Polsko-szwedzki duet, Trucizna, potężnie namieszał w podziemiu w tym roku. Ich debiutancka Epka okazała się wspaniałą ucztą dla każdego wielbiciela klasycznego jadowitego blacku. Kiedy więc doszedłem do siebie, po wielokrotnych odsłuchach to czem prędzej się wybrałem i poprosiłem muzyków o krótką pogadankę, w efekcie czego możecie poczytać, jak ładnie odpowiadają Skoll oraz JRMR osobno, jak i wspólnie, jako właśnie Trucizna. KU LEKTURZE!
B: Hailz! Na wstępie spytam, jakie to uczucie wydać całkowicie świeżutką Epkę, tylko po to, by niedługo później widzieć, że się zrobił harmider w podziemiu oraz nadciągnął nalot dywanowy pochwał?
Trucizna: Hailz! Mówiąc krótko, nie spodziewaliśmy się. Po prostu zrobiliśmy zapis czegoś, co w tamtym momencie akurat w nas tkwiło, i poszło w świat.
B: Trucizna narodziła się, jako twór spontaniczny, czy raczej zaplanowane dziecię? Przybliżcie proszę kulisy powstania hordu.
Skoll: Gdy pierwszy raz usłyszałem JRMR na żywo, wiedziałem, że musimy zmontować coś razem. Przy kolejnej okazji zasugerowałem, że nagramy demo i zobaczymy, co z tego wyniknie. Więc napisałem parę kawałków, które później zostały ochrzczone epką Wrzenie krwi, a ona poszła na całość z wokalami.
JRMR: Haha, jakoś tak było. Zgodziłam się w ciemno, bo bardzo cenię sobie muzykę Skolla. Po jakimś czasie dostałam już wstępnie zmiksowaną warstwę muzyczną. Dostałam wolną rękę, aby ubrać te dźwięki w słowa i obrazy; nie było żadnych planów oprócz tego, że chcemy to wydać pod nową nazwą.
B: Zaczęliście, zgodnie z obyczajem od małej formy czyli Epki. Nie kusiło Was przywalenie światu pełniakiem, ja to dziś często się spotyka?
T: Jest coś fajnego w wydawaniu krótkich materiałów. Mniej spiny, więcej spontaniczności. Pełniak ma swoją wagę, jest jakimś rodzajem deklaracji oraz przynależności do tego czy innego nurtu. Demówka, czy EP, jest w moim odczuciu zabawą formą; zapisem tego, co akurat się gotuje w głowach i/lub na sali prób.
B: Propsuję także długość albumu. Niespełna dwadzieścia minut jest wystarczającą długością dla Epki, bez sztucznego rozciągania jej, co również jest dziś częstym zjawiskiem, że krótkie, co do zasady formy bywają niepotrzebnie rozwleczone.
T: Kawałki są dość intensywne, ale stanowią zamkniętą kompozycję. Bez sensu byłoby dorzucać coś na siłę.
B: Nie będę ściemniał, że Trucizna jawi się, jako twór głęboko przemyślany, do początku do końca. Zacznijmy od warstwy muzycznej, bo to ona sprawia, że u słuchaczy następuje wrzenie krwi, podczas obcowania z płytą. Z jednej strony czuć silną surowiznę, ale z drugiej nic tutaj nie zostało zrobione na odwal się.
S: W przypadku tego projektu chciałem zrobić coś bardziej agresywnego. Struktura jest oparta na riffach, a wokale tworzą melodię; myślę, że JRMR wykonała świetną robotę. Muzyka powinna napierdalać, dopóki nie padniesz, a wokal wykończyć kopniakiem w łeb. Surowizna jest moim zdaniem koniecznością w black metalu. To jedyna droga, by dotrzeć do sedna. Bez masy pluginów i dopieszczonej produkcji… to tylko psuje i sprawia, że wszyscy brzmią tak samo. W black metalu musi być brud.
B: Mieliście w głowie jakieś konkretne inspiracje, czy to wszystko przyszło samo? Osobiście wyłapuję tam wpływy wczesnego Darkthrone, Cultes des Ghoules, jak również muśnięcie Archgoat.
S: Inspiracją były tu dla mnie trzy hordy: Ritual Death, Kill i Black Witchery. Miałem wstępną wizję projektu war metalowego, ale w rezultacie wyszedł miks war i black metalu.
J: Tak, miało być krótko i konkretnie. Ale w międzyczasie mocno się wkręciłam w ten materiał i pomysły posypały się same. A Cultes des Ghoules to dobry trop, bo to jeden z najważniejszych dla mnie hordów. Więc wyszło jak wyszło.
B: Ciekawym jest, że ostatni kawałek, to całkiem niezła porcja dungeon synthu. Na przyszłych materiałach będzie więcej elektroniki?
S: Zawsze znajdzie się miejsce na dungeon synth – ale tylko, jeśli pasuje do reszty utworów, jako uzupełnienie całości materiału. Nie dorzucimy czegoś, co nijak ma się do całości. Ale jeśli uznamy, że wszystko fajnie razem gra, to niewykluczone.
B: Mocno chwalę Twój wokal JRMR. O ile na debiucie Wekeras słyszałem pewne niedociągnięcia, o tyle teraz jest to pełnowymiarowy przekrój sączenia jadu w uszy słuchacza. Nie będę ukrywał, że wokal podbija atrakcyjność płyty o połowę. Dużo było trenowane do nagrywek?
J: Dzięki. Wékeras to inne wokale i inna atmosfera, i więcej eksperymentów – co będzie można usłyszeć na nadchodzącym materiale… Ale tak, rok między nagraniem tamtej demówki (a raczej reh tape’a) a epką Trucizny to rok intensywnych prób i koncertów. Na pewno ma to znaczenie.
B: I nie bądźmy skromni, Twój trel, to nie jedyny wkład w Truciznę, bo odpowiadasz również za warstwę wizualną. Już samo logo jest super, bo wygląda, niczym grupa czarcich pieczęci zgromadzonych razem, bo przypadkiem wspólnie tworzyły nazwę kapeli. To faktycznie sigile, czy raczej finezja artystyczna?
J: Logo powstało pod nagraniu całości materiału, gdy miałam już w głowie konkretną wizję. Secesja, art deco… ale jadowicie i dekadencko. A jeśli wygląda jak sigile, tym lepiej.
B: No i okładka. Kapitalne operowanie czernią i czerwienią wprost podkreślające bluźnierczą rozpustę ją przedstawiającą. Wizja przyszła podczas tłumaczenia tekstów, z głowy, czy na wskutek lektury „120 Dni Sodomy” legendarnego markiza De Sade?
J: To akurat interpretacja tekstu do kawałka “Sodoma” – co za zbieg okoliczności, haha. Jedyny, którego nie tłumaczyłam sama, bo znałam go po polsku już wcześniej. Coś pięknego, totalne zblazowanie i zepsucie. Na okładce chciałam pokazać coś w stylu imprezy z filmu Eyes Wide Shut, ale w formie nawiązującej do średniowiecznych przedstawień piekła… Inspiracją były też rzeźby Vigelunda – może kojarzysz jego park w Oslo, gdzie w centrum jest kilkunastometrowy obelisk ze splątanych ciał? Robi wrażenie.
B: Właśnie sprawdziłem i faktycznie coś jest na rzeszy. A te ciała czynią z tego obelisku, raczej inny obiekt o bardziej fallicznej naturze. I czemu typulo po lewej stronie od Pani Hrabiny ma kapsle od butelek po piwie w oczach?
J: Ten gość z jakiegoś powodu wzbudza dużo emocji, haha! To szanowny pan mecenas lub inny rajca miejski, który pod osłoną nocy wymyka się ze swojej wystawnej kamienicy przy rynku, aby w piwnicach pałacu Hrabiny zlizywać pot ze stóp prostytutek. Poczekaj, zapiszę ten pomysł…
B: Mmmm st00peczki. Ale nie odbiegajmy od tematu! TEKSTY! Te często potrafią być marginalizowane przez słuchaczy, bo nie ukrywajmy, metal to nie do końca miejsce na sztukę pisaną (choć trafiają się wyjątki), ale tutaj przeszliście samych siebie. Skąd pomysł wykorzystania do warstwy tekstowej poezji Jiri Karaska?
J: Czeską dekadencję odkryłam kilka lat temu, gdy przy okazji zwiedzania Pragi kupiłam album, w którym były m. in. fragmenty wierszy Karaska po angielsku. Chciałam więcej, ale okazało się jednak, że wiele z tej twórczości jest dostępne wyłącznie po czesku. Jakiś czas później natknęłam się na skan całości zbioru Sexus Necans w oryginale… i okazało się, że zwyczajnie dużo rozumiem. Po co się bawić w angielski, skoro nasze języki są tak zbliżone? Szukałam wtedy pomysłów do materiału od Skolla i pomyślałam, że to będzie to.
B: Wiem, że tłumaczysz ładnie język Byrona, ale o czeski, do tego w tak dobrym wydaniu się nie spodziewałem. Nie jest wszak sztuką przetłumaczyć tylko dany zbitek słów, ale sztuką jest zrobić to tak, by zachować jego ducha. Czapki z głów!
J: Dzięki. Nie znam czeskiego, więc z pomocą słowników oraz dzięki podobieństwu do polskiego, dłubałam wers po wersie. Bardzo mi się to spodobało, to ciekawa układanka – musisz zachować sens utworu, najlepiej też jego rytm i strukturę, ale przekład to jednak Twoje słowa, interpretacja, decyzje odnośnie ewentualnych rymów… coś Twojego.
B: Poezję Karaska przetłumaczyłaś na język Piasta. Skąd decyzja o tekstach po polsku? Nie chcieliście uderzyć w angielski, by trafić do szerszej widowni?
J: Gdy na samym początku zapytałam Skolla, w jakim języku mają być teksty, zaproponował polski, bo podobno brzmi agresywnie! Co do dotarcia do szerszej widowni, powiedzmy sobie szczerze, ile osób regularnie czyta teksty? Ja nie, haha.
B: Zatem na kolejnym albumie Trucizny będzie można się podziewać wykorzystania twórczości kolejnych przedstawicieli nurtu hedonizmu np. Przybyszewskim?
J: Niewykluczone!
B: Wydawcą zostało znane i lubiane Under The Sign of Garazel. Podbiliście bezpośrednio do UTSoGa, czy raczej to oni się zgodzili z szeregu wydawców?
T: Zaczęliśmy od wytypowania kilku labeli i to do nich uderzyliśmy. Ku naszej uciesze, mogliśmy wybrać, z kim kontynuujemy, i padło na Garazel.
B: Są plany na kolejne ciosy od Trucizny, czy to tylko jednorazowy strzał był?
T: Och, jak najbardziej. Może już bardzo niedługo.
B: Biorąc przy okazji pod uwagę fakt, że w międzyczasie daliście swój pierwszy gig, to dodatkowo muszę zdać kilka pytań, a zacznijmy od tego, jak on się udał w Waszej ocenie?
T: Było świetnie. Jako, że graliśmy jako pierwsi, nie spodziewaliśmy się, że klub już na naszym rytuale będzie wypełniony po brzegi. Publika aktywnie uczestniczyła w tym, co się działo na scenie.
B: Trudno było zebrać skład do wspólnego rytuału?
T: Skoll jest multiinstrumentalistą, więc w zależności od potrzeb i możliwości, skład koncertowy może się zmieniać. Od początku też zdecydowaliśmy, że stawiamy na minimalizm i nie będziemy mieć basisty na koncertach. Ale, jako że znamy świetnego perkusistę, który zgodził się z nami grać, Skoll tym razem chwycił za wiosło.
B: Jak również widzę, że oprawa była godna. Odpowiedni ubiór, świece, trupia mgła. Rozumiem, że przywiązujecie dużą wagę do immersji podczas występów na żywo?
T: W tym projekcie mamy jasny obraz oprawy wizualnej, zarówno na scenie, jak i pod względem artystycznym.
B: Macie już daty następnych bluźnierstw na żywo?
T: Zostaliśmy zaproszeni na tegoroczną Czarną Wigilię, 21 grudnia w Katowicach. Więcej info powinno pojawić się wkrótce.
B: OCIEBATON! No, to jest dobra wiadomość! To jeszcze spytam na koniec, czy podczas koncertu publika odpowiedziała chętnie na wezwanie „Do Orgii!”
T: Alkoholowej – na pewno…
B: I ostatnie słowo należy do Was!
T: Dzięki za wywiad. Only underground is real!