Wydawca: Thrashing Madness Productions
O ile się nie mylę, to płytka, którą trzymam właśnie w dłoniach ukazała się piętnaście lat temu jako pierwsze wydawnictwo leszkowego Thrashing Madness Productions. Wtedy jakoś nie została na naszych łamach zrecenzowana. Ale skoro właśnie ukazało się wznowienie tego materiału, to nadrabiamy.
Merciless Death ze Szczecina jest znana maniakom nie tylko w Polsce, jednak to chyba właśnie metaluchy znad Wisły najbardziej ucieszą się z tego, że „Eternal Condemnation” jest ponownie dostępne. Ja się w każdym razie cieszę. Twórczość tego zespołu bardzo lubię, bez znaczenia, czy mowa o właśnie recenzowanych wczesnych nagraniach grupy, czy o wydanym dwa lata temu pożegnalnym materiale „The Beginning of Darkness (Epitaph)”. Jednakże to właśnie pierwszym materiałem dziś Wam zajmę chwil kilka.
Demo „Eternal Condemnation” wyszło w 1987 roku i było jednym z pierwszych tak ekstremalnych materiałów łączących w sobie thrash metal z raczkującym death metalem. Ekstremalna była nie tylko muzyka, ale i wygląd kapeli – skóry, pieszczochy i pasy z nabojami. Coś, bez czego dziś z domu nie wychodzi osiemnastoletni war metalowiec wówczas o ile się nie mylę było rzeczą mniej powszechną. Wracając jednak do muzyki. Na demówce słychać mocne wpływy takich tuzów jak Slayer, Possessed, Dark Angel czy Onslaught. No i Venom. Jeśli nie dowierzacie, no to rzućcie okiem na covery, wśród których króluje Slayer (dwa razy), no i mamy też cytat z Metalliki. Oczywiście całość brzmi tak jak brzmią demówki z Polski z końca lat dziewięćdziesiątych – surowo i agresywnie.
Poza demówką na tym wydawnictwie dostajemy również jej polskojęzyczną wersję. Słucha się tego równie dobrze, z drugiej strony polskojęzyczne tytuły są dość nieporadne – „Sadysta (Dręczyciel)” czy „Bezlitosny Najazd” wywołują dziś lekki uśmieszek. No cóż – taki urok i prawo prekursorów. A że Merciless Death byli jednymi z prekursorów tak agresywnego grania między Bugiem a Odrą – to rzecz bezdyskusyjna.
Trzecią składową tego wznowienia są kawałki live nagrane na festiwalu w Jarocinie w 1988 roku. O dziwo – choć brzmienie oczywiście zostawia sporo do życzenia, to i tak nie ma tragedii. Jest żywioł i atmosfera – bezdyskusyjnie. Szkoda, że w czasie gdy Merciless Death niósł zniszczenie na tym koncercie to miałem cztery latka… Całość dopełnia historia zespołu spisana przez Grzegorza Miszuka oraz sporo archiwalnych fotek.
Jeśli więc jakimś cudem, tak jak mnie, przeszło koło nosa wydanie tej demówki z 2009 roku i nie jesteście jednym ze stu szczęśliwych posiadaczy oryginalnej taśmy z 1987 roku, zachęcam do wysłania banknotów na adres Leszka.