Skip to main content

Pathologist: Z koncertami mi ostano jakoś nie po drodze, a to coś wypada, a to nie do końca pasujący termin… Ale tym razem to już nie mogłem zostać w domu. Zørza i Halny były głównymi powodami, dla których ruszyłem w niedzielne popołudnie do Pubu Spółdzielczego. A żeby być z Wami jeszcze bardziej szczerym, to głownie tym magnesem była Zorza, bo zarówno EP jak i tegoroczny debit lubię bardzo i na pewno byłbym na siebie solidne wkurwiony, gdybym tego wieczoru został w domu.

Oracle: No u mnie podobnie z tymi koncertami. A szczerze powiem, że poza wspomnianą płytą Zorzy to nic mnie tam więcej jakoś nie ciągnęło – no może poza chęcią wyrwania się na chwilę z domu i wychylenia browarka albo pięciu (spoiler: skończyło się na pięciu) ze znajomymi. Plus ciekawość, jak wyglądają koncerty w Pubie Spółdzielczym, który dobrym piwkiem to może się pochwalić, ale hektarami to na pewno nie.

Pathologist: W klubie zameldowałem się punktualnie, ale okazało się, że jest jakąś niewielka obsuwa, więc pierwsze pół godziny spędziłem na konwersacjach muzyczno / piwnych. W klubie ludzi niewiele, ale nie oszukujmy się: w pubie spółdzielczym 100 osób to tłum i pewnie tego wieczora w sumie tyle głów mniej więcej można by naliczyć maksymalnie. Jak na tak niefortunny dzień tygodnia, myślę, że to całkiem nieźle.

Oracle: Mnie się wydaje, że nawet mniej było niż 100, bo byśmy się podusili. Tak z pięćdziesiąt do siedemdziesięciu obstawiam.

Pathologist: 19.15 na scenę wchodzi Halny, ja łapię za piwko i melduje się w rozsądnej odległości od sceny.

Oracle: Tam każda odległość jest rozsądna, gdyż maksymalna wynosi pewnie prącie trzy na metr – w linii prostej.

halny

Pathologist: No więc Halny. Jeśli chodzi o ich jedyne jak dotąd wydawnictwo, czyli „Zawrat” to jakoś mnie ono nie przekonało do tej pory. Jest na nim względnie przyzwoity black metal, ale nie jest to płyta, którą bym się jakoś zachwycał, dlatego do samego występu ekipy z Opola nie podchodziłem z jakimś większym entuzjazmem, ale zostałem pozytywnie zaskoczony. Bardzo dobre się sprawdzają te numer na żywo. Zabrzmiały zdecydowanie bardziej soczyście. Wciągnął mnie ten koncert i nawet opróżniony kufel z piwem nie wyrwał mnie spod okolic sceny, a do baru daleko nie miałem. Muszę też napisać o brzmieniu, bo było naprawdę zacne i to nie tylko w przypadku pierwszej kapeli, ale wszystkie zabrzmiały przyzwoicie. Szczególnie w tak małej sali koncertowej zasługuje to na dodatkowe brawa. Ale wracając do Halnego. Naprawdę dobry koncert, na którym przekonali mnie do siebie. Wróciłem dzień po koncercie do „Zawratu” i słuchało mi się tej płyty zupełnie inaczej. Nie powiem od razu, że to top tego roku, ale na pewno krążek załgujący na uwagę. A jeśli macie tak jak ja, że z płyt to nie bardzo siadło, to zobaczcie sobie jednak Halny na żywo i dajce szanse ich debiutowi, bo to jest naprawdę niezła płyta.

Oracle: Tak, dla mnie zaskoczenie zdecydowanie na plus. I taka konstatacja, że te śmichy to pewnie przez nazwę i logówkę z parzenicą. Gdyby nazywali się głupio, ale po angielsku nikt by nie dał jebania i pewnie nie ciśnięto by heheszków i nie skreślano na stracie jako klon Furii (którą tam w kilku momentach wyczuwałem) czy Mgły (której tam nie wyczuwałem). Tak jak Pathologist naskrobał – zespół wypadł naprawdę nieźle i mogę powiedzieć, że mi się podobało.

Pathologist: Szybka zamiana sprzętu na scenie i stratujemy z Zørza. EPkę bardzo lubię i nie przesadzę, jeśli napiszę, że w zeszłym roku to jest chyba najczęściej słuchana przez mnie płyta. „Hellven” też mi weszło od razu, więc apetyt na tą muzykę w wykonaniu „live” miałem ogromny. Zaczynamy! Start oczywiście intrem a potem to praktycznie za porządkiem polecieli po całym debiucie. Łatwiej pewnie będę, jeśli napiszę, czego nie zagrali. Był to cover „Journey to the End”. Bardziej mnie jednak zabolało to, że bardzo po macoszemu potraktowali EP-kę „IEI”, z której poleciał tylko jeden numer, czyli „Death I”. Stanowczo za mało. Bardzo brakowało mi „St. Bigot” i numeru tytułowego, ale muszę to jakoś przeżyć. Ale uważam, że i tak było świetnie. Ten black metal robi robotę na żywo, bardzo dobrze to zabrzmiało i gdyby nieco zmodyfikować set listę to był bym w chuj zajebiście zadowolony, a tak to jestem zadowolony bardzo. Nie obyło się też bez pewnych potknięć. W tym przypadku należy to rozumieć dosłownie, bo dwa razy trzeba było ustawiać sprzęt, bo się coś przekrzywiło lub przemieściło. Ale czemu tu się dziwić przy takiej małej scenie. Wiecie ile miał wokalista przestrzeni do dyspozycji między perkusją a brzegiem sceny? Nie mierzyłem, ale na oko to mi wyglądało na jakieś 70 cm… Trudno było też wymagać przez to jakiejś wybitnej ruchliwości muzyków, więc koncert raczej statyczny, ale to nie wina zespołu, a warunków, w których przyszło im wykonywać swoją muzykę. Warto też napisać o tym, co się działo pod sceną. Najlepiej bawił się pewnie jegomość, który chyba w poniedziałek nie musiał wstawać do roboty. Zazdroszczę. Znakomicie bawiły się też dwie fanki, które po koncercie zebrały autografy muzyków do zeszytu. Spoko, każdy ma tam swoje zajawki. Dla mnie również był to koncert udany, ale jeszcze raz napiszę: czego tak mało z EP…?

Oracle: Ja w przeciwieństwie do Pathologista nie jestem aż takim szalikowcem, znam tylko ostatnie wydawnictwo i czasem sobie wracam doń, nie przeczę. Natomiast faktycznie koncertowo zespół wypadł bardzo dobrze, a i ta statyczność jakoś mi nie przeszkadzała. Podejrzewam, że mając do dyspozycji trzy razy większą scenę, więcej ruchu tam jakoś by nie było, bo to chyba nie ta ekspresja. Niemniej jednak muzycznie wypadło fajnie. Inne atrakcje, jak rzeczony typ – ja to się obawiam, że on jednak musiał wstać rano do roboty to raz, a dwa – że tak samo bawiłby się, jakby na scenie produkował się zespół heavy metalowy, death metalowy, grindowy albo rege – w tym stanie upojenia… Genralnie jeśli o publice mowa to nie znałem prawie nikogo, ale z drugiej strony to chyba spoko, że na koncerty przychodzą jakieś nowe mordy, choćby i zbierały podpisy muzyków do pele mele…

Pathologist: Instalację Pandradora przeczekałem w okolicach baru i czegoś, co robiło za szatnie. Muszę też trochę ponarzekać, jeśli chodzi o asortyment gastronomiczny. Pub Spółdzielczy to jest knajpa kraftowa, a tych piwek to nie było za wiele do wyboru. Na początku czynnych kranów było z sześć, a na końcu tylko trzy, z czego jeden z imperialnym porterem bałtyckim po 80 cebulionów za kufel. Mi już się znudziła trochę ta rewolucja piwna i zamiast triple hazy chuj wie czego, wole sobie strzelić dobrego lagera, a tych nie było w ofercie. Wybrałem, więc pszeniczne, które było mocno bez szału, a kosztowało 20 zł…

Oracle: No ja z kolei nie narzekałem tak strasznie, bo po dwóch albo trzech próbach wypatrzyłem bardzo fajnego stouta w puszce, którym raczyłem się już do końca. No i puszka była wygodniejsza niż kufel, a podczas koncertu Pandrador kusiłoby mnie, żeby go użyć…

Pathologist: Koniec narzekania. A nie kurwa. Narzekanie to się dopiero zaczyna hehe. O czym to ja …? A Pandrador na scenie. Nie leży mi ta kapela. Ja rozumie się inspirować swoimi idolami, ale już żywcem kopiować wszystko z Behemotha i Hate jak leci to już mnie to trochę wkurwia. Choć pewnie jest to jakiś model biznesowy. Nergal zarabia kasę na czymś takim, to może i my spróbujemy? Nie wiem. Ale żeby tak nie jebać z góry na dół to, jeśli chodzi o sam koncert brzmiał on naprawdę profesjonalnie. Dobre nagłośnienie dało się wycisnąć z takiej knajpy i moje ponowne gratulacje dla człowieka, który tego dokonał (był to gitarzysta Halnego). Muzycznie Pandrador to jednak nie jest moja bajka, bo ja czegoś takiego na co dzień nie słucham, ale parę razy tupnąłem miarowo nogą, bo miało to jakieś ciekawsze momenty. Całość jednak mnie wynudziła i chyba nie tylko mnie, bo miałem wrażenie, że ludzi nieco ubyło. Nie ma co się dziwić, black metal grały tylko dwie pierwsze kapele, a wyglądało na to, że na black metal większość jednak przyszła… Ja zawinąłem się dosłownie pięć minut przed końcem tego show na autobus, ale wiele na pewno nie przegapiłem.

Oracle: Nie no, ja jeszcze pamiętam ten zespół sprzed dziesięciu lat, jak nie więcej. Co się zmieniło? No cóż, pewnie zmienili podejście. Muzyka też się zmieniła, o czym już chyba kiedyś pisałem przy okazji jakiegoś ich innego koncertu. No panowie postanowili muzycznie rżnąć z wymienionych przez Pathologista zespołów i to aż gryzie. Strasznie jałowa ta muzyka i w chuj odtwórcza. Cały czas się dziwię, że złapali kontrakt z Pagan Records, no ale z drugiej strony to też już nie jest wytwórnia która wyznacza jakieś trendy, pomimo niezłego wachlarza bardzo dobrych wydawnictw. Pandrador zaprezentował jałowy black/death metal klasy be. A wizualnie wskoczyli w jakieś habity i – jakżeby inaczej – maski czy coś tam innego, co przysłania twarz. Efektem czego wokalista to co chwila musiał sobie poprawiać tę szmatkię na buzi, bo mu się zsuwała. Gdyby nie to, że byli ostatnim zespołem, ja miałem jeszcze piwko i było dość wcześnie – pewnie ewakuowałbym się równo z Pathologistem, bo szkoda mi czasu na tak nudne zespoły.

Pathologist: Jak można podsumować ten wieczór? Halny: bardzo pozytywne zaskoczenie, Zørza: bardzo dobrze, ale z pewnym niedosytem, Pandrador: starają się, ale ja tego nie kupuję. I z mojej strony to na tyle, ale oddaje głos koledze Kubie, bo on aż przebiera nóżkami, żeby Wam napisać o tym, co myśli szczególnie, jeśli chodzi o występ Pandrador hehe.

Oracle: No już w sumie napisałem wyżej, co sądzę o Pandradorze, hehe. Ale było tak, jak pisze Pathologist – Halny to naprawdę fajne zaskoczenie, Zørza utwierdziła mnie w przekonaniu, że są ciekawym zespołem i sroce spod ogona nie wypadli, zaś Pandrador, że są przereklamowani i nie reprezentują sobą niczego ciekawego. Co do samej miejscówki – nie było tak źle jak spodziewałem się, że będzie, niemniej jednak nie wyobrażam sobie tutaj zespołu, który przyciąga na koncert setkę fanów. Samego wieczoru jednak nie żałuję, było fajnie.

Skomentuj