Wydawca: Dark Descent Records, Me Saco Un Ojo Records
Nie wiem jak szanowni, ale ja po ostatniej EPce tureckiej bandy zwanej Engulfed jednak miałem jakiś tam niedosyt. Na pełniaka numer dwa trzeba była poczekać spodziewanych kilka lat, bo chłopy już chyba wszystkich przyzwyczaiły po ostatnich trzech materiałach, że sporo wody musi upłynąć w Eufracie, zanim dojdzie do premiery.
Ale mamy to, „Unearthly Litanies of Despair” wjechały wiosną tego roku ponownie za sprawą Dark Descent Records i Me Saco Un Ojo. Osiem numerów po 4-5 minut na pewno was nie wymęczy, a to i tak już bardzo porządna dawka gruzu. Na tym etapie chyba każdy wie, czego dokładnie po Engulfed się spodziewać. Ponownie tu i tam wkrada się kilka nienachalnych melodii, ale nie jakieś słodkie pierdzenie, tylko wszystko w odpowiednio smolistej konwencji. Kto jak kto, ale taka sprawdzona ekipa lipy by nie odstawiła, choć wiadomo, różnie to już w historii bywało. Ale spokojnie, z death metalem Turków wszystko dobrze, ten kwartet doskonale wie, co robi. Jest brutalnie i jest bezwzględnie. Słysząc te riffy i ten bestialski wokal trudno nie ułożyć dłoni w geście uznania w stylu kucharza z etykiety Vegety. Kto by się, kurwa, spodziewał, że to pójdzie w stronę przypraw znanych w każdym polskim domu.
Nie ma co tu pierdolić, bo wódka stygnie. Zróbcie se przysługę i odpalcie „Unearthly Litanies of Despair”, bo nie wiadomo, czy przypadkiem nie będzie to jedna z najlepszych płyt tego roku, jakie przyszło wam przyswoić. Longplay na tyle git, że chuj stoi dla mnie. I widzimy się z Englufed pewnie za jakieś kolejne cztery lata. A w październiku wjeżdża nowy materiał od Persecutory, więc znowu będzie okazja pochwalić tamtejszą scenę.