Ładnie się to wszystko zbiegło. Guns N’ Roses ruszyło w zeszłym roku w trasę, a Mick Wall akurat wydał nową książkę właśnie o tym zespole. Nie wiem, na ile to przypadek, na ile nie – ale mnie jako fana (mało powiedziane) tej kapeli fakt ten cieszy niezmiernie.
Mick Wall znany jest z bardzo dobrych biografii muzycznych i nawet nie będę tu przytaczał wszystkich pozycji, jakie ma na koncie. Sam zapoznałem się z nim właśnie od biografii Guns N’ Roses wydanej jakoś dwadzieścia lat temu, a zatytułowanej „Najbardziej Niebezpieczny Zespół na Świecie”. Tamta była powiedzmy więcej niż w połowie wywiadami z Axlem, Slashem i Duffem, ale też było tam sporo historii kapeli, zwłaszcza z etapu do wydania „Use Your Illusion” (książka ukazała się w 1993 roku, gdy tak naprawdę grupa była u szczytu popularności). Po części tłumaczy więc to, dlaczego Wall zdecydował się na napisanie ich historii po raz kolejny – minęło przecież ćwierć wieku, a w muzyce to lata świetlne.
Ja przeczytałem „Ostatnich Gigantów z Rockowej Dżungli” praktycznie w tydzień, jak na mnie to bardzo szybko. I cóż by tu rzec. Początkowo trochę faktycznie mierził mnie fakt, że część rzeczy jest słowo w słowo powtórzone z pierwszej książki Micka o GNR – i uwierzcie mi, za małolata przeczytałem tę jedyną wówczas pozycję dla mnie dostępną kilka razy więc wiem co mówię. No ale z drugiej strony – dlaczego by miał nie powtórzyć tych rzeczy, skoro sam je napisał? Zaczynamy więc tak naprawdę od najwcześniejszych lat wszystkich muzyków oryginalnego składu, od ucieczek z Indiany młodego Williama Bailey’a, od totalnie rozpasanego dzieciństwa Saula, otoczonego już od najmłodszych lat rock’n’rollowym cyrkiem, przez spotkanie pozostałych muzyków, czyli Stevena, Michaela i Jeffreya – którzy do historii przeszli jako Axl, Slash, Steven, Duff i Izzy. Tak zaczyna się ta historia. Mick Wall jako osoba obracająca się wówczas w zwariowanym środowisku Los Angeles przedstawia nam tę historię od podszewki, często brutalnie prawdziwie wprowadza nas w realia Hollywood, Sunset Strip, brudnych klubów, dziwek i narkotyków, pierwszych imprez i hajów. Poznajemy historię powstania najlepszej płyty w historii rock’n’rolla (a przynajmniej w opinii piszącego tę recenzję), pierwsze niezbyt udane trasy gdy na GNR przychodziło po kilkanaście osób. Pokazuje jaką rolę pełnili w przypadku Guns N’ Roses menadżerowie – Vicky Hamilton, która jako pierwsza wyciągnęła do nich dłoń, czy ich późniejszy długoletni menadżer Alen Niven, a po jego wyrzuceniu, Doug Goldestein. Dużo miejsca zresztą poświęca się tu zresztą właśnie Nivenowi, od którego można się dowiedzieć sporo rzeczy. Przechodzimy przez zaskakujące pewnie i dla samego zespołu nagłe zainteresowanie nimi po wypuszczeniu debiutanckiej płyty, przez tworzenie w bólach „Use Your Illusion” – widzimy, e praktycznie już na tym etapie nie istniało coś takiego jak Guns N’ Roses, a raczej że istniało Guns N’ Roses oraz Axl, a przepaść ta pogłębiała się zkolejnymi latami coraz bardziej. Obserwujemy rozwój solowych projektów muzycznych pozostałych muzyków z trzonu zespołu gdy Gunsi są w zawieszeniu przez niemal piętnaście lat, narastającą niechęć, wrogość i zimną wojnę, aż po zaskakujący reunion.
Książka kończy się w zasadzie – jeśli chodzi o chronologię – na końcu roku 2016 czyli można powiedzieć, że jest dość świeża. Z uwagi na obszerność nie poświęcono aż tyle miejsca wczesnemu etapowi istnienia zespołu, przecież trzeba było ogarnąć okres ponad trzydziestu lat. Z uwagi na to chwilami denerwuje dość wybiórcze podejście Micka do tematu – o ile sporo miejsca poświęcił – co naturalne – tworzeniu zrębów pierwszego składu, a kolejne zmiany traktowane są po macoszemu lub całkowicie brak o nich jakichkolwiek wzmianek. Wydaje mi się też, że pominięto trochę zagłębiania się w te wszystkie narkotykowe historie – temat oczywiście nie jest przemilczany, ale Mick Wall przeszedł po nim dość gładko, przynajmniej jeśli chodzi o Slasha (a wystarczy zgłębić jego biografię, by mieć namiastkę opowieści a’la „Requiem dla Snu”). Ale to tylko moje zapatrywanie, może ktoś inny nie lubi wyciągania brudów w tego typu książkach. Z drugiej strony – dość szczegółowo opisane zostały ostatnie lata w obu obozach, a tam brudów też było nie mało.
Niemniej jednak Wall w bardzo udany sposób odmalował życie tej kapeli – kapeli, która nagle z obszczymurków śpiących pokątnie u znajomych zmieniła się w gwiazdy rocka, naćpane i podróżujące z czekiem na pół miliona dolarów w kieszeni, rozbijające się samochodami i tak dalej i tak dalej. Piękne nam życie historie pisze, prawda?
A na koniec pasowałoby zadać pytanie – czy warto sięgnąć po „Ostatnich Gigantów z Rockowej Dżungli”, nawet jeśli czytało się inne książki o Guns N’ Roses, np. tę autorstwa Stephena Davisa? Myślę że tak, głównie z uwagi na to, że Mick Wall był wewnątrz tych wydarzeń (zresztą został wymieniony z imienia i nazwiska w tekście do „Get in the Ring”) – mnie w każdym razie czytało się tę pozycję naprawdę bardzo dobrze. W pełni mogę ją Wam zarekomendować.