Podobno są takie koncerty, na których trzeba się stawić obowiązkowo. W kuluarach mówiono, że do grona takich wydarzeń należy wciągnąć Night’s Blood Fest Vol. I – nową atrakcję na mapach koncertowych.
Jednak by nie było tak kolorowo, to lokalizacja koncertu była trzymana pod kluczem aż do ostatniej chwili. Po dotarciu pod wskazaną lokalizację pierwszy szok! Cholera jasna tu jest tak trochę luksusowo! Nie wiem skąd organizator czy tam organizatorzy wytrzasnęli to miejsce, ale tak eleganckiego miejsca na koncert dawno nie widziałem. Nie widziałem też od dawien dawna tylu znajomych mord, które pozjeżdżały się z całej polski. Czy to by uprawiać tak zwane „piwko i metal” bądź kręcić biznesy i sprzedawać merch. I już nawet nie będę wspominał o bardziej „postronnych”, których raczej widuję na jakimś koncercie w pubie, niż na wielkiej sali. No ale nie ważne. Kimkolwiek byś nie był, to przyszedłeś, by zobaczyć przebojowego wokalistę z White Death.

Imprezę otworzył Elbląski Forbannet – hord dość młody, ale muzyków możecie kojarzyć z paru innych projektów. Jak na otwieracz to kapela jak znalazł. Mocny hołd dla black metalowych kapel z lat 90 bez wymyślania koła na nowo. Setlista tutaj bez większych zaskoczeń: materiały z epki i parę numerów z nadchodzącego albumu, który ukaże się podobno w przyszłym roku. Same „nowości”, które można było już usłyszeć, na paru innych koncertach trzymają poziom debiutu i zapowiadają więcej „UGH” i opętanych wyjców przeplatanych zimnymi riffami. Z samym Jaro również udało mi się pogadać, a co z tego wyszło macie tutaj:
Wojtuś: Ze mną jest Jaro, jesteśmy przed wejściem na bardzo ciekawy i interesujący koncert.
Jaro: Wyjątkowy koncert hehe.
W: Zagracie na bardzo dużej eleganckiej sali z jeszcze bardziej eleganckimi i podobno kontrowersyjnymi zespołami… Cieszycie się?
J: Wiesz, black metal zawsze był kontrowersyjny, więc absolutnie nie dziwi mnie, że jesteśmy w takim otoczeniu. A czy się cieszymy? Tak, zdecydowanie. Zagraliśmy w tym roku jeden koncert, jak dobrze pamiętam w czerwcu. Jednak z pewnych przyczyn musieliśmy potem przerwać jakąkolwiek aktywność koncertową. Jednak o to jesteśmy! Nie zatrzymujemy się, jeśli chodzi o granie, na horyzoncie powoli maluje się Poznań a już w przyszłym roku zagramy w Elblągu. Zdecydowanie jesteśmy bardzo zadowoleni, że tutaj jesteśmy i z tego, że będziemy mogli się zaprezentować.
W: Możemy spodziewać się jakiś nowych szlagierów?
J: Tu cię zmartwię, bo nie mieliśmy czasu nic nowego wykminić, więc zaprezentujemy tylko utwory, które będą wchodzić w skład naszego pierwszego longplaya. Czyli to, co już było w Torpedzie i to, co było wcześniej w Drizzly Grizzly.
W: Trochę szkoda, ale co zrobić? Zdradzisz tajemnicę, kiedy premiera długograja?
J: Jesteśmy w fazie dogrywania gitar, basu i wokalu, więc myślę, że skończymy do końca tego roku i na początku przyszłego uda się wszystko wydać. Oczywiście jeszcze kwestia dogadania się z wydawcą.
W: Trzymam w takim razie kciuki. Najpierw winyl, potem CD a na końcu rozumiem kasety?
J: Kasety to mój ulubiony format, ale nie wiem, czy się na nie zdecydujemy… Zobaczymy, CD w pierwszej kolejności, jeśli faktycznie będzie wzięcie, to możemy pomyśleć o jakimś winylu, bo też lubię. No zobaczymy…
W: Jaki Pan skromny! Na pomorzu z tego, co widziałem, gdy ktoś mówi Forbannet to zawsze pojawia się głos, że eeee zajebiste!
J: Pierwsze słyszę, ale dzięki hahah!
W: Nigdy w sumie też nie miałem okazji Ciebie zapytać… Jak powstał Forbannet i czym na początku się inspirował? Masz parę innych kapel, ale ta wygląda na najbardziej żywą.
J: Inspiracje są ciągle takie same: stara norweska, szwedzka i polska scena. Oczywiście jakieś inne elementy jeszcze mogą dochodzić, ale raczej nic spoza tych lat formatywnych, kiedy zaczynaliśmy słuchać tej muzyki się nie znajdzie. Nie będzie jakichś elektronicznych wypadów, dziwnych połamanych kompozycji i tym podobnych rzeczy, jak Gruzja czy coś takiego, bo ja po prostu tego nie trawię.
W: To ty wyszedłeś z pomysłem, by założyć kapelę?
J: Paradoksalnie nie. To basista i ówczesny perkusista pytali, czy nie przyjdę i po prostu nie pogram z nimi, bo mieliśmy tą Stigmatę, która jest w dalszym ciągu w stanie uśpienia. Zobaczymy, co z nią będzie w przyszłości.
Powiedziałem, no dobra, mogę coś tam podgrać, ale szybko się podpaliłem i zacząłem wprowadzać swoje rządy haha.
W: Czyli ojciec kochający, ale surowy?
J: Można tak powiedzieć. Głównie kawałki pisze ja i basista. Zobaczymy, co będzie w przyszłości. Na pewno liczymy, że drugi gitarzysta, który doszedł w zeszłym roku, będzie nam pomagał. Gdy otworzymy 2025 w Elblągu, to na pewno zabierzemy się za pisanie nowego materiału.
W: Kolejny long, czy myślicie o jakimś splicie?
J: Tego nie wiem. Nie zakładałem, żeby od razu wydawać kolejnego longplaya. Więc split nie będzie takim głupim pomysłem, jeśli nagramy go z jakimiś dobrymi kapelami, które sami szanujemy.
W: Czyli sytuacja jest dynamiczna?
J: Dokładnie. Jesteśmy głodni koncertów i nie jest to nasze ostatnie słowo…

