Wydawnictwo własne
Kiedy dostałem w swoje ręce debiutanckiego pełniaka MYR nie oczekiwałem zbyt wiele. Ot, pewnie kolejne rozmemłana kupa. Tymczasem „Helvegen”, choć może nie okazało się przełomem, to nienajgorzej zaskoczyło.
Zacznę od tego, że MYR, to świeży wyziew na scenie blackmetalowej, a dokładniej norweskiej, na który składa się duet TZommera i Svartana, notabene Polaków mieszkających na północy, których możecie kojarzyć z Naumachii oraz Setheist. Panowie nie bawili się żadne demówki, czy EPki, tylko od razu przyjebali z pełniakiem. Ambitnie, tym bardziej, że w opisie przywołują twórczość Bathory, Satyricon, czy nawet Watain.
I taka właśnie ambicja bije mi dokładnie od pierwszych riffów na tej płycie. Gitary tną nawałnicą riffów, w której czuć ten północny chłód, a Svartan w niezgorszy sposób zdziera sobie gardło, czemu towarzyszą również plumkające tu i ówdzie klawisze. A ja siedzę, słucham, po czym stwierdzam, że „nie zachwyca”, ale nie uprzedzajmy faktów. „Helvegen” kipi od pomysłów, jakie nagromadziły się w głowach muzyków. Już w pierwszym kawałku wlatuje w refrenie dziwaczne „HU HA!”, a ja czekałem, czy dośpiewają końcówkę z tego kawałka Nordfrontu, hehe. Z kolei w drugim, „In Perpetum” klimat zostaje nagle przełamany dziecięcym (albo kobiecym, trudno mi wyłapać) głosikiem, który pasuje tutaj, jak pięść do nosa. Żeby to chociaż brzmiało lekko upiornie, ale niestety nie. Jest takie wewnętrzne fuj. Następujące po nim „Brennt” prezentuje się najlepiej chyba z całego albumu mając chyba największy potencjał i moc oraz brak dziwacznych wstawek. Te, niestety wracają później, jak choćby partia saksofonu w „Røkkr”. Kurwa, fajnie, że chcą podchodzić nieszablonowo, ale to zamiast ciekawej wstawki, czy elementu tła utwór z black metalu przechodzi w „Lily Was Here” Candy Dulfer i Davida Stewarta. Całkowite wybicie z immersji w budowaną drapieżność, choć próbuje to ratować kawałek „Saturnine Child”. Jest też i czysto akustyczny „Proch”, który zawiera w sobie nutę melancholii.
Debiut MYR nie sposób nazwać porażką. To, jak wspomniałem, nienajgorszy album, który z pewnością znajdzie swoich gorących zwolenników. I fajnie, ale dla mnie to jednak solidny średniak, który brzmi, jak standardowa kapela z Black Metal Promotion. Można posłuchać, ale są dużo lepsze rzeczy w tym roku.




