsce na małą scenę, gdzie muzycy byli dosłownie na wyciągnięcie ręki. Takie miejsce, na taki podziemny koncert, pasowały więc tego wieczoru idealnie. Po krótkim researchu uposażyłem się w piwko bezalkoholowe i punktualnie o 20 stawiłem się pod sceną na pierwszy hord.

Hexenaltar

Nie będę ściemniał, Hexenaltar nie było mi znane przed koncertem, ale po nim wiem, że trzeba będzie przyjrzeć się nieco bardziej temu młodemu zespołowi ze stolycy. Zajebisty, oblany czarcią posoką thrash zaczął dudnić w piwnicznym pomieszczeniu Wooltury niemal na pełnej kurwie. Muzyka zapierdalała jak pociski wystrzeliwane z M16 raniąc i eliminując raz po raz kolejne żywe jednostki zgromadzonej, nie licznej jeszcze publiki. Taka zajebista mieszanina Kreator, wczesnego Destruction czy też Sodom, a w pewnych miejscach i Sarcófago musiała mieć – i miała! – zajebistą siłę rażenia. Niespodziewanie, w przerwie między kawałkami wokalista Marc krzyknął: dobra, ostatni kawałek i spierdalamy. Patrzę na zegarek: 20:16, myślę sobie: co jest kurwa?! Przecież zagrali chyba z pięc numerów i już? Poszedł więc jeszcze na dokładkę jeden numer i tak Hexenaltar zakończył swoją sztukę. Dokładnie w nieco 20 minut skasował publikę już na starcie tej imprezy. Zagrał niezwykle szybko, brutalnie, miejscami wręcz chamsko i prostacko, a przy tym w chuj precyzyjnie i co lepsza: po prostu zajebiście.

Torpor

Przerwa więc była nieco dłuższa, a ludzi zaczęło się robić tak jakby trochę więcej. Torpor miał zatem trochę więcej publiki, a ja po raz drugi tego wieczoru słuchałem nieznanego mi wcześniej zespołu. Okej, nazwa kiedyś mi się przewinęła gdzieś w czeluściach internetu i youtuba, ale nie przyciągnęła mnie wtedy niczym. Była to więc doskonała okazja do tego, by sprawdzić cóż ten Torpor sobą reprezentuje. Poleciały więc pierwsze riffy mało odkrywczego black metalu, bo zagranego na modłę klasyków spod znaku chociażby takiego Bathory. Inspiracja jak najbardziej słuszna, ale widać i słychać było tego wieczoru, że zespół ten ma swoją ścieżkę którą dąży, a inspiracje tutaj są tylko solidnymi fundamentami, na których powstaje coś naprawdę ciekawego. Dodatkowo wokale robiły tutaj tego wieczoru całą robotę. Jasne, abbathowskiego (czy jak kto woli immortalowego), zapijaczeonego voksu nigdy nie podrobisz, ale Madman stanął na wysokości zadania. Widać, że kapela ledwo odrosła od ziemi (dobra, istnieją cztery lata), ale ta młodzieńcza pasja i zamiłowanie do klasyki tego wieczoru było w chuj mocno odczuwalne. Muzyka ciekawa, warsztat pierwsza klasa, kawałek “Kurhan” zrobił robotę, zaś zespół pokazał, że ma potencjał (o ile tego gdzieś po drodze nie spierdoli). Dobra robota.

SexMag

Nadszedł w końcu czas na główną gwiazdę tego wieczoru, która nie ukrywając, była głownym celem tego wypadu. “Sex metal” w końcu rozjebał mnie na strzępy, dlatego w chuj byłem ciekaw jak ta muzyka obroni się na żywo. Dodatkowo był to też drugi koncert w historii Sexmag’a, a więc tym bardziej ekscytacja tym występem była zajebiście wielka. I wiecie co? To była jedna z lepszych sztuk, obok Truppensturm w Poznaniu, na której byłem. Ten prosty w pizdę dziewicy metal był tak kurewsko i chamsko dobry, że aż gęba cieszyła mi się od ucha do ucha przez cały set. Bez kitu. Wielka zasługa w tym Truposza, który jako wodzirej w pelerynie Hrabiego (Drakuli) rozdał karty tego wieczoru. Jego prostacka, dziadowska konferansjerka i bluźnierstwa skierowane wprost w nędzną, chrześcijańską religię wymieszana z muzyką (podobnie jak w przypadku Hexenaltar) starego dobrego Sarcófago, Destruction czy Destroyers sprawiły, że całość zaczęła przeobrażać się w misterium satanistycznej mszy, podczas której miał zostać zerwany skalp z pizdy zakonnicy. Ja pierdolę… ile to miało energii, ile wściekłego jadu to ja nawet nie. Jasne, wszystko trąciło zajebistym, ohydnym kiczem, dla postronnych złych black metalowców zapewne i żenadą czy wręcz cyrkiem, ale właśnie to w Sexmag’u jest zajebiste. Ba! Nie ma nic chyba bardziej true, niż krzyczeć na nabitą salę JEBAĆ CHRYSTUSA, JEBAĆ GO!!! I sprawić, by cała publika robiła to razem z tobą. Kurwa, co się tam na tej scenie – i pod nią – działo. Ta muzyka jest wręcz stworzona do grania na żywo, a Truposz z miejsca tego wieczoru stał się moim ulubionym wokalistą. Ten koleś czuje muzykę jak nikt inny. Jasne, miejscami mogło się wydawać, że niektórych rejestrów nie daje rady wyciągnąć, ale jebać to, bo właśnie o to w tym wszystkim chodzi: by było miejscami prosto i koślawo wręcz, ale przede wszystkim bez aktorstwa. Poszła więc na sztuce praktycznie cała zawartość “Sex metal’u” ale i znalazło się miejsce na coś z demówki, chociażby “Zruchane śmierdzące zwłoki” czy – o ile dobrze pamiętam – “Egzekucja typiary”. To było kurwa coś i teraz nawet pisząc te słowa mam obraz tego koncertu niemal w 666D he he (nawiasem, chciałbym zobaczyć Sexmaga u boku takiego Spiter, ależ to byłby skład)… Kiedy więc nadszedł czas na słowa: ostatni kawałek tego wieczoru, z sali padło: ni chuja! Poszły więc dwa bisy na dobicie (w tym jeden, nowy kawałek, którego nazwy nie zdołałem jednak zapamiętać) i tak też koncert Sexmaga dobiegł końca.

Kurwa, jeśli miałbym więc całość tego wydarzenia oceniać: było naprawdę zajebiście. W końcu nie chlałem, zarejestrowałem wszystko, a każda z kapel stanęła na wysokości zadania. Jasne, nie umniejszając pozostałym, Sexmag zdewastował tego wieczoru wszystko, a ilość ludzi (nawet nie było setki) i klimat miejsca sprawiły, że chcę więcej takich sztuk, właśnie w takich miejscach!

Łysy
921 tekstów

Grafoman. Fan śmierć, jak i czarciego metalu, którego słucha od komunii...

Skomentuj