Sam się dziwię, że ja jeszcze nie odpytałem Łapy – a przecież przez dwadzieścia lat niemalże okazji ku temu było wiele. Ale nie ma tego złego – przy okazji najnowszej płyty Terrordome okazja się znalazła. I bardzo dobrze, bo Mateusz to w chuj ogarnięty koleś, mocno stąpający po ziemi. I zawzięty jak skurwysyn. Przy tym pogadany! Więc wywiad wyszedł nam naprawdę ciekawy i obszerny. Nie marnuję więc Waszego cennego czasu – poczytajcie co miał do powiedzenia Łapa.
Oracle: Strzała Łapa! Na początek – nie wiem jakim cudem w sumie jeszcze nie było z Tobą wywiadu na łamach Kejosa, przecież każdy materiał zrecenzowałem. To co, naprawimy ten błąd po dwudziestu latach? A propos – czujesz, że to już dwadzieścia lat?
Łapa: Siema Oracle. Ale jaja! Tyle recenzji (jak pamiętam każdy album Terrordome był recenzowany od zawsze na łamach Chaos Vault), a dopiero teraz wywiad! No ale cóż, lepiej późno niż wcale, co nie? Czy czuję, że to już 20 lat odkąd Terrordome stoi na tym łez padole? To tak. Piszę tez wywiad w dniu swoich 39 urodzin. W kościach już zaczynam to powoli czuć – plecy napierdalają, zaczynam wydawać powoli daddy noises (zwłaszcza przy wskakiwaniu do bryki). Jednym słowem starość, a końca pracy nie widać! Ale jeżeli chodzi o granie muzy, to czuję cały czas jakbym znowu zaczynał. Z każdym albumem. Totalnie, haha.
O.: Dobra, czy „Plagued with Violence” jest dla Was płytą graniczną? Bo tak ją widzę w pewnym stopniu, ale dopiero za moment napiszę Ci dlaczego (choć wywiad mejlowy, to i tak sobie przeczytasz, hehe).
Ł.: Jasne, każdy postrzega sprawy inaczej. Dla mnie poprzedni album „Straight Outta Smogtown” to już album graniczny. Nowe logo, nowe rozdanie. Dla mnie to pierwszy Terror według już stricte moich upodobań. „Plagued with Violence” to lepsza kontynuacja, mroczniejsza i ciemniejsza. „Straight” był równie wkurwiony, ale jaśniejszy, był prosto w ryj. Ten jest dość specyficzny i ma w sobie więcej duszności.
O.: Ok, no to już mówię o co mi chodzi – zacznijmy od rzeczy trywialnych. Okładka jest totalnie inna – jakby usunął logo, to może w sumie być frontcoverem dla black metalowego czy death metalowego bandu. Skąd taka zmiana?
Ł.: Wiesz co, poprzednie parę lat było dla nas ciężkie emocjonalnie. Album dokładnie przedstawia pewne sytuacje w nas jako ludziach przez ostatnie czasy. Ja też chciałem zawsze zrobić ciemniejszy album, zmieniły się inspiracje – zacząłem się jarać Power Tripem i mroczniejszym gównem. Kurwa, ileż można grać crossover? Gdybyśmy nagrali typowo crossoverową płytę, to byłoby już nudne. Powtarzalność jest nużąca, a ja uważam, że trzeba wpuścić czasem więcej świeżego powietrza w swoją twórczość.
O.: Ano właśnie. Dwa – głupio to zabrzmi, ale image też się zmienił. Doszły skóry, zniknęły czapeczki. I moja teoria jest taka, że to poszło za muzyką. Dotychczasowe albumy to był totalny crossover, natomiast to co słyszymy na „Plagued with Violence” to już thrash metal… Zgodzisz się ze mną?
Ł.: Zgadza się. Za muzą idzie też lekko zmiana image’u, ale też bez przesady – czapeczkę często mam jeszcze na sobie. Zmienili się też ludzie w zespole, jak pewnie sporo osób zauważyło. Wpuściliśmy więcej powagi, bo robimy muzę na poważnie od pewnego czasu. To jest napierdalanie tematu dzień w dzień, więc chciałbym też abyśmy byli postrzegani jako kolesie, którzy wkładają w ten temat całego siebie, a nie grają raz na miesiąc, żeby pić piwko i się pośmiać.
O.: Co jeszcze się zmieniło to kwestia tekstów – raz, że znalazło się kilka po polsku, a wcześniej tego nie było. Dwa – trochę też mamy zmianę tematyki, wcześniej nie było u Was stricte antyklerykalnych czy też antyreligijnych tekstów. Czy wszystko nagle się poukładało w społeczeństwie po Waszej myśli, że przeszliście na inne tematy (oczywiście po części)?
Ł.: Wiesz co, nawet ja też przez ostatnie lata przeszedłem sobie całkiem spoko przemianę jako człowiek. Kilka tematów w ogóle mi się uporządkowało, zrozumiałem też więcej. Jako ludzie (jeżeli tylko chcemy) to robimy cały czas progres, możemy odważać się na więcej. Na tym polega świat. Zrozumiałem też, że przy robieniu muzy chcę przekroczyć też pewne ramy, które wcześniej były dla mnie problemem. I robię to, systematycznie, powolutku i prosto do celu. Polskie teksty to dla mnie też nowość. Zawsze krępowałem się drzeć mordę w ojczystym języku – bałem się oceny moich umiejętności przez ludzi. Angielski był dla mnie pewnym bezpiecznym środkiem przekazu. Przy nagraniu Topór, stwierdziłem – jebać to, ja też umiem i zrobię coś na modłę „Oddechu Wymarłych Światów”. I potem ten feedback ludzi przy Toporze mnie zaskoczył. Wszyscy chwalili polskie numery. No i to zachęciło mnie, żeby w Terror też trochę tej polskości zaznaczyć. Trochę miałem taką myśl jeszcze wcześniej, że robię tą muzę na Zachód, że może kiedyś coś zaskoczy, ktoś nas zobaczy i zaprosi jeszcze na trasę. No i myślę sobie w końcu – jaki Zachód? Przecież w tym miejscu jestem przez 99% swojego życia, więc czemu nie zrobić czegoś wreszcie po Polsku?
O.: Jasna sprawa. No i jak już wspomniałem wcześniej – dla mnie na „Plagued with Violence” Terrordome jest już zespołem stricte thrash metalowym, te elementy crossoverowe są już tak naprawdę w mniejszości… No i zwolniliście, przecież w dotychczasowej twórczości nie było takich numerów jak „The Torture Continues” czy „Bow Down the Antichrist” (przynajmniej po części)… Skąd taka dość radykalna – oczywiście jak na Terrordome – zmiana? Jak duży wpływ na to ma fakt, że z oryginalnego składu zostałeś na pokładzie Terrordome tylko ty jeden?
Ł.: Bardzo się cieszę, że tak uważasz. Do tego dążyliśmy przez dłuższy czas. Nie ukrywam, mam więcej swobody. „Nowi” koledzy w zespole nie mają nic przeciwko, moje propozycje przechodzą, ich zawsze również są chętnie przeze mnie brane pod uwagę, więc robimy wszystko w pełnej zgodzie . Zajebiście! Ale te wszelkie zmiany słyszalne na nowym Terror były już wplatane od „Straght Outta Smogtown”, choć powoli. Zespół cały czas idzie w jakimś kierunku, a nie odgrzewa z każdym albumem tego samego.

O.: A może to jest tak, że duża część Waszej fanowskiej bazy przez te wszystkie lata również pozmieniała muzyczne zapatrywania. Lub inaczej – rozwinęła je. Pamiętam, gdy zaczynaliście w Polsce była masa dzieciaków i młodych fanów, którzy totalnie chłonęli tę całą thrash metalowo – crossoverową estetykę, organizowano masę koncertów, samych zespołów też było multum, a z biegiem czasu część z słuchaczy „wyrosła” z metalu i metalowego stylu życia, a część odbiła właśnie w „ekstremalniejszy” przekaz muzyczny czy tekstowy. Może więc Terrordome zmienił się również i pod wpływem tego?
Ł.: Ciekawa hipoteza – kupuję to. Coś w tym jest, ta dojrzałość słuchaczy. Mieliśmy kiedyś fajny fanbase, ludzie nas wspierali. Wiele z nich zostało do dzisiaj, część z nich potraktowała to jako jakiś etap w życiu – też spoko. Szkoda, że wszystkie te zajawkowe pokończyły się tak szybko jak się zaczęły. Chyba się skuli, bo sława i pieniądze nie przyszły tak szybko jak to pewnie planowali. Ja z kolei zawsze chciałem grać szybko i ekstremalnie wiedząc, że to ma być przyjemność i buły z tego nie będzie. A jeżeli o nas chodzi – dlaczego ciemniej i dlaczego zmiana? No dla mnie Terrordome w pewnym momencie (czyli jakieś 10 lat temu) zawędrował w ślepy zaułek crossover thrashu i zaczynał jakiś zjebany romans z kabaretem, którym brzydzę się absolutnie. Gdybyśmy mieli stać się jakąś kolejną Twoją Starą albo Nogą Grubasa, to wolałbym postokroć sczeznąć. Od „Straight Outta Smogtown” zaczęło się prostowanie tematów i poruszanie absolutnie ważnych dla mnie kwestii.
O.: Kurwa, ani nie mów, tak nisko stoczyć się nie można! A jak na to wszystko patrzy Wasz obecny wydawca? Nie obawiał się, że po tych zmianach Terrordome nie trafi na podatny grunt tak jak przy okazji „Straight Outta Smogtown”?
Ł.: Tutaj trzeba by już zapytać się Pana wydawcy. Nie wiadomo mi niestety nic o jego obawach, bo w ogóle o tym nie gadamy. Skoro Selfmadegod zechciał nas wydać, to widocznie zaakceptował wszystko co obecnie reprezentujemy ze sobą.
O.: A nie kusi Cię, żeby przy dość dużej rozpoznawalności Terrordome za granicą i chyba dość szerokim kontaktom, szukać jakiegoś labelu poza Polską?
Ł.: Nie mam nic przeciwko, ale też nie chcę robić nic na siłę. Nagrywamy, działamy, staramy się aby było to pro. Czasem gdzieś piszę, ale nie frustruję się, tylko cieszę się tym co trafia mi się tutaj i teraz. Niech sobie to wszystko idzie swoją drogą i łupie czaszki w swoim tępie.
O.: Uważasz, że na niwie thrash metalu czy crossover/thrash metalu można jeszcze wymyślić coś nowego, tak by rzeczywiście było to oryginalne, a nadal można było określić tę muzykę właśnie tym mianem? Potrafiłbyś wskazać ostatni oryginalny zespół thrash metalowy, który faktycznie wniósł jakąś wartość dodaną do tego gatunku?
Ł.: Raczej nic nowego się już nie wymyśli – w tej muzie liczy się wpierdol i autentyczność. No chyba że dodamy jakieś elektroniki, ale to już nie będzie thrash haha. Ja niestety nie jestem na bieżąco z wieloma thrash metalowymi bandami. Słuchałem ostatnio Warbringer – świetny band. Tak samo Condition Critical – wkrótce nowy album, teraz nowy Desaster – zajebisty! Kupiłem też jedynkę Violatora, bo trafiła się w Zdyni (o to koło Ciebie w sumie!) (tak jest i nawet był plan, żeby być, ale się zkutasiło jak zwykle, hehe – przyp. Oracle) na D.I.Y. punk feście na który sobie pojechałem (a pojechałem specjalnie na T.S.O.L.). Wracam więc sporo po starocie. Kolesie z Violator mają teraz coś nowego, pewnie sprawdzę, ale bez spiny. Jest też nowy Testament, który jest zajebisty. Ale poza świetnym łomotem i bdb solóweczkami nie dostajemy za wiele nowego. No więc tak, powtórzę się raz jeszcze – tu liczy się wpierdol i autentyczność.

O.: Dobra, z mniej przyjemnych rzeczy – nie mieliście takiego wewnętrznego „fuj” jadąc na koncerty z Bartasem? Wiem, inna nazwa, ale tylko dlatego, że sąd tak zadecydował… no i publika też chyba inna, stąd moje pytanie? Po co? Ma dużą liczbę osób, które chcą zobaczyć jego szoł, bo pewnie wizualnie jest OK, ale też jest w chuj osób, które mają w niego totalnie wyjebane – ja na przykład bardzo chętnie obejrzałbym Damnation na żywca, ale wiem że tego nie zrobię, bo nie chcę mu płacić ani kopiejki. Nie sądzisz, że to trasa z nim to był taki trochę miecz obosieczny?
Ł.: Tak, jest to miecz obosieczny i oczywiście zdawałem i zdaję sobie z tego sprawę cały czas. Nawet sporo gadaliśmy o tym i była to wówczas decyzja zespołowa. Nam zależało po prostu zagrać koncerty, bo obecnie jest nam całkiem ciężko grać te jebane koncerty (czy wspominałem, że thrash jest w ciemnej dupie?), więc była to okazja aby pokazać się szerszej publice. Mało kto zaprasza nas na trasę, więc doceniliśmy to bardzo. Co mogę dodać od siebie? Pracowało się bardzo dobrze, a wszyscy kolesie jako ekipa są bardzo zgrani.
O.: Jeszcze jeśli chodzi o koncerty – dotarliście w wiele miejsc, o jakich masa zespołów mogłaby tylko pomarzyć. Pewnie żeby postawić stopę w takich Chinach musiałbyś być kurwa biznesmenem, dyplomatą ale zawziętym globtroterem, a tak – wystarczyło założyć zespół i mieć w chuj samozaparcia, zgodzisz się ze mną?
Ł.: Samozaparcie – totalnie. Tego jebanego uporu, przyznam, nikt mi nie zabierze, no chyba że zdrowie. Jeszcze będę walczyć w tej materii, ale tak – jak dotąd udało się zagrać tu i tam, żeby pokazać się większej masie na innych kontynentach.
O.: A tak w ogóle to prowadzisz jakieś zapiski ile tych koncertów już zagraliście, ile ludzi było i tak dalej? Czasem słyszę, że niektórzy muzycy robią takie rzeczy, a w przypadku Terrordome byłaby to już dość pokaźna lista…
Ł.: Tak, od początku Terrordome mamy swoją stronę internetową. Tam w dziale „koncerty” są zapisane dosłownie wszystkie gigi jakie zagraliśmy przez ostatnie 20 lat. To mój dzienniczek miejsc do jakich zawitaliśmy. Jakby się komuś nudziło, zachęcam do sprawdzenia tych setek klubów w różnych częściach świata.
O.: Terrordome nigdy nie był zespołem wolnym od dość częstych zmian składu. Jedni wytrzymywali w zespole dłużej, jak Mekong czy Tom, a inni dołączali do Was dosłownie na rok dwa i na tym kończyła się przygoda z zespołem. Granie w Terrordome jest faktycznie tak wymagające, że nie każdy się w tym odnajduje?
Ł.: Zgadza się. Posiadanie bandu to ciężki orzech do zgryzienia. Całą ciężką pracę, która jest codziennością przez wiele lat wynagradza dopiero te kilka chwil na scenie. To drogie hobby i nie dla każdego. Zwłaszcza jak ciągle musisz być w formie, wykręcasz cross-fitowe tempa i musisz zapierdalać dookoła wszystkiego – robisz grafiki, robisz numery, ogarniasz socjale, wysyłki itd itp. Nie mówię, jest w tym niesamowicie dzika satysfakcja, jak potem są owoce tej pracy. To coś cudownego. Przy okazji wiadomo – narażasz się ciągle na krytykę i złośliwe komentarze tych, którzy i tak nigdy Cię nie docenią. A sami zazwyczaj raczej chuja zrobili dla sceny. Jeżeli chodzi członków bandu to różnie też bywało. Każdy przyczynił się jakoś do popchnięcia spraw do przodu w mniejszym lub większym stopniu za co jestem wdzięczny. Poza tym to po prostu proza życia – w pewnym momencie ten chce mieć dzieci, tego thrash już nie jara, ten znów coś tam. Nie ma idealnie.
O.: Czy są jeszcze jakieś rzeczy, które chciałbyś osiągnąć z Terrordome? Czy cele, które zakładałeś na początku działalności Terrordome udało Ci się zrealizować i teraz stawiasz sobie nowe wyzwania, czy cały czas dążysz do tego pierwotnego założenia z najwcześniejszego okresu działalności?
Ł.: Obecnie jest bardzo spoko, ale poprzeczka cały czas idzie do góry, bo nie było by zabawuni. Wydanie „Plagued with Violence” było niesamowicie satysfakcjonujące. Jak tylko odkopię się z zamówień i spraw papierkowych, zapewne pocisnę coś dalej. Czy to z jakimś nowym teledyskiem, czy z kolejnym albumem. Póki co cały czas dozbrajamy się w sprzęt, aby sprostać warunkom koncertowym. A może sobie potem zluzuję? Myślę, że zasłużyłem na fajne wakacje, haha. Zobaczymy. Wcześniejszy okres TRDM był całkiem inny. Nieco inaczej traktowało się to granie. Ale to nie znaczy, że nie cisnęliśmy. Zapewne wtedy środki i możliwości były ograniczone. Teraz z kolei jest mniej czasu. Zawsze coś za coś.
O.: Dobra, no to by było już chyba wszystko. Tradycyjnie powiedz jeszcze proszę – czego słuchałeś odpowiadając na te pytania. Dzięki za wywiad!
Ł.: Pisząc a poprawiając ten wywiad słuchałem sobie Caustic Wound oraz Stellar Blight. No i kurwa ten nowy Desaster, miazga! Mocne ciosy, grałby z takimi na jednej scenie. Dzięki za wywiad – słuchajcie nowego Terrordome i wbijajcie na jakiś gig, zbijemy se piątkę i pogadamy o spoko rzeczach.
http://www.terrordome.net.pl/




