To mi się trafiło do recenzji. Jako twardogłowiec dostałem do recenzji najnowszy album zespołu Animations, o którym oczywiście wcześniej nie słyszałem nigdy przenigdy. Nie dziwcie się, ja nie przepadam za progresywno – groove’owym metalocorem.
Tak, istnieje coś takiego i zawiera wszystko, czego nie lubię w muzyce. Melodie i ładne męskie zaśpiewy przerywane mięsistymi, mocnymi gitarami, rwanymi riffami, pędzącymi thrash metalowymi gitarami – to wszystko tutaj znajdziecie. Nie chcę robić krzywdy zespołowi Animations, bo to może miłe chłopaki, ale ja w ogóle nie czuję tej muzyki. Nie przemawiają do mnie fragmenty rodem z Sepultury z okresu „Roots” przechodzące w pinkfloydowską zadumę. Zapewne nie jestem ich targetem, ale też nie za bardzo mam się poradzić kogoś, czy to faktycznie jest dobre – nie znam chyba osób obracających się w tych klimatach.
Mogę Wam jedynie powiedzieć, czy mnie to się podoba. Ano nie. Mimo, że na pozór dzieje się tutaj dużo, nudzę się cholernie. Siedzę i słucham i czekam, kiedy wjedzie jakiś element, który mi się naprawdę spodoba. No nie wlatuje. Przelatuje jeden numer, drugi, trzeci i kolejny, dźwięki zmieniają się jak w kalejdoskopie, a ja ziewam i spoglądam na zegarek.
Animations nie siedzi i raczej nie siądzie. Nie wiem nawet co więcej mógłbym napisać o „Contemporary Guide to Modern Living” – rozbijanie każdego kawałka na czynniki pierwsze jest bez sensu, bo nawalone tam tego tyle, że recenzję czytalibyście trzy godziny, a nie jak to zapewne zwykliście robić – pięć minut przy porannej defekacji. Jestem na nie, ale nie wystawiam też oceny, bo to muzyka dla mnie zgoła obca.