Wydawca: Death Dealers Association
Zawsze bawili mnie wielcy gangsta, śpiewający jak to wychowała ich ulica (dodajmy jedyna asfaltowa w ich metropoliach). Złośliwy uśmiech wywoływało ich napinanie się, które z ich cztero blokowego osiedla miało stworzyć ciemny gąszcz zaułków pełnych brudu, prostytutek i dealerów. Błyszcząca tombakiem idea ulicznego rapu.
Dlaczego piszę o tym w zine, który zajmuje się jednak muzyką z innych obszarów? Bo właśnie trafił mi się materiał, który z takim dorabianiem mrocznej ideologii mi się kojarzy. Mój główny zarzut, na którym opieram tę recenzję, jest całkowity brak autentyczności w tym co stworzył Vind (gitarzysta Pustoty) na demo zatytułowanym „Refleksje”. Bo cały problem polega na tym, że ja rodzinne miasto twórcy Key to Nowhere znam. Klimat który Vind stara się wytworzyć na 6-utworowym debiucie, nijak ma się do otaczającej go uzdrowiskowej rzeczywistości. Bo namalować melancholijny, dekadencki nastrój mieszkając w Busku Zdroju, to jest zadanie na miarę zrozumienia teorii strun. Kiedy słyszę „Refleksje” mając przed oczyma wspomniane miasto, zastanawiam się co takiego wpływa na depresyjny nastrój Vinda. Niska przestępczość, czy tłumy pensjonariuszy. Podmiot liryczny wyraża dekadencki zachwyt nad tym, że „Puste ulice nic nie chcą powiedzieć”. Nie wiem co jest bardziej dziwne. Brak korków w 17-tysięcznym mieście, czy to, że wspomniana asfaltowa „dżungla” nie była świadkiem mrocznych wydarzeń. Czepię się też samej muzyki. Moim zdaniem, debiut Vinda nie został do końca przemyślany. Jestem jeszcze w stanie przyswoić black metalową część utworów, która chociaż opiera się na stosowaniu prostych (zbyt czasem ) środków, jakoś mi przez ucho przychodzi. O tyle, akustyczna część to już nieporozumienie. Mam wrażenie, jakbym słyszał młodego adepta mrocznej sztuki metalowej, który uczy się grać „Nothing else Matters”, żeby zaimponować koleżance z klatki obok. Brak spójności w łączeniu diabelskiej muzyki z akustyczną melancholią, to mój główny zarzut. Przymknę oko na niewyszukane dźwięki, bo oszczędność i prostota wcale nie muszą być złe. Dobrze by jednak było, aby coś sobą wyrażały. Tu niestety mam wrażenie, że Vind zarejestrował sobie swoje plumkanie nie mając żadnej koncepcji, co i jak chce grać.
Na metal archives Vind stoi sobie przed murem. Metaforycznie rzecz ujmując powinien być on przedstawieniem niemocy artystycznej, którą zaprezentował na „Refleksjach”. Srogo miało być, ale nie jest. A zdjęcie skrzynki pocztowej na myspace wymiata. Wieści koniec wieku. Nie tędy droga.
Ocena: 4/10
Tracklist:
01. | Wstęp | ||
02. | Dzień uśpiony | ||
03. | Puste ulice | ||
04. | Miejsca zapomniane | ||
05. | Radość…? | ||
06. | Zakończenie |
Witaj, Vikernes też na początku prezentował bardzo prosty styl, co prawda bez elementów akustycznych oraz melancholii ale mimo prostoty Burzum stał się zespołem mającym fanów na całym świecie. Poza tym każdy ma prawo do własnej pustki, także w Busku i tworzyć to co chce. Bergen to też piękne miasto, pełne turystów a mimo to pochodzi stamtąd tak wiele zespołów grających BM.
Karkołomna pararela;]
Paralela jeśli już 🙂
Spoko to tylko literówka;], a dalej twierdzę że takie zestawienie jest co najmniej ryzykowne;]
Oczywiście, nie ubliżam majestatowi Vikernesa, nie to mam na myśli.