Wydawca: Iron Fist Records
Lubię przesyłki z Iron Fist Records, bo zawiadujący tym labelem zazwyczaj idealnie trafiają w mój muzyczny gust. Nie inaczej było ostatnim razem, gdzie wśród płyt do recenzji znalazłem drugą płytę Szwedów z Warhawk.
Okładka skojarzyła mi się z Budgie, bo i tu ptak i tam ptak. Ale muzycznie wędrujemy już w zgoła inne rejony – choć cały czas jest to hard rock’n’roll, brudny, pijany i nieuprzejmy. Czego chcieć więcej? „Dambuster” to nieco ponad pół godziny jazdy bez trzymanki samochodem, gdzie wszystko się klei, pod nogami turlają się butelki i puszki, a mijani piesi patrzą na Was z obrzydzeniem. Z głośników zaś ryczy Motorhead, czasem wspierany punkiem, czasem Rose Tattoo… „Dambuster” ma ten plus, że czerpie z totalnej klasyki hard rocka, heavy metalu, punka i miesza to wszystko ze sobą w cudowny sposób. Cudowny dla mnie, bowiem przepadam za graniem w tym stylu. Prostym, brudnym, prymitywnym, ale z jajami i strzałem w ryj.
Wszystko się tutaj dla mnie zgadza. Riffy są niczym wyciągnięte z encyklopedii rock’n’rolla, rytm napędzany przez pałkera jest prosty i zachęcający do wesołej zabawy. Do tego mamy lekko zaflegmiony wokal gardłowego pozującego zapewne na barowego zakapiora (za tę działkę odpowiada Rob, udzielający się swego czasu na basie w Bestial Mockery). Pewnie dla wielu ten krążek będzie zbyt lekki, zbyt melodyjny czy co tam jeszcze – dla mnie to super sprawa na odreagowanie przy dźwiękach które nie są wymagające, przy riffach totalnie znanych choć słyszanych pierwszy raz. Tak jak na przykład teraz, gdy jest godzina 23:17, a przede mną jeszcze trochę pracy. Ale człowiek odpali Warhawk, otworzy piwko, zrelaksuje się pół godziny i wróci jeszcze do swojego zapierdolu, wiedząc że ta trzydziestominutowa przerwa została spożytkowana całkiem przyjemnie.
Rewelacyjny krążek, który sprawia mi radość. Prosta muzyka dla prostego słuchacza. Dziękuję i dobranoc.