Na Rvbber VVitch natknąłem się gdzieś w 2021 roku przy okazji drugiego pełniaka i od razu się zakochałem. Ta industrialno-blackmetalowa maszyna wciąga bez reszty. Za cały projekt odpowiada jedna samotna Wiedźma, która nie tylko fascynuje się okultyzmem, ale tworzy też mroczne rytuały dźwiękowe i wizualne.
Wojtuś: Cześć! Witam w Chaos Vault! Jak się miewasz? Na rozgrzewkę : gdyby Rvbber VVitch była postacią z filmu grozy albo erotycznego thrillera, to kim by była?
Rvbber VVitch: Dobrze, dzięki. Gdyby Rvbber Vvitch była postacią filmową, to byłby to duch zawieszony gdzieś między pożądaniem a lękiem. Właśnie tym zawsze miał być ten projekt: pół-obecny, pół-nieistniejący, nawiedzający, nigdy żywy.
W: Na początek klasyk. Kiedy i w jaki sposób narodził się pomysł na Rvbber VVitch, skąd wziął się cały koncept? I skąd pomysł na ‘VV’ zamiast ‘W’, haha?
R.V: Pomysł przyszedł instynktownie, we mgle, gdy dochodziłam do siebie po odmrożeniach obu dłoni. Podwójne ‘V’ to blizna, zniekształcenie, literówka, która nie powinna istnieć. Tkwi w języku niczym rana – a jednocześnie łechce algorytmy i wygląda jak fragment wyrwany ze starych manuskryptów
W: Twoja muzyka to mieszanka black metalu, industrialu i szczypty noise’u. Który z tych elementów jest fundamentem Rvbber VVitch, a który raczej dodatkiem?
R.V: Fundamentem jest rozmazany pejzaż gitar, ale industrial i noise wcale nie są ozdobnikami. To narzędzia do zmiany percepcji, które wypaczają samo powietrze, ściskając je w coś klaustrofobicznego i dusznego.
W: Twoja muzyka i estetyka mocno czerpią z BDSM. Co najbardziej pociąga Cię w tym świecie? To tylko symbolika artystyczna, czy także osobiste doświadczenie?
R.V: Zawsze fascynuje mnie to, jak człowiek dorasta i ostatecznie trafia do tamtego świata.
W: Seks jako rytuał, narzędzie transgresji, a może źródło twórczej mocy?
R.V: Seks jest jednocześnie rytuałem, transgresją i mocą. To piec twórczej energii – a jak każdy piec, może grzać albo spalić do cna.

W: Pierwszy pełniak: Mastvrbations Malveillantes MMXVII – jak sam tytuł wskazuje – został nagrany w 2017 roku, ale ukazał się dopiero dwa lata później. Co wydarzyło się w międzyczasie?
R.V: Ten materiał drzemał jak przeklęty manuskrypt. Początkowo wrzuciłam te utwory wyłącznie dla własnej uciechy, ale szybko pojawiły się oczekiwania. Wpadłam w króliczą norę, zaczęłam wszystko roztrząsać i odwlekać, aż całe wydanie ugrzęzło w martwym punkcie. Nie wiedziałam, co postawić na pierwszym miejscu – jak rozdysponować czas, pieniądze i energię, by projekt miał przyszłość. Więc czekał. Dręczył. Aż wreszcie nadszedł moment.
W: Teksty, którymi chłostasz słuchacza, są po francusku. Z tego, co wiem, pochodzisz z Montrealu, więc francuskim posługujesz się na co dzień. Czy czujesz w związku z tym jakąś odrębną tożsamość kulturową i historyczną? Wielu mieszkańców postrzega siebie nie tylko jako Kanadyjczyków, ale też jako Québécois.
R.V: Francuski niesie ze sobą historię i ciężar, ale nie w tym sensie, o który pytasz. Dorastałam w małej wiosce, myśląc, że miejsce to umarło, marząc o wielkich miastach i otwartych umysłach dla muzyki i sztuki. Wtedy nie doceniałam swojej ziemi, a teraz mam wrażenie, że prowincja – a może i cały kraj – zgnił jeszcze bardziej. To, co zachowuję, jest proste: cichy pejzaż, narkotyki i syrop klonowy. Nie ma nic bardziej romantycznego.
W: Same miasto podobno słynie z mocnej sceny artystycznej i muzycznej, w tym alternatywnej i eksperymentalnej. To prawda? Jak Twoja muzyka wpisuje się w ten obraz?
R.V: Montreal zawsze był labiryntem scen – jeśli tylko szukasz, znajdziesz zakątek dla każdej obsesji. Ja raczej jestem hikikomori; nie wędruję po jego ulicach. Miasto istnieje dla mnie jak mapa, nie jak dom.
W: Zanim Werewolf Records wydał Twój debiut fizycznie w 2021 roku, jak początkowo był przyjmowany?
R.V: Na początku krążył cicho w sieci. Nie pamiętam reakcji sprzed kontaktu z Werewolf. Utwory po prostu istniały na YouTube i Bandcamp, unosząc się tam dla każdego, kto przypadkiem je znalazł.
W: Wydania fizyczne wprowadziły pewne zmiany. Utwory dostały tytuły, zostały zmasterowane, a długość albumu nieco się zmieniła. Wymóg wytwórni, czy Twoja własna decyzja?
R.V: Wyobrażałam sobie to jako jeden, progresywny utwór, ale do uploadu musiałam podzielić go na części, nadając im psychodeliczne tytuły od I do V. Gdy dyskutowaliśmy o płycie, całość wydała mi się leniwa, niemal nudna, więc stworzyłam właściwe tytuły z odpowiadających im fragmentów tekstów, dodając podtytuły przetłumaczone na angielski. Dodałam też dodatkowy utwór, a kolejność ich między wydaniami uległa zmianie.
W: Największych zmian jednak doczekała się oprawa wizualna. Oryginalna okładka wyglądała jak „typowy black metalowy krążek”. W mojej opinii dopiero wydania fizyczne zaczęły naprawdę emanować lateksem i perwersją, oczywiście z odrobiną bluźnierstwa (zwłaszcza na winylu).
R.V: Oprawa wizualna powstała we współpracy z Werewolf Records, korzystając ze zdjęć, które przesłałam: lateks, bluźnierstwo, perwersja. Oryginalna okładka nie przetrwała, podobnie jak mój pierwszy mastering – niektóre dzieła są przeznaczone na ofiary, a nie na spuściznę.
W: Jaką kawę pije Rvbber VVitch? Czarną jak lateks, czy pozwala sobie czasem na odrobinę fantazji?
R.V: Czarną. Czasem jednak pozwalam ponieść się fantazjom. Teraz jest to np. pumpkin spice w lodówce. Herbata to też stały towarzysz.
W: Lata 2019–2021 były dość produktywne. Oprócz singli powstała EPka, split i kolejny pełny album: Fantasies Turned to Nightmare, który uderza mocniej w industrialne tony, a gitary wyraźnie pokazują, że fantazja przemieniła się w koszmar. Czy to był świadomy zwrot?
R.V: To był dziwny czas. Byłam zniewolona przez złe wpływy, wściekła na świat i na siebie, przeklinałam wszystko, co kiedyś kochałam.
Vvitch is Dead – EPka była właśnie tym: śmiercią marzenia i złamaniem starych iluzji.
Split ostudził tę gorączkę, otworzył mnie i zmusił do adaptacji. Ale kiedy wróciłam do samodzielnych wydań, wszystko zaczęło się rozpadać. Wyszło pośpiesznie, niedokończone – rana, która nigdy się nie zagoiła.

W: Czy jest jeszcze coś black metalu, co może Cię zaskoczyć? Na przykład stylówki wprost z taniego sex shopu?
R.V: Nie. Szczerze – wszystko mnie znudziło. Media społecznościowe skroiły moją uwagę do kilkunastu sekund. Dziś przede wszystkim wracam do muzyki, za którą tęsknię. Filmy z reakcjami zawsze wydawały mi się jak upośledzony teatr, więc ich popularność mnie nie dziwi.
W: Po singlu La noyade de la sorcière wiedźma zamilkła. Kiedy możemy spodziewać się czegoś nowego? Grasz w innych projektach?
R.V: Żegnałam się, przynajmniej na jakiś czas. Przyjemność zniknęła i najpierw musiałam się naprawić: wyleczyć rany, stoczyć własną walkę i przeżyć. Poza ciszą w mroku wciąż leżą nieopublikowane fragmenty, a twórczość powraca, kiedy przychodzi jej czas.
W: Niektórzy mieli szczęście zobaczyć Cię, jeśli dobrze pamiętam, w fińskim zinie Mesmerized. To dość wyjątkowe wydawnictwo, skupiające się głównie na sztuce i fotografii black metalowej.
R.V: Tak, wciąż trzymam ten zine na półce, ze mną na okładce – co było całkiem miłe. Mam egzemplarz 37/50, który sam w sobie jest reliktem.
W: Zapomniałem zadać najważniejsze pytanie – jak kobiety reagują na Twoją twórczość? Widzą Cię jako inspirację, czy jako kogoś, kto przesadza?
R.V: To black metal, więc od początku spodziewałam się, że wszyscy będą go nienawidzić, kobiety również. Na szczęście myliłam się… przynajmniej w pewnym stopniu.
W: W trakcie kariery spotkałaś się kiedykolwiek z mizoginią lub dystansowaniem się wobec kobiet-muzyków?
R.V: Nie. Mieszanka dziewczyn, chłopaków i alkoholu! Co mogłoby pójść nie tak?
W: Czego wiedźma słucha na co dzień? Jakie książki czyta i czym zajmuje się w wolnym czasie?
R.V: „Istnieję w jakiejś równoległej linii czasu. Poza zimnym, tremolo-pickowanym chaosem dryfuję między ciszą, lamentacjami kobiet, bluesowym heavy metalem, punkiem, industrialem i nastrojowymi soundtrackami. Obecnie uczę się gry na 9-strunowej gitarze. Czytam okultyzm, ale też wszystko, co mnie wciągnie – techniki gitarowe czy strategie do gier wideo. Mam słabość do serii Dead or Alive, czasem brutalniejszej niż metal.
W: To wszystko z mojej strony, dziękuję za Twój czas. Ostatnie słowo należy do Ciebie!
R.V: Dziękuję za przestrzeń. Nie wierz. Sprawdź Rvbber Vvitch.





