Skip to main content

Wywiad z brodą. Długą. Zaczęty jeszcze po „Ravage & Conquer”. Ale jakoś wóczas Shyaithan nie raczył odpowiedzieć, a ja prawie położyłem nim lagę. Ale potem Impiety zmieniło wytwórnię, pomyślałem więc, że spróbuję raz jeszcze, aktualizując przy okazji pytania, dodając nowe. Dzięki temu między innymi wywiad rozrósł się do takich rozmiarów. Swoje 6,66 grosza dorzucił Alcoholocausted. No i w końca się udało. Głównodowodzący Impiety to typ wygadany i komunikatywny – choć czasem nie do końca mogę się zgodzić z jego przekonaniami odnośnie kilku tematów, hehe… A wywiad wydaje mi się ciekawy, bo zahacza i o wczesną singapurską scenę, o kapele NSBM, wojenkę z Norwegami, gejów, wegetarian, granice między Podziemiem i mainstreamem oraz pogodę w Azji a jakość demówek… Poczytajcie i sami wyróbcie sobie swoje zdanie.

 

Hail! Co nowego w obozie Impiety? Ostatnio zmieniliście wytwórnię, po raz kolejny zresztą – jaki był tego powód? Może odczucia po wydaniu „Ravage & Conquer”? Co myślisz o dystrybucji tego krążka? Pytam, bo w Polsce w sumie trudno było go dostać w jakimkolwiek distro? No i jak oczywiście Twoje samopoczucie przed wypuszczeniem „The Impious Crusade”?

ImpietyShyaithan: W 2012 po „Ravage & Conquer” było świetnie, zaliczyliśmy wiele tras. Pod koniec roku czuliśmy, że idziemy do przodu, mogliśmy ponownie podpisać kontrakt z Pulverised Records, ale stwierdziliśmy, że może jeszcze lepiej zadziała to wraz z Hell’s Headbangers Records. Podpisaliśmy więc kontrakt na mini album i pełny album końcem 2012 roku. Tak, ja też uważam, że dystrybucja „Ravage & Conquer” nie była najpotężniejsza, jedynie przez PhD i Sony w USA, poza tym wiem, że PhD nie obejmuje całej Europy. No a samopoczucie przed 6 sierpnia, kiedy to wypuściliśmy ten minialbum było bardzo przyjemne – byliśmy naprawdę zadowoleni z tego krążka i wiedzieli, że to będzie zabójcze wydawnictwo.

Dobra, zanim porozmawiamy o teraźniejszości skoczmy na chwilę wstecz. W jakich okolicznościach zostałeś wchłonięty przez tę muzykę, jaki był pierwszy ekstremalny zespół, jaki poznałeś? Zarówno Wy jak i Abhorer byliście zespołami, które zapoczątkowały ekstremalną scenę metalową w Singapurze i Waszej części Azji w ogóle. Czy mógłbyś opisać początki sceny ekstremalnej, pierwsze gigi, kompletowanie składu i sprzętu, pierwsze zamieszki, hehe…

S.: Początki sceny ekstremalnej w Singapurze zaczynają się w 1984 roku, gdy uformował się False Melissa – speed/heavy metalowy zespół. Z ich składu sformowały się potem dwa zespoły, Stukas i Nuctemeron. Powiedziałbym, że to właśnie Nuctemeron oraz Impact zrobiły spore wrażenie na ówczesnym Podziemiu. Był jeszcze Demiser, kilka innych no i Abhorer. Spotkałem Nuctemeron i odwiedzałem ich na próbach, gdy byłem w szkole średniej, to był początek 1989 roku. Nie byłem z nimi blisko, ale byłem niezwykle przejęty tym, że mogłem oglądać ich próby. Wraz z Abhorer poznaliśmy się końcem 1989 roku, gdy kończyłem szkołę. Wówczas byłem w Sexfago, kapeli zorientowanej na black/death metal. Sexfago powstał w połowie 1988 roku, w wyniku inspiracji wczesnym Sextrash i Sarcófago, co widać po nazwie. Graliśmy covery Hellhammer, Sodom, Bathory, Destruction i im podobnych. Początki singapurskiego metalowego podziemia były wspaniałe, głównie z tego powodu, że było mnóstwo przyjaźni i wsparcia, pomiędzy kapelami z różnych miast. Myślę, że pierwszym koncertem na jaki poszedłem był gig zespołu Leviathan, grającego pod Deicide, w okolicach 1992 roku. Morderczy band. Wówczas było trochę koncertów, ale zazwyczaj metalowe zespoły grały wraz z hard core’owymi, to był jeden z powodów, dlaczego Abhorer początkowo nie chciało grać koncertów, Impiety zresztą również i kilka innych grup. Problemem było to, że główni organizatorzy koncertów wywodzili się ze sceny hard core’owej, a my jako puryści nie chcieliśmy mieszać tych gatunków. Tak, taki było wówczas nasze nastawienie. Nawet jeśli mieliśmy dobrych przyjaciół wśród ludzi grających inne gatunki.

Przy okazji, czy pamiętasz jakieś zespoły z tamtych lat, które niestety nie wybiły się poza poziom lokalny, choć były zajebiste?

Impiety1S.: Taaaa, Black Christ, Stukas, Crucifucktor, to były jedne z najmniej znanych zespołów na ówczesnej scenie. Myślę, że było jednak jeszcze trochę zespołów, prawdziwie mrocznych, których nie spotkała nawet część Singapurczyków. Część z nich nie było zżytych nawet z samym Podziemiem, istniały raczej same dla siebie. To przykre, ale miałem osobisty kontakt z większością zespołów, mieli oni naprawdę dobre demówki. Choć ostatnio zdobyłem oryginały Stukas, więc może kiedyś zostaną one wznowione. To był naprawdę dobry speed/thrash metal i myślę, że fani byliby zafascynowani poziomem, jaki osiągali ci kolesie. Wciąż szukam starych demówek Crucifucktor i Black Christ. Arrrrgh… jest to niesłychanie trudne, bo ślad po tych kolesiach zaginał, nawet na tak niewielkiej wysepce, jaką jest Singapur.

W Waszych początkach głośno też było o konflikcie pomiędzy Wami a Burzum, co skutkowało odpowiednim opisem we wkładce do „Salve the Goat… Iblisi Excelsi”. Co spowodowało tę sytuację? Wciąż czujesz dystans do norweskiej sceny black metalowej z lat dziewięćdziesiątych?

S.: Chodziło o Mortisa z Emperor, a nie o farmera z Burzum, haha! W skrócie, napisał do mnie rasistowską notkę podczas trade’u, który robiliśmy i była to iskra, która wywołała wojnę między nami i norweską sceną z tamtych lat. Stąd też wzięło się to oświadczenie. Nawet inni członkowie Impiety, którzy wspierali wówczas scenę w Norwegii, zwłaszcza nasz ówczesny pałker, wkurwili się. Ale uważałem, że muszę przeciwstawić się tym aroganckim klaunom. Osobiście nie toleruję rasizmu, w szczególności dupków którzy patrzą z góry na Azję i azjatyckie zespoły.

A skoro już przy notkach jesteśmy – na „Terroreign” z kolei wylałeś wiadra uryny na religijny black metal i nowomodne warmetalowe bękarty. Nie sądzisz, że takie rzeczy jak duchowe czczenie diabła lub bieganie po cmentarzu w maskach pegaskach są formą mody?

Impiety2S.: Taa, najwyraźniej cały ten war metalowy trend jest obecnie na czasie, no ale wszyscy jesteśmy przecież dokładnie przekonani, że na metalowej scenie istnieją tony hobbystycznych zespołów. Część z nich lubię, ale proszę Cię – lubię zespoły, które są oryginalne i nie zrzynają wszystkiego z innych lepszych zespołów, jak Blasphemy, Conqueror czy Beherit i im podobne. Czasami sam znajduję się pod wpływem jakichś zespołów jako fan, ale zawsze pamiętam, że my nie jesteśmy Sarcófago czy Possessed, więc zawsze staram się mieć pod ręką nowe, świeże pomysły. Znam zespoły, które zaczynały tworząc „norweski” black metal, a teraz po kilku latach są kapelami war metalowymi. Jasne, możesz sam osądzić, czy jest to dla Ciebie dobre, czy nie, ale dla mnie to jak walnięcie w czoło i wycedzenie z obrzydzeniem „kurwa, nie, znowu…”, haha…

Czy to jest Twoja opinia o całej dzisiejszej scenie? Że wiele zespół jest formowanych tylko z uwagi na aktualna modę i nie reprezentuje sobą niewiele więcej niż kupa hałasu i kupa zdjęć w social-media…?

S.: Z jednej strony, bardzo pozytywna – mnóstwo dobrych zespołów, świetnych muzyków – i z tygodnia na tydzień robią się coraz młodsi. Jestem naprawdę pod wrażeniem, ale z drugiej strony – wszystkiego jest przesyt – nie wiem co wybrać gdy jestem w sklepie płytowym. To znaczy, mam już w zasadzie większość tego co chcę z lat osiemdziesiątych, dziewięćdziesiątych, dwutysięcznych i ostatniej dekady, ale co jeszcze mógłbym uważać za nawet bardziej interesujące… hmmm…. Preferuję poznawanie nowych zespołów i ich kawałków przez bandcamp czy youtube – to również jest spoko. W skrócie, wciąż jest sporo dobrych zespołów, ale równocześnie dziesięć razy tyle przecenionych, a siedzących w dużych wytwórniach. Cały ten hype jest naprawdę nonsensowny, ale ja rozumiem, że takie są zasady marketingu i reklamy. Wolę cieszyć się tym, co jest przede mną dostarczone przez moich towarzyszy czy też co sam już posiadam. Naprawdę doceniam, gdy młode zespoły znajdują ze mną kontakt i budują więzi przyjaźni, ja też wówczas staram się ich wspierać, jeśli tylko widzę, że są szczerym, ciężko pracującym i obiecującym zespołem.

A co w takim razie ze sceną w Singapurze obecnie? Sporo jest kapel wartych wymienienia? Wymień ile możesz! Możesz też szepnąć słowo o pozerach i rip-off’ach, w ramach ostrzeżenia.

impiety3S.: W Singapurze jest sporo dobrych zespołów. Sporo koncertów ostatnimi czasy. Wiele międzynarodowych zespołów black, death czy thrash metalowych gra u nas w ramach swoich tras, zwłaszcza w porównaniu do lat dziewięćdziesiątych. Tak, mógłbym polecić Infernal Execrator, Demisor, Rudra, Battlestorm, Tormentress, Blood Division, Purbawisesa, Cardiac Necropsy, Imperial Tyrants, Draconis Infernum, Istidraj, Nocturnized, Wormrot, Ilemauzer, etc… To zespoły, które można śmiało śledzić. Rip Offy i pozerzy zdarzają się na każdej scenie, ale osobiście jeszcze na nich nie natrafiłem w ciągu ostatnich kilku lat.

 Zgodnie z Metal Archives, na samych początkach nazywaliście się Sexfago. Czy miał to być hołd dla brazylijskich zespołów, w szczególności dla Sextrash i Sarcófago oczywiście? Oczywiście to moje pierwsze skojarzenie od nazw, ale w sumie poziom agresji w waszym przypadku jest podobny…

S.: Tak, powiązanie głównie z wczesnym Sarcófago i Sextrash, jak i z całą bestialską sceną black/death jest oczywiste… I inspiracje. Tak więc estetyka naboi, gwoździ, odwróconych krzyży, skór stała się automatycznie pierwszą wielką miłością. Zaczęliśmy w szkole średniej, jakoś w 1988 roku, byliśmy kwartetem, potem przeszliśmy w trio i duet na krótko zanim sformowałem Impiety. To był dla mnie początek, rozwijaliśmy swoje umiejętności poprzez próby i coverowanie kawałków Hellhammer, Bathory, Sodom, Sarcófago czy Morbid Angel lub Blasphemy w późniejszych latach. Nagraliśmy czteroutworowe demo, ale nie czułem wówczas, że jest wystarczająco dobre, dlatego też nigdy oficjalnie tego nie wydałem. Może któregoś dnia, gdy uznam, że już czas wypuszczę ten relikt na jakiejś siedmiocalowej EPce. Czas pokaże. Ale owszem – to były wspaniałe lata, kiedy to rozwijaliśmy się, aż w końcu przemieniło się to w Impiety, w którym głównym celem było wypuszczenie piekła i podniesienia zespołu na bardziej poważny poziom.

 Skład Impiety często się zmieniał, zwłaszcza ostatnio. Większość Waszych wydawnictw było nagrywane przez różnych muzyków, jesteś takim tyranem, czy jak, hehe? W Impiety grali już muzycy z Australii, Pakistanu, Brazylii, Włoch i kilku innych państw – czy tam u Was w Singapurze nie ma odpowiednich maniaków dla Twojego zespołu?

impiety4S.: Przegapiłeś Japonię! LoL! Byłem w Japonii przez blisko dwa miesiące z dwoma przyjaciółmi – Japończykami! Zagraliśmy cztery koncerty w Japonii oraz jeden w Tajlandii. Skład rozwiązał się w tym samym roku – końcem 2009, bo gitarzysta Itaru i pałker Tsunoda nie chcieli stracić ich prac na pełen etat. Mogłem zrozumieć, że takie decyzje nigdy nie są łatwe. Ale też zawsze się zastanawiam, dlaczego wiążą się oni w ten sposób, skoro wiedzą, że grafik Impiety jest bardzo gorączkowy. Ha. Ale też przecież to się równa mnóstwu wspaniałych podróży, ale i ciężkiej pracy, jak również trofeów, mnóstwa zwycięstw oraz oczywiście najlepszych wspomnień z tych wszystkich formacji, wszędzie z całego świata. Oczywiście – bardzo bardzo trudno jest znaleźć odpowiedniego kandydata, który będzie mi bliski, rzuci wszystko, by uczynić zespół swoim priorytetem, zaś reszta zejdzie na drugi plan. Ale ostatecznie, jestem zadowolony, że ostatnie dwa lata spędziłem z Australijczykiem Dizazter’em na perkusji, a Nizam Aziz został zrekrutowany początkiem 2012 roku. Jak dotąd zrobiliśmy sporo tras i jestem bardzo zadowolony, czuję się bardzo komfortowo z tymi wojownikami. Wojenna maszyna Impiety natomiast idzie naprzód i uderza jeszcze bardziej niż kiedykolwiek dotąd.

 Jak w takim razie wygląda cały proces tworzenia płyt Impiety? Co z próbami, jak często odbywają się one w pełnym składzie? Jaki wkład ma reszta składu Impiety do kompozycji?

S.: Pisanie utworów nie jest trudne – jest uzależniające, ale zaczynam pisać tylko gdy dochodzę do wniosku, że to już najwyższa pora. A gdy już zacznę, to idę z prądem i zatrzymuję się dopiero, gdy już wszystko jest gotowe. Lubię, by pomysły i kompozycje były świeże. Nie, że coś zostało napisane i czeka na półce. Coś takiego całkowicie odrzucam. Za każdym razem, kiedy powiedzmy minialbum, lub cały album czy inne wydawnictwo jest w przygotowaniu, wówczas systematycznie planuję, kiedy mają być próby, kiedy mamy uderzyć w studio. Próby nie zabierają nam wiele czasu, zwłaszcza z Dizazter’em i Nizamem, którzy znają większość naszego materiału i klasyków. Nasz trzech może nie jest ze sobą zbyt długo, ale zaliczyliśmy już wiele koncertów i tras. Zazwyczaj próby trwają przez pięć dni od dziewiątej rano do piątej po południu zaraz przed trasą i mniej więcej tak samo przez tydzień przed nagrywaniem krążka. Dizazter przylatuje i zatrzymuje się u mnie lub u Nizama. Tak, ostatnio stałem się dość otwarty i dzielę pomysły z Nizamem – tak jest lepiej, poza tym możemy uczyć się od siebie nawzajem. Ale główna rola w pisaniu utworów wciąż przypada mnie.

impiety5Pamiętam wywiad z Tobą, w którym stwierdziłeś, że Twoją ulubioną postacią historyczną był dr Josef Mengele, którego określiłeś mianem komendanta obozu w Auschwitz. No ale, że nie był on faktycznie komendatem tego obozu, zastanawiam się, czy to była pomyłka w tłumaczeniu, czy co? No i jeśli już zahaczyliśmy o taki temat, poproszę Cię o opinię na temat kapel z nurtu NSBM…

S.: Hmmm… dziwne, bo komendantem obozu był Rudolf Franz Ferdinand Höss i to tak powinno być poprawnie, a Mengele był doktorem, owszem, ale zatrudniony był do selekcji, kto będzie pracował, a kto umrze. Poczytaj tekst do „Carbonized”, tam wszystko jest napisane. [znam i dlatego się dziwiłem – przyp. Oracle]. Tak, to chyba jeden z najbardziej drażliwych tematów do dziś, by wiązać te zbrodnie wojenne, zwłaszcza od wówczas, gdy popierałem to, prawdopodobnie inspirowany głównie przez czystą niechęć i zło, jakie kiedykolwiek było odnotowane i zdecydowanie najpopularniejsze, jeśli chodzi o historię ludzkości. Ludobójstwo istniało od zarania dziejów, historia wciąż odnotowuje takie fakty, zwłaszcza czystki etniczne, które jednak nie przenikną do głównych mediów. W którymś momencie w okolicach 2000 roku byłem przeciwko nurtowi NSBM, może z powodu braku wiedzy i zrozumienia dla ich poglądów. Ale kilka lat później, zacząłem rozumieć ich pogląd, zyskałem też kilku przyjaciół w tych zespołach. Wówczas zrozumienie stało się lepsze. Może ten fakt stanowi różnicę, powiem tylko tyle, że gdyby gatunek ten składał się ze zbędnego powtarzania ideologii bez mocnej podbudowy, nie wposminając o słabej muzyce, wówczas odrzuciłbym to. Ale i tutaj zdarzają się bardzo mocne zespoły – taki jest mój punkt widzenia.

 Porozmawiajmy chwilę o waszych wojażach – w 2008 roku mieliście kurewsko długą podróż przez Europę, podczas której zawitaliście do Polski na trzy koncerty. Co pamiętasz z tych polskich komcertów poza oczywistymi rzeczami, że wódka była dobra, maniacy wspaniali, a kobiety piękne, hehe? I dlaczego nie dojechaliście ostatnio z Absu?

S.: No fakt, nie było nas w Polsce ostatnim razem, nie wiem dlaczego. Żałuję, zawsze bardzo chcemy zagrać w Polsce. Nie tylko ze względu na pełen przemocy i szaleństwa tłum, ale też z uwagi na wspaniałą architekturę, no i ludzie stają się wspaniali, jak tylko pojawi się wódka. Haha, możemy siedzieć, pić i rozprawiać godzinami i nie będziemy nawaleni. To kurwa wspaniałe!

impiety7W zeszłym roku byliście natomiast pierwszym ekstremalnym zespołem metalowym, który odwiedził Republikę Ludowo – Demokratyczną Laosu. Jak było? Zawsze wydawało mi się, że ludzie w takich krajach są maksymalnie oddani metalowi z uwagi na mały dostęp do wszystkiego, co się z tym wiąże – mam rację? Czy myślisz generalnie, że ludzie w takich miejscach mają inne rozumienie tego, czym jest metal? Albo, że szanują go bardziej bo dajmy na to o wiele trudniej jest być metalowcem w Malezji niż w Niemczech?

S.: Blisko pięćset osób było na samym koncercie, robi wrażenie. Najważniejsze, że byliśmy tam faktycznie pierwszym ekstremalnym zespołem, który miał możność zniszczenia sceny. To świetny kraj, pełen maniaków głodnych metalu. Byłem zdziwiony, że niektórzy mają stare taśmy z naszymi albumami, niektórzy kompakty, ale ja i tak nie spodziewałem się, że aż tylu będzie znało Impiety! Laos nie jest znany z żadnych kapel, popularnych na świecie, ale oczywiście mają oni swoją scenę black czy death metalową [w sumie to Metal Archives podaje, że istnieją tam dwie kapele, no ale wiem, że to nie jest wyznacznik prawdziwego stanu – przyp. Oracle]. Maniacy z Laosu są gotowi do niedalekiego powstania! Zdecydowanie masz rację, odbiór tam jest całkiem inny z uwagi na trudności z dotarciem do znanych gdzie indziej zespołów, czy z zezwoleniem na metalowe koncerty.

 Surrender Of Divinity, Abhorrence, Profanatica – z tymi kapelami dzieliliście wydawnictwa, macie może zamiar wydać jakieś inne splity w najbliższej przyszłości? I takie pytanie – co zrobiłbyś, gdyby jakiś zespół zaproponował wspólne wydawnictwo, odsłuchałbyś ich muzykę, stwierdził, że jest świetna, ale okazałoby się, że członkowie tego zespołu to chrześcijanie albo żydzi, hehe?

S.: Myślę, że to trudne dowiedzieć się, czy jacyś członkowie wierzą w boga czy nie, czy są religijni, czy nie. W zasadzie, nie obchodzi mnie to. Wiesz, to nie jest tak złe, jak to, że muzycy byliby gejami, nie jedli mięsa, by ocalić zwierzęta i tak dalej – te rzeczy są dla mnie zdecydowanie bardziej chujowe [kurwa, nie wierzę… co mnie obchodzi, co kto wsadza sobie w dupę czy w usta… ale już dzielić split z osobami, których wyznanie obraża się w tekstach to przesada… – przyp. Oracle]. Ludzie zawsze będą ludźmi, mądrymi lub nieprzewidywalnie głupimi. No ale póki co nie planujemy żadnych splitów. Wiem, że jakiś brazylijski label wydał bootleg Impiety / Sarcófago, z ich utworem „The Black Vomit” i naszą przeróbką na siedmiocalówce… Dziwne wydawnictwo… ale w sumie to dla mnie honor, że maniacy postrzegają nas w ten sposób, haha! Ja w tym momencie patrzę wprzód, chciałbym już zacząć pisać nowy album! To musi stać się wkrótce! Ah, nawet myślenie o tym jest dla mnie przyjemniejsze niż o splitach.

impiety8Oczywiście głównym powodem, dla którego przeprowadzany jest ten wywiad jest Wasza ostatnia EPka, ale jako, że pytania były pisane jeszcze po ostatnim albumie, to zostaniemy jeszcze chwilę w przeszłości. Powiedz mi, po wydaniu „Worshippers Of The Seventh Tyranny” kolejnym wydawnictwem bylo “Advent Of…” – wydaliście tę Epkę zaledwie parę miesięcy po pełnym krążku, czy więc sa to jakieś numery, które po prostu nie znalazły się na wcześniejszym albumie I ogólnie koncepcie tego krążka?

S.: Worshippers Of The Seventh Tyranny” miał być doom’owym albumem. Nie miało to nic wspólnego z „Advent of…”. Obydwa były osobnymi konceptami. Tak to właśnie miało wyglądać.

 Ten materiał ukazał się nakładem Pulverised Records – dlaczego zmieniliście wydawcę z Agonia Records? Jak duże znaczenie miał fakt, że Pulverised Records to Twoi rodacy? No i dlaczego znów po tym zmieniliście label?

S.: Agonia była naprawdę dobrym wydawnictwem, ale zdecydowaliśmy popracować trochę bliżej z jakimś rodzimym wydawcą, a poza tym Roy Yeo z Pulverised od długiego czasu jest moim bardzo dobrym znajomym. To była moja decyzja, by „Ravage & Conquer” ukazał się w Pulverised Records, zresztą i tak wcześniejsze wydawnictwa były przez nich dystrybuowane bądź wydawane, tak jak na przykład „Dominator” czy „Advent of…”. No i była też kompilacja na podwójny CD – „18 Years Satanniversary”. Zajebista, swoją drogą…

Wydaliście również “Penang Abomination Tour 2011” DVD. Kto był pomysłodawcą czegoś takiego? Osobiście tego nie oglądałem, ale o ile wiem, jest to kręcony z ręki koncert, zastanawiam się więc jak jest z jakością tego matreiału? Lubisz w ogóle takie wydawnictwa – mam na myśli DVD?

S.: No tak, obraz jest całkiem dobry, ale szczerze mówiąc – gorzej z dźwiękiem. To nie była moja intencja bo je wydawać, ale oni naprawdę chcieli to wypuścić. Oni są totalnymi pasjonatami i maniakami Impiety, więc całkowicie szanuję ich z tego powodu i doceniam ich wsparcie! Wydali to niezależnie. Myślę, że mamy kilka takich koncertów, filmowanych głównie w Malezji podczas tras w 2011 i 2012 roku.

impiety9“Ravage & Conquer” nagrywane było w bólach, przynajmniej zgodnie z tym co napisaliście w booklecie. Myślisz, że to główny powód, dlaczego ten krążek brzmi tak agresywnie i furiacko? Wiesz, gdy porównam ten krążek do „Worshippers of the Seventh Tyranny”… jak dwa różne zespoły. No ale ja akurat nie lubię Waszego poprzedniego albumu, hehe…

S.: To nic, że nie lubisz „Worshippers of the Seventh Tyranny”, ludzie oddani doom metalowi doceniają go. I szczerze, ja lubię go bardzo. Uwielbiam tradycyjny doom metal, to jedna z moich najwcześniejszych miłości. Czułem, że przy okazji siódmego krążka chciałem zrobić jeden długi wir, istne piekło, gdzie doom będzie głównym konceptem. Wiedziałem, że wielu będzie zaskoczonych, niektórzy będą się obawiać, czy aby w tym kierunku nie zamierzamy pójść. Ale tłumaczyłem wówczas podczas wywiadów wszystkim, że to jednorazowy wyskok, który jednak bardzo chciałem zrobić. Na zasadzie – teraz albo nigdy. Tak, zaraz po tym ukazało się „Advent Of…”, które wskazało nam drogę z powrotem na dobre tory – na tory szybkiego i wściekłego black/death metalu.

 Kiedyś powiedziałeś, że za każdym krążkiem Impiety kryje się jakiś koncept, jak więc stoi za najnowszym albumem? Czy istnieje jakieś przesłanie za lirykami napisanymi do “Ravage & Conquer”? Jak dla mnie, wszystkie one wyglądają raczej podobnie, nie mogę jednak wskazać jakiegoś jednego wspólnego mianownika, może poza opisami piekielnych rzezi, hehe…

S.: “Ravage & Conquer” mówi w sposób bezpośredni o władzy i dominacji, nic tutaj nie jest ukryte. Natomiast „The Impious Crusade” jest inspirowane krucjatami z XI i XII wieku. Wówczas to odbiły się one na setkach tysięcy, kiedy miecz był narzędziem głoszenia słowa o fałszywym mesjaszu i choć trochę się zmieniło od tego czasu, zdecydowałem, że najwyższa pora o tym napisać. Ale z nadaniem temu nowego znaczenia, gdzie występowały bardziej nieludzkie i porąbane kampanie Bezbożnych Legionów, rozpętujących ich własną antyreligijną krucjatę nad światem wierzących. Ogólnie, rzekłbym, że jest to jeszcze brutalniejsze niż „Ravage & Conquer”.

 Skoro już o lirykach rozmawiamy, to w „Legacy of Savagery” znajdujemy taki zwrot – „sztuka barbarzyństwa”. Nie myślisz, że to idealny opis muzyki Impiety? A przynajmniej ja zawsze myślałem o niej w ten sposób, haha! Czy może masz jakieś inne pomysły?

S.: Tak, to rzeczywiście piękne określenie, czyż nie? Hehe! Wiesz, dla mnie wystarczy prosto i nieskomplikowanie – Black Death Metal. I jakkolwiek prosto by to nie brzmiało, to obydwaj wiemy, że jest w tym coś więcej. A najlepiej jest dać wypowiedzieć się samej muzyce.

Od samego początku atakowaliście również zorganizowane religie – jak myślisz, jak bardzo ta plaga zniszczyła dzisiejszą Azję? Czy często zdarza się tak, że jakieś gówniane rzeczy typu buddyzm próbują wpłynąć na Wasze życie?

S.: Naszą bronią jest nasza muzyka, to wciąż jest jebana plaga dla zorganizowanych religii całego świata i każdej cywilizacji – nie nie można z tym zrobić. Pielęgnujemy jednak i utrzymujemy przy życiu ten przekaz poprzez naszą muzykę, to lepsza rzecz niż chwycić siekierę w dłoń i wtargnąć do kościoła, haha!

Bezpieczniejsza na pewno, hehe! A tak serio – Singapur znany jest z dość restrykcyjnego prawa, powiedz mi zatem, czy nie mieliście problemów z uwagi na swoje liryki czy „image”? Zdarzały się Wam odwołane koncerty albo jakieś inne utrudnienia ze względu na rodzaj Waszej działalności? W Polsce katolickie bękarty rzucają od czasu do czasu kłody pod nogi…

impiety10S.: W przeszłości było bardzo restrykcyjne. Policja wchodziła na koncerty, ale nie by je przerywać, lecz by obserwować, o ile pamiętam. Obecnie jest lepiej, bo można po prostu zdobyć odpowiednią licencję na organizację metalowego koncertu. To wszystko, czego oni wymagają: pieniędzy. Tylko wtedy dana moda będzie legalna i nie będzie dla nich stanowiła problemu. W Singapurze jest lepiej, bo pomimo że nie jesteśmy zbyt religijnym narodem, to tolerujemy różne wierzenia i tak dalej. Gorzej jest na przykład w Malezji, granie tam to zawsze jest ryzyko, ponieważ jest obawa, że autorytety moralne zaangażują gliniarzy do zamknięcia koncertu, jeśli tylko pojawi się nawet pojedyncza skarga. No ale czynnik ryzyka jest zawsze, a dla zespołów najważniejszym jest, by współpracować z dobrymi promotorami, którzy wiedzą, jak porządnie wszystko poprowadzić. No ale przez ostatnie kilka lat nie działo się nic złego, nie mieliśmy powodów do narzekania.

“Ravage & Conquer” ukazało się również na winylu nakładem Blood Harvest Records. Czy sam kupujesz również muzykę w tym formacie? No i dlaczego pozwoliliście Blood Harvets na wydanie tak niskiego limitu – jedynie w pięciuset kopiach? Nie uważasz, że to trochę zbyt mało, by obdzielić wszystkich maniaków Impiety, których podejrzewam, że jest więcej niż pięciuset, hehe?

S.: Tak po prawdzie, kolekcjonerów winyli, takich, którzy faktycznie słuchają muzyki z tego formatu, nie ma tak wielu. W porównaniu do tych, którzy preferują format cyfrowy jest ich zaledwie garstka. Większość woli zrzucić muzykę w formacie mp3 na komórkę czy empetrójkę. Tak więc pięćset sztuk to nie wiele, ale mam wrażenie, że wystarczająco. Decyzja co do limitu nie należała do mnie, lecz do Blood Harvest Records, ale w sumie to jestem z niej zadowolony.

 “Ravage & Conquer” zawiera również nową wersję „Salve the Goat” i – wedle słów z bookletu – to był najwyższy moment, by uzupełnić krążek o ten kultowy numer. Wiesz, niektórzy mogą uważać, że nazywanie swojego własnego utworu mianem „kultowego” zakrawa na wyniosłość, nie sądzisz? I co dla Ciebie oznacza słowo „kultowy” w czasach, gdy określa się nim nawet pieprzone iPady albo głupkowate filmy dla młodzieży, hehe?

S.: Ja określenia „kultowy” nigdy nie nadużywałem. No a określony ten numer był jako kultowy, bo był zapadającym w pamięć kawałkiem z siedmiocalówki, która była krokiem milowym dla Impiety. To było nasze pierwsze niezależne wydanie dla labelu z Holandii – Shivadarshana Records. A patrząc wstecz na tamte czasy była to również świetna piosenka i sama EPka też była wspaniała – kawał dobrej sztki. Sztuki barbarzyństwa, jak sam zresztą stwierdziłeś, haha!

 Po “Ravage & Conquer” wypuściliście jeszcze EPkę “Tormentors of Kota Bahru”, zarejestrowaną w Malezji. Czyli podejrzewam, że preferujecie granie i wypuszczanie materiałów z państw zapomnianych lub pomijanych przez większość metalowych kapel, hehe? Czy to ma być rodzaj hołdu i podziękowania dla maniaków, którzy żyją tam i kultywują metalową tradycję?

impiety11S.: Tak, wybrane i najbardziej zapadające w pamięć koncerty muszą być uwiecznione, a wydanie ich na winylu jest dla mnie doskonałym sposobem na upamiętnienie tych kilku wybranych sztuk. Obecnie mamy trzy takie wydawnictwa: „Tormentors of Tijuana” (live 2004 from Tijuana, Mexico), „Tormentors of Nagoya” (Live 2009, in Nagoya Japan) i „Tormentors of Kota Bharu” (live in Kelantan, Malaysia). Tak, jest to rodzaj hołdu, ale również rodzaj trofeum dla nas – że zagraliśmy zapadające w pamięć koncerty, głównie w bardzo obskurnych miejscach bądź miastach przez nas podbitych. Uwielbiam winyle tak samo jak większość maniakalnych fanów Impiety, jeśli ich zapytasz i jak już tłumaczyłem – użyliśmy tego nośnika jedynie dla kilku specjalnych koncertów z różnych kontynentów, a nie dla każdego koncertu. Choć było by to naprawdę fajne, niestety niemożliwe, heheh!

No ja chętnie kupiłbym taki winyl z rzeszowskim koncertem, hehe. Tym sposobem dotarliśmy do „The Impious Crusade”, które zawiera tylko trzy nowe utwory (nie liczę „Arrival of the Assasins”). Nie woleliście poczekać chwilkę i wydać pełnowymiarowy krążek zamiast tego?

S.: Tak, łącznie jest tu pięć utworów, razem z coverem Sorcery z ich demówki z 1988 roku. Ale uważam, że lepiej było mieć to wydawnictwo w 2013 roku, a nowy krążek wypuścić w okolocach stycznia 2014 roku. A przynajmniej nie zmarnowaliśmy roku. Proces twórczy trwa, wkrótce dobiegnie końca – nie mogę się doczekać!

Wspomniałeś o coverze – muszę Ci powiedzieć, że to prawdziwy killer! I pasuje do całości – gdybym nie wiedział, że to kawałek Sorcery i nie słyszałbym introdukcji do niego zapewne uznałbym, że to Wasza autorska kompozycja. Czy wybór tego numeru miało coś wspólnego z niedawnym powrotem Sorcery z martwych?

S.: Dorastałem słuchając tego zespołu i kurwa uwielbiam wszystkie numery z „Ancient Creation” demo! Jest to równocześnie jedna z moich najwcześniejszych inspiracji, nigdy nie mam ich dość… To jest kurwa bestialstwo do szpiku kości! Utrzymywałem dawniej kontakt ze starym składem Sorcery, jak i z wieloma innymi zespołami z Europy. Przerobienie tego numeru nie ma jednak nic wspólnego z ich drugim nadejściem, jakkolwiek wciąż uważam, że to świetny death metalowy zespół. Nie słyszałem jeszcze ich nowego krążka, ale za kilka dni go kupię i coś czuję, że nie będę zawiedziony.

Jak już mówiliśmy na początku, nowy minialbum ukazał się nakładem Hell’s Headbangers Records, podobnie jak “Vengeance Hell Immemorial” – świetna kompilacja waszych wczesnych materiałów – bardzo mnie ta składanka ucieszyła, bo nie słyszałem Waszych wcześniejszych materiałów demo czy splitów. Co czujesz słuchając ich po tak długim czasie?

impiety12S.: Dokładnie, nigdy wcześniej nasza demówka nie ukazała się na kompaktowym nośniku, a poza tym wielu fanów, którzy przegapili zarówno winylowe wznowienia jak i taśmy z tamtych dni, zgłaszali chęć posiadania tego na CD. Impiety wydało “Vengeance Hell Immemorial” na kompakcie nakładem Evil Dead Productions (Sabah w Malezji) w limici tysiąca sztuk w digipacku. Rozmawiałem wówczas również z Hell’s Headbangers Records na temat możliwości wydania tego jako winylowy gatefold z plakatem A2. Najważniejsze jest, że teraz można wyłapać jedno wydawnictwo, na którym znajdują się zremasterowane demo i wczesne siedmiocalówki i nie trzeba polować na każde z nich z osobna. Również maniacy Impiety o krótszym stażu mogą łatwiej się w to zaopatrzyć. Odnośnie moich odczuć na temat demo i siódemek – mam mnóstwo wspomnień z tamtych lat. Surowa, wulgarna i paskudna produkcja. Po prostu idealna jak na początek, gdy byliśmy jeszcze nastolatkami. Patrząc wstecz, to był początek długiej, bezbożnej podróży, którą Impiety wówczas zapoczątkowało i która przetoczyła się przez cały glob i poznając różnego rodzaju ludzi z wszystkich kontynentów. Wiesz, wówczas nigdy nie przypuszczałem, że coś takiego nastąpi, więc tym bardziej jest to fascynujące. To był wielki początek, by wrzucić ten zespół z piekielnego undergroundu wprost na metalowy świat.

Skoro o to już zahaczyłeś – co znaczy dla Ciebie Podziemie? Gdzie przebiega granica pomiędzy prawdziwym Podziemiem a mainstreamem? Niektórzy mówią, że underground kończy się wraz z zarabianiem na muzyce, co Ty na to?

S.: To oznacza wszystko: od niskich limitów trafiających jedynie do kilku osób w danym kręgu, bez konieczności do eksponowania tego ponad potrzebę – nawet bez potrzeby by zabiegać, by inni w społeczeństwie chcieli to zaaprobować. Surowość, brutalność, brud i wulgarność – te atrybuty zawsze są połączone z prawdziwą tradycją i duchem Podziemia. Były przecież czasy, gdy wszyscy nie byli dla siebie tak aroganccy, ale bardzo się wspierali. Obecnie wielu aspiruje do Podziemia, ale wiodą przy tym życie pełne hipokryzji. Może to jakiś rodzaj upośledzonego podejścia „by być podziemnym”, pozować na takiego gdy przebywa się ze znajomymi, lecz dla tych kilku prawdziwych wyznawców podziemia to zobowiązanie na całe życie i pasja, z której się nie wyrasta. Niektórzy z nas wciąż trzymają się xerowanych zinów, EPek, siódemek, demówek, niektórzy też cały czas trzymają się bulletbeltów, łańcuchów, krwi, podartych dżinsów i skór przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Prawdziwi die-hard maniacy złożeni są z tych, którzy przeciwstawiają się wszelkim przeciwnością, tryumfują stawiając czoło problemom z pełną energią i przemocą. Impiety jak większość znanych dziś zespołów wyrastało właśnie w Podziemiu i mogę z dumą powiedzieć, że nasza tożsamość i nasz duch są takie same jak na początku. Dla mnie osobiście jest cały czas jak w dniu pierwszym, z tą różnicą, że obecnie żyjemy w innych czasach, na pewno dużo bardziej zaawansowanych pod względem technologicznym. A tak – i o wiele droższym! Nie zważając na to, że metal jest dziś jak jedno wielkie przedsiębiorstwo, ja wciąż staram się wspierać młode kapele czy papierowe ziny. Trudno jest jednak wszystko ogarnąć i utrzymywać kontakt z każdym maniakiem, ale staram się to robić, bo to po prostu określa mnie samego. Jasne, obecnie to jest moja praca, ale zarobione w ten sposób pieniądze przeznaczam na opłacenie rachunków i zainwestowanie w kapelę – nie ma ich nigdy wiele, ale wystarczająco by pchać to wszystko przed siebie!

A nie sądzisz, że obecnie mamy do czynienia z jednej strony z naprawdę twardymi kolesiami wśród metalowej braci, lecz z drugiej z mnóstwem osób, które starają się wyglądać groźnie, pozując, gdyż tego właśnie wymaga brutalna i agresywna muzyka, której akurat słuchają?

S.: Tak, jasne – sporo jest tu twardzieli, a także sporo zwykłych ciot! Rzekłbym, że pół na pół. Sam nie jestem agresywny, ale oczywiście jest we mnie mnóstwo gniewu i adrenaliny w moich żyłach, więc lepiej spierdalaj, jeśli zamierzasz gadać mi po pijaku jakieś głupoty. Jestem ostatnią osobą, która zabawiać będzie ludzi marnujących mój czas lub życiowe sieroty i idiotów myślących, że są spoko.

Jako, że powoli kończymy proszę, powiedz mi dwie rzeczy: czego słuchałeś odpowiadając na ten wywiad oraz gdzie jest głowa tego bękarta z okładki „Ravage & Conquer”, hehe?

impiety13S.: Zacząłem od Possessed i ich „Seven Churches”, potem była przerwa na kawę i Incubus oraz „Engulfed in Unspeakable Horrors” demo ’87. No i całej „Worshippers Of The Seventh Tyranny”. Dzięki za przypomnienie mi o tym krążku, haha! Głowa Chrystusa chyba odpadła… Więc znajdę ją i wsadzę na miejsce, ale dopiero gdy przyjadę do Polski, okej, hehe?

Nie widzę przeszkód, hehe… Rzuć jeszcze proszę słówko na temat planów Impiety?

S.: Czekajcie na nowy krążek początkiem 2014 roku, skurwysyny!

OK, Shyaithan – dzięki za wywiad! Mam nadzieję, że pytania Cię nie wynudziły! No i przepraszam za chaos, no ale po pierwsze – „Praise the Chaos”, no a poza tym nazwa zine’a zobowiązuje, hehe… Mam nadzieję zobaczyć Was wkrótce na polskiej ziemi! Hail mighty Impiety!

S.: Haha, nienawidzę Cię, teraz to mnie zabiłeś tym długim wywiadem! Hail Polska! Hail! Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie dotrzemy do Was ponownie! Mam nadzieję, że niedługo! I jeśli ktoś może wyszukać dla mnie oryginalną taśmę Imperator „Endless Sacrifice” niech da mi znać, poszukuję tej demówki! Mam wiele demówek, ale wiesz jak jest, przez te wszystkie lata ciężko jest je utrzymać w dobrym stanie, a azjatycki klimat nie sprzyja taśmom ze względu na wysoką wilgotność. Trzymaj ducha starych czasów! Dzięki raz jeszcze!

Oracle
16775 tekstów

Sarkazm mu ojcem, ironia matką i jak większość bękartów jest nielubiany. W życiu nie trzymał instrumentu w ręku, więc teraz wyżywa się na muzykach. W obiektywizm recenzencki wierzy w takim samym stopniu jak we wniebowstąpienie, świętych obcowanie i grzechów odpuszczenie.

Newsy

Wieści od Darktribe

OracleOracle2 kwietnia 2012
Newsy

Akustyczna płyta Kata

OracleOracle9 grudnia 2013

Skomentuj