Powracamy z kolejną szybką ćwiartką, czyli krótkim przelotem po płytach, których recenzji pisać się nie chciało, albo po prostu jakoś nie szło. No to cytrynóweczka, albo wiśniówka w dłoń, do tego kilka Chesterfieldów setek niebieskich i lecimy!
Tzompantli „Beating the Drums of Ancestral Force” / 20 Buck Spin, 2024
Bart: Po niezwykle udanym debiucie Tzompantli cieszyłem się, jak dziecko na wieść, że nadciągnął drugi krążek. Niestety, Bębenki Przodkowej Potęgi nie biją już z taką prymitywną, brutalną siłą, jak debiut, a co gorsza zaczynają nużyć momentami. Solidny album, ale jednak można by było zrobić to lepiej. Szkoda.
Łysy: Kurna. Jedyneczka faktycznie mogła wywołać efekt „wow”, zwłaszcza w tych rdzennych elementach, ale dwójka już takiego efektu nie daje. Przeleciał mi ten album bez jakiej kolwiek nawrotki chociażby w jednym kawałku czy też riffie, co tylko wskazuje, że Tzompatli miejsca na mojej półce nie znajdzie, choć potencjał nadal jest. Do trzech raz sztuka
Pleban: Dobrze, że mamy ten dział szybkiej ćwiary, bo faktycznie nie chciało mi się napierdalać całej recki rok temu przy okazji premiery pełniaka. A tak mogie po prostu powiedzieć, że te death/doomowe wygibasy są całkiem strawne. Trochę motywów zahaczających o wyobrażenia na temat muzyki „amerykanów natywnych” wymieszanej z metalem nawet daje radę. Singlowy numer „Chichimecatl” powie wam wszystko. I jak na nim poprzestaniecie, to żadna krzywda nikomu się nie stanie.
Oracle: Odsłuchałem jakoś jeszcze przed premierą, bo staram się być na bieżąco z rzeczami z 20 Buck Spin Records. Coś w tym jest, ale też zdaję sobie sprawę, że pewnie po części te indiańskie odjazdy to jakiś rodzaj eskapizmu. Na zdjęciach wyglądają jakby Krysiuk zajebał za koraliki zespół jakiemuś biednemu czerwonoskóremu i może to mnie tak trochę też odstręcza. W każdym razie – tragedii tutaj nie ma, ale cały czas nie mogę wyjść w przypadku tego zespołu poza „efekt ciekawostki”.
+ + +
Furze „Cosmic Stimulation of Dark Fantasies” / Devoted Art Propaganda, 2024
Bart: No nie. Noż kurwa, ja pierdole, do ciężkiego chuja arboledy, nie. Jak dostałem promówkę Furze, to ucieszyłem się, że oto coś ciekawego, pewnie trochę porytego, ale w gruncie rzeczy dobrego. Otóż nie. Ta płyta, to w istocie Kosmiczna Stymulacja, ale okrężnicy, bo sraka soniczna jest tu okrutna. I ten wokal brzmiący, jakby typ nie jadł od miesiąca, tylko żywił się wódką oraz papierosami. Może poprzednie albumy Furze były fajne, ale po tym kosmicznym, krowim placku nawet nie chce mi się sprawdzać.
Pleban: „Kosmiczne Stymulacje” brzmią jakby ktoś na dziewiątej już płycie wytrwale starał się oduczyć grania na instrumentach. Mission accomplished, regres osiągnięty. Przy próbach śpiewu w czwartym numerze prychłem i poszczałem się w hajdawery. Chłop se coś tam pitoli, mam nadzieję, że ku własnemu zadowoleniu, i tyle. Dla mnie to taki nietypowy przerywnik, do sprawdzenia raz.
Łysy: Nie słuchajcie Barta, bo ten w Furze kompletnie nie umie. Pleban rozwiązał to dyplomatycznie, a ja powiem, że choć styczność z Furze mam raz na pół dekady (lubię np takie: „Baphomet Wade” czy „First Feast For Freedom”), to jednak czaję ten vibe znakomicie i kupuję tą kosmiczną stymulację mrocznych fantazji. Po prostu, Furze takie jest i od zawsze idzie pod prąd scenicznych – hehe – trendów i bawi się konwencją tego gatunku… a że to jest śmieszne i nie poważne? A scena black metalowa jest w ogóle poważna?
Oracle: Ja jestem tutaj Team Łysy – znam Furze od kilkunastu lat i choć może nie tnę się za wszystkim co robi Woe, to osobiście jak już zaskoczy, to ten jego Black Metal Sabbath robi mi naprawdę dobrze. Przecież takie leniwe, ujebane substancjami psychoaktywnymi riffy jak te, które wbijają pod koniec „Beatiful Living on the Left Path of Death” czy początku „Waswasah” to jest powrót do najlepszego, co ma w sobie nieskażony trywialnością doom metal. A te popierdolone rzeczy z „Caw Entrance” czy w ogóle te wariactwa z numeru tytułowego – jakby pojawiły się na płycie Darkthrone to pewnie spora część z malkontentów przyklęknęłaby z wrażenia, jak wspaniale odkopują proto metal. I jeszcze na koniec dostajemy ten efemeryczny „Marrow Creed”. Dla mnie album zdecydowanie nie na szybką ćwiartkę tylko na dłuższe posiedzenia przy kilku połówkach i czymś w płuco na dodatek.
+ + +
Satanic Warmaster „Exultation of Cruelty” / Werewolf Records, 2024
Bart: Krzynkę mnie to zawiodło (wychodzę na marudę w tej ćwiartce). Jest ta atmosfera wrogości oraz pogardy, ale spodziewałem się czegoś bardziej porywającego. Ilekroć osłuchuję to „Exultation of Cruelty”, to okładka pasuje tu idealnie pod muzykę, czyli „siedzę se w salonie, jaki ja kurwa jestem zły”. Co ciekawe jest jeszcze druga wersja tych utworów, surowsza, na czym trochę zyskują. Ale po co robić dwie wersje tego samo? Dziwne.
Łysy: ostatni i w zasadzie jeden z trzech materiałów Satanic Warmaster który mi się zajebiście podobał to ten ze nadsplitu z Archgoat (pozostałe dwa to: „Carelian Satanist Madness” i „Nachzehrer”)... Natomiast „Exultation of Cruelty” jakoś specjalnie w mojej własnej hierarchi albumów SW nie na miesza, a wręcz stwierdzę, że to taki se album, który po prostu jest, bo jest… I nic więcej.
Oracle: Ja to w ogóle jakoś w Satanic Warmaster nie umiem, ale może za mało słuchałem. Z „Exultation of Cruelty” obwąchuję się od dnia premiery i stwierdzam, że fajne, ale potem wracam do innych płyt z black metalem. I nie zanosi się, żeby to się zmieniło w przypadku najnowszego krążka. Wracam, ale jak nie wrócę to też dnia sobie nie spierdoliłem…
+ + +
Haxenzijrkell „Portal” / Amor Fati Productions, 2024
Bart: Uwielbiam wyczyny tych Niemców, ale dwa Wiedźmokręgi w roku, to już sporo. O ile wydany wcześniej split oferował klasyczną „przygodę” z ich muzyką, o tyle już ostatni pełniak jest czymś więcej. „Portal” jawi się jako kork naprzód i udana próba rozbudowa specyficznego stylu Niemców. I ja uważam tę próbę za udaną.
Łysy: kolejny materiał, który znalazł się u mnie na liście do odsłuchów, ale jakoś nie miałem okazji aż do teraz. No i stwierdzam, że całkiem w pytę germańce sobie pogrywają. To właśnie ten rodzaj black metalu, który lubię: niemiecki black metal. Portal faktycznie się tu otworzył, a to co jest za jego wrotami, to czyste zło. Kiedyś na pewno nadrobię.
+ + +
Acid Mass „Worhsip” / Morbid and Miserable Records, 2024
Bart: Po niezwykle surowej, ale soczystej EPce przyszła pora na pełniaczka i ten też dowozi. Bardziej dopracowany, niż wspomniana EPka, i dużo więcej się tu dzieje, tym bardziej, że do wspólnej zabawy zaproszono ludzi z Wraith i Hellripper. Wspaniale bujający metalpunk, który z powodzeniem podejdzie każdemu MANIAX. W szczególności polecam do siłkę, ciężary idzie na orbitę wyrzucić.
Pleban: Gadaliśmy już o EPce, no to wjeżdżam też w longa, który zresztą już wtedy był dostępny od dwóch miesięcy. Dla mnie dalej spoko, jest w tym trochę życia, skocznego riffu, a że wszystko trwa poniżej pół godziny? Same plusy.
Łysy: nie będę oryginalny i tak jak w przypadku epki z poprzedniej ćwiartki, tak i tutaj się powtórzę. Jest okej, ale na dłuższy dystans raczej ta muzyka się dla mnie nie nadaje. Na raz, na jeden trening a potem coś innego.
Oracle: No ja ostatnio odkrywam w sobie taką rzecz, że fajnie i że podobają mi się tego rodzaju wynalazki, a jak przychodzi co do czego i mam ochotę odpalić sobie piekielmego rock’n’rolla to kończy się na którymś albumie Lemmy’ego. Acid Mass fajne, ale czy potrzebujemy więcej kopii Midnight? Myślę, że lepsze to niż więcej kopii Namora, niemniej jednak jak wspomniałem – pod koniec dnia, gdy już dzierżę piwo w dłoni wzrok wędruje ku innym zespołom. Niemniej jednak fajnie, że ludzie rozumieją, iż thrash metal ma być kurwa brudny jak dupa diabła.