Wydawca: Pagan Records
Jak wszystkim wiadomo, jestem szalikowcem tego zespołu i każdej płyty, małej czy dużej, wypatruję ze zniecierpliwieniem ale i z zafrapowaniem, co też usłyszę na nadchodzącym materiale. Bo w przypadku tak nietuzinkowego zespołu, to nigdy nie jest oczywiste.
Ale czy spodziewałem się, że na „Like Ants and Snakes” usłyszę to co usłyszałem? Absolutnie nie. To, że Mord’A’Stigmata ma coraz mniej wspólnego z ogólnie przyjętym metalem to jest jasne już pewnie gdzieś od wysokości „Hope”. Jednak na tej płycie pępowina została ucięta już całkowicie. Rzec by można za klasykiem – „to nawet nie jest metal!”. No nie jest. A co to? Nie wiem, czy dobrze odgaduję wpływy zespołu, ale ich inspiracje sięgają daleko daleko za metalowy horyzont. Jeśli już bym musiał jakoś nazwać to co słyszę na szóstej płycie zespołu powiedziałbym, że to coś na przecięciu noir, zimnej fali, gdzieś tam może dark americany. Jak ktoś mnie pyta, kto nie słyszał jeszcze tego krążka, co tam zamieścili, mówię, że to taki cold noir wave. Tak naprawdę to mocniejsza gitara pojawia się w zamykającym całość „Voluntarily Gone”. Natomiast numer otwierający całość, ale też kawałek tytułowy brzmią dla mnie jakby panowie zasłuchali się w Heroin and Your Veins, Killimanjaro Darkjazz Ensemble, Lowering i im podobnych. To jest dziwna muzyka i chyba nie do każdego trafi – szczególnie, jeśli ktoś nie lubi po prostu tych dźwięków. Ja z kolei przepadam za noir jazzem i pochodnymi, więc jestem pełen podziwu, że Mord’A’Stigmata tak doskonale się w tej niszy potrafi odnaleźć. Ale to nie jedyna szufladka, do której można by wrzucić tę muzykę – moim zdaniem spore piętno odcisnęły też zespoły pokroju Joy Division czy Pink Turns Blue (szczególnie w „Constant Sway” do pewnego momentu – potem znów przechodzi to w ponury noirjazzowy klimat, na pewno też za sprawą użytej tutaj trąbki) i generalnie zimnofalowe granie czy postpunk. Przejawia się to i w samych kompozycjach, ale też w atmosferze tej muzyki i feelingu z jakim te dźwięki są generowane. Czy to smutna płyta? Może w pewnym sensie, jednak chyba daleko jej do przytłaczającej i depresyjnej „Hope”. Na pewno jest bardzo niespokojna, rzekłbym – nerwowa. Czuć to, gdy się jej słucha, jak coś tam non stop pulsuje, chciałoby się wydostać na zewnątrz, wydrzeć ze skóry każdego z członków zespołu. Nigdy wcześniej też nie słyszeliście na pewno takich wokali w wykonaniu Łukasza – czyste, mocne, ale pełno w nich emocji, niekoniecznie wesołych. No i perkusja na „Like Ants and Snakes” to jest coś wspaniałego. To jak chłopak układa sobie ten instrument w głowie i jak go rozumie w aspekcie muzyki Mord’A’Stigmata – nie da się tego opowiedzieć, musicie to po prostu usłyszeć. Wielki, wielki szacun.
Nie widziałem jeszcze żadnych recenzji tej płyty, nie wiem czy moja będzie pierwsza czy nie (po prawdzie, mam to w dupie), jestem jednak niesłychanie ciekaw tego, jak Mord’A’Stigmata zostanie przyjęta przez innych słuchaczy. Ja jestem oczarowany i bardzo pozytywnie zaskoczony – szczególnie, że z perspektywy czasu nie wracam zbyt często do „Dreams of Quiet Places”. Jestem jednak totalnie pewien, że do „Like Ants and Snakes” będę wracał systematycznie, z dwóch powodów. Po pierwsze, to doskonała płyta, prawdziwy diamencik. Po drugie – jest na niej jeszcze wiele do odkrycia, tak podejrzewam. Póki co – wracam do kolejnego odsłuchu, a Was zostawiam z tą recenzją. Oczekujcie tego albumu. Możliwe, że niczego lepszego w tym roku nie usłyszycie.
Ocena: 10/10
1. Blood of the Angels
2. We Dance
3. Like Ants and Snakes
4. I Am the Arm
5. Constant Sway
6. Voluntarily Gone