Przerwa na reklamy i na scenie instaluje się Biały Viteź. Chłopaki po paru latach stagnacji wrócili z nowym albumem i widzę, że mają nieodpartą chęć, by przebić się ze swoją muzą w szersze grupy odbiorców. A tu wywiad w Zakładzie Patologii Dźwięku a tu koncert i zdjęcia z fanami z całego świata.
„Odejść by wiecznie żyć” jakoś nigdy mnie nie jarało, od taki pagan folk, który możesz usłyszeć na milionie innych płyt. Jednak „Tam, gdzie odlatują kruki” to już inna para kaloszy. O samej płycie możecie poczytać TUTAJ, ale ja wiem, że Wam się nie będzie pewnie chciało czytać dodatkowych ton tekstu. Więc tak: początek był nudny hehe. Jakoś nigdy nie byłem fanem pompatycznych intr i przydługich otwieraczy, ale jak się rozkręcili… Klimat „Kruków” wypełnił całą salę, a solówki Wojmira brzmiały równie genialnie, jak na płycie. Śmiem stwierdzić, że ich występ głównie stał riffami, no dobra jeszcze stroje robiły swoje. Że Wam chłopaki wygodnie się operuje wiosłami w takim rynsztunku? Muzyka dojrzała i idealnie nadaje się do odgrywania na żywo, czy będą złote płyty i trasy z Behemoth? Wątpię, ale Viteź właśnie chyba znalazł swój złoty środek, a przyszłość maluje się dla nich w dość kolorowych barwach.

Piwo? Piwo. I czas na ploteczki. Niestety, ale nigdy nie było mi jakoś wielce po drodze z Saltus. Miałem okazję zobaczyć ich już parę razy na żywo, ale nigdy nie zostałem zatwardziałym fanem. Więc większość ich występu spędziłem na gadaniu. Z kronikarskiego obowiązku dodam, że „Wielki Las” został odegrany jednak w świeższej aranżacji. A całość raczej opierała się na melodyjnych deathowych zagrywkach, przeplatanych black metal metalem. Więc Ci, co liczyli na show, w którym zostałby zaliczony powrót do „starszych” klimatów, mogą poczuć się zawiedzeni. Jednak hej! Chyba się podobało, bo tłoczno było, a sam Saluts raczej robi w pierwszej kolejności to, co uzna za słuszne i nie przejmuje się opiniami takich dyletantów jak ja.

Fiński Marras gościliśmy już na naszym portalu. Wywiad przeprowadzony przez mojego serdecznego przyjaciela Bartosza macie TUTAJ. Czy słowa basisty „Nienawidzę, kiedy black metal jest taką bezpieczną i fajnie brzmiącą, ekstremalną muzą” wypowiedziane w wywiadzie znalazły pokrycie podczas ich występu? Tak. Każdy otrzymał chomąto i orał pługiem zmarznięte pole. Zimny klasyczny black metal przeplatany depresją, melancholią i najpodlejszą wódą. A wszystko to spinają wspaniałe klawisze, które jakby wyciągały słuchacza w jakąś nieznaną podróż. Nie ma co się dziwić, że metal pierwsza klasa, skoro Marras starymi wyjadaczami stoi, którzy nie powiedzieli ostatniego słowa. Miazga i magia… Myślałem, że tego wieczora już nic innego nie będzie mi potrzebne od życia.

Jednak! Zostało jeszcze White Death. Zespół, który ma tyle samo fanów co i przeciwników. A filmiki z ich akcji, które odwalali na występach, zapisały się już złotymi zgłoskami w księdze metalu. Czy i tym razem będzie przybijanie do krzyża? Krojenie padliny? A może po prostu cały lokal pójdzie z dymem? Oczekiwania miałem dość spore, zwłaszcza że widziałem ich w te wakacje na Eternal Hate fest. Gdzie oprócz obciętych głów świń wokalista latał w stroju Adama.
I tutaj zonk! Było bardzo grzecznie! Oprócz ikonicznych skórzanych gaci bojowych i peleryny nie działo się nic kontrowersyjnego hehe. No trudno, ważne, że koncert pierwsza klasa. Krótki co prawda i miałem nieodparte wrażenie, że playlista była 1:1, jeśli chodzi o Czeski występ, ale nóżka rwała się sama do tańca. Młyn się otworzył, ludzie skakali ze sceny, a niektórzy wariaci jeszcze wdrapywali się na kolumny. Pysznie.
Set przekrojowy z obowiązkowym na końcu „White Death’s Power”, które nuciła cała sala. Fiński true black metal w najczystszej postaci! Każda odegrana tam melodia wciągała nosem poprzednią, a skrzek wokalisty niósł się aż do baru. Ci, co nie byli mogą żałować, będę ciepło wspominał. A i pogadałem sobie z Panem wokalistą, co możecie przeczytać tutaj:
Wojtuś: Witaj, Vritrahn! Jak Ci się podoba w Gdańsku?
Vritrahn: Jest wspaniale! Jedliśmy pierogi i próbowaliśmy lokalne zupy, dobre jedzenie, dobre alko. Podoba mi się. Ogólnie lubię Polskę, zwłaszcza jedzenie.
W: Już tylko kilka godzin dzieli nas od Waszego występu. Czy mógłbyś zdradzić, co sprawi, że ten koncert będzie naprawdę wyjątkowy i niezapomniany?
V: Moja prezencja, haha.
Ta ciągle się zmienia i za każdym razem jest inna. Nie mogę niczego obiecać, nie oczekujcie czegoś konkretnego. Nie jestem szafą grającą. Coś nadchodzi.
W: Jesteś znany z bezkompromisowego podejścia i niekomercyjnej postawy, a nawet wyrażałeś niechęć do bycia nazywanym muzykiem.
V: Dokładnie.
W: Więc kim jesteś?
V: Artystą, jestem artystą.
W: Wyznajesz jakieś zasady lub filozofie, którymi kierujesz się jako artysta?
V: Nie idź za tłumem. Po prostu bądź sobą. Nie próbuj kopiować innych, rób to, co sprawia Ci przyjemność.
W: Teksty waszych piosenek krążą wokół nienawiści, wojny i bluźnierstwa, a jednak niektórzy próbują przypiąć Wam łatkę faszystów…
V: To dość zabawne, ale czy śledzisz te kontrowersje, kiedy ludzie gadają, czy masz wyjebane? Nie obchodzi mnie to.
Wilki nie tłumaczą owcