Wydawca: Trollzorn Records
Nie wiem skąd i jak przyplątał się do mnie Wolves Den. Nie znałem wcześniej, patrząc na zdjęcie podejrzewałem nawet że nie chcę poznać. I trochę miałem niestety rację – tak sobie przynajmniej myślę słuchając „Miserere”.
Może cierpienie to nie jest to słowo, którego użyłbym do opisu tego albumu. Raczej „kalkomania”. Bo pochodzący z Bawarii, czyli najbardziej przaśnego regionu Niemiec, zespół strasznie chce być jak inne zespoły. Oczyma wyobraźni widzę jak „Miserere” zjeżdża z taśmy produkcyjnej, takiej jak w zakładach Forda. Każdy pracownik odpowiada za jeden tylko element tej płyty. Helmut odpowiadający za inspiracje Behemoth dorzuci coś od siebie. Markus, którego rolą jest zaszczepianie nową odsłoną Rotting Christ walczy o tytuł pracownika tygodnia. A Hans? Hans jak szalony dokłada Mardukiem tu i tam. W tyle nie zostaje Helga, która oprócz bujnych piersi ma też talent do smarowania karoserii komercyjną nutką Dimmu Borgir. Płyta posuwa się dalej na taśmie i wpada w dłonie Heinricha, który poza dłońmi utytłanych w smarze ma też za zadanie sprawić, by wyczuwalne były inspiracje Watain. Na koniec specjaliści od marketingu ładnie to wszystko opiszą, zrobią miłą oku reklamę i puszczą na rynek. I będą siedzieć i czekać na cud, że jakimś szczęśliwym zbiegiem wypadków Wolves Den wybije się gdzieś tam ponad przeciętność. Może pojadą w trasę z kimś znanym i wtedy już wszystko z górki, nowa taka sama płyta zostanie wyprodukowna szybciej i na ładniejszej linii produkcyjnej.
Reasumując strata czasu, choć zespół jakimś dziwnym zrządzeniem losu może się kiedyś wybić i być po prostu bardziej znanym, a niekoniecznie lepszym.
Ocena: 5/10
Tracklist:
1. | Tides of Hate | ||
2. | Pfad ins Dunkel | ||
3. | Der Frost in mir | ||
4. | Nachtmahr | ||
5. | Häresie | ||
6. | Antaios | ||
7. | Melancholera | ||
8. | Nameless Grave |