Wydawca: Putrid Cult
I teraz się zastanawiam, czy robić przydługi wstęp o tym, jak ważny był dla mnie Christ Agony i jak spektakularny upadek moim zdaniem zaliczył na przestrzeni niespełna kilku miesięcy? Każdy kto wówczas śledził scenę ten chyba zna szczegóły, a kto nie zna – albo niech poszuka albo doczyta, podpyta kolegów…
Tymczasem zajmijmy się zespołem Faustus, założonym przez Cezara na zgliszczach (?) Christ Agony właśnie. Dlaczego „Act I” to nie jest kolejna płyta ze znaczkiem Chrystusowej Agonii? Nie wiem. Mogę się jedynie domyślać. Natomiast wiem jedno – dla Cezara oraz dla fanów wspomnianej grupy chyba lepiej, że formalnie dostajemy tu nowy rozdział pod nazwą Faustus. Bowiem co by nie mówić, tak „Nocturn” jak i „Legacy” to mimo wszystko były dobre albumy. A „Act I”… „Act I” jest mocno przeciętny. Niestety. Znając wczesne dokonania tej persony na niwie muzycznej wiem, że można było spodziewać się rzeczy fantastycznych, ale też wołających o pomstę do piekieł. Ta płyta nie jest nawet pomiędzy, niestety. Jest niżej tej mediany.
Słychać tutaj oczywiście mocne echa Christ Agony, ale głównie w wokalach Cezara. Tych black metalowych. Do tego dochodzi sporo wtrętów gotyckich, lekko industrialnych – takich z posmakiem kompozycji z ery między „Darkside” a „Elysium”. W jakiś sposób mógłbym do nich dopisać przymiotnik „szamański” czy „wiedźmiński” lub „ryytualny”. Ale czy przez to będziecie się czuli bardziej nakierowani na muzykę Faustus? Może poniekąd. Przy czym to i tak byłby dość naciągany opis.
Same kompozycje są dość proste, oparte o powtarzalne fragmenty, niemal zapętlone, z powtarzającymi się refrenami. Można na o patrzeć dwojako – mianowicie, że mamy do czynienia z jakimś rodzajem nie tyle nowatorstwa, co z góry przemyślanym do cna założeniem. Lub z brakiem pomysłów, sprytnie zawoalowanym dzięki maksymalizacji czasu trwania poszczególnych kawałków. Dla mnie języczkiem u wagi jest mój odbiór „Act I”. A ten w ostatecznym rozrachunku wypada niestety niekorzystnie dla Cezara. O ile pierwszy kawałek na krążku ma w sobie coś ze starego dobrego Christ Agony, głównie dzięki melodyce, o tyle brnąc dalej w debiut Faustus słuchacz zaczyna się nudzić. To znaczy, ja zaczynam się nudzić, nie wiem jak inni. Jednostajne numery, z powtarzalnymi motywami – to mogło się udać. Czegoś jednak brakło. Dla mnie – brakło mistycyzmu, brakło pierwiastka magii, wszechobecnego na pierwszych trzech płytach Christ Agony. Brakło pasji, jaką ten zespół emanował na koncertach. Przeczytałem na Welcome to the Morbid Blog, że to jest płyta skończona. Otóż w mojej opinii nie jest. Przeciwnie – jest płytą, gdzie mamy zalążki pomysłów, niekiedy bardzo dobrych, niestety potencjał został niewykorzystany. I nie mówię tego złośliwie, mimo negatywnych emocji, jakie na scenie budzi Cezar, życzyłbym sobie od niego bardzo dobrego krążka, bo pokazywał niejednokrotnie, że na przekór wszystkiemu potrafi takie albumy wydawać. Niestety – Faustus jest od tego daleki.
Nawet teksty jakoś, w mojej opinii, nie osiągają poziomu tekstów z takiego „Moonlight” chociażby. Owszem, jakoś są mistycznie, dwuznaczne, chwilami ocierają się o jakiś mroczny erotyzm, ale to dalej nie to. Natomiast i tak w porównaniu do całości – wypadają trochę lepiej niż sama muzyka.
I piszę to naprawdę z bólem serca. To nie jest jakaś tragicznie zła płyta. Dla mnie jest po prostu niedokończona, odnoszę wrażenie, że brakło pomysłów nawet na dociągnięcie do połowy z założeń. Będę śledził, ale póki co – jestem rozczarowany. No i oczywiście – będę cały czas porównywał tę muzykę do muzyki Christ Agony, bowiem jest tu tyle podobieństw, a równocześnie moim zdaniem, ta muzyka tak bardzo nie osiąga tamtego poziomu, że inaczej po prostu nie potrafię.
https://www.facebook.com/profile.php?id=61565938660969
http://www.putridcult.pl/
