Wydawca: Metal On Metal Records
Gdy tylko usłyszałem, że Attacker dostał się pod skrzydła Metal On Metal Records, ucieszyłem się, bo uwielbiam dwie pierwsze płyty Amerykanów. Ale co do ich nowego albumu mam dość mieszane uczucia.
„Giants of Canaan” nie jest złym albumem, bo zapewne jeśli ktoś lubi taki US power metal, będzie zadowolony… Ale jeśli ktoś w swojej świadomości ma jedynie ich wczesne materiały, wówczas już takiego banana na gębie mieć nie będzie. Mówię w czym rzecz – Attacker trochę za bardzo zmieszał swój styl ze stylami takich zespołów jak Iron Maiden (w kilku momentach naprawdę bardzo mocno mi ich przypominają, zwłaszcza „Sands Of Time”, który z uwagi na tematykę i związaną z tym melodykę przywodzi mi na myśl „Powerslave” w kilku fragmentach), Helstar, a z drugiej strony z kapelami jak Primal Fear albo Gamma Ray. Szkoda, bo ja zdecydowanie wolałem ten surowy sznyt pierwszych kompozycji, a przyznam, że ich późniejsze krążki znam o tyle o ile. Bez wątpienia Attacker jest zespołem niesamowicie sprawnym kompozycyjnie, bo na przykład takie numery jak „Trapped in Black” czy „Curse the Light” wchodzą gładziutko, jak chłodne piwko i z równą, niekłamaną przyjemnością. Właśnie, ta płytka jest fajna. Po prostu – słuchanie sprawia przyjemność, ale i tak trochę mi żal, że to nie to samo, co na „Battle at the Helm’s Deep”. I pewnie nie tylko mnie, nawet pomimo faktu, że Attacker wysmażył nam porządny kawał metalowego grania.
Cóż, nie ma co narzekać, bo kupy nie nagrali – to jest konieczne do podkreślenia, bo tak patrzę i taka recenzja wyszła mi trochę surowa. Nie, nic z tych rzeczy, ja mam sentyment i tyle, co nie znaczy, że nie doceniam „Giants Of Canaan”. Doceniam. Dobry album.
Ocena: 7/10
Tracklist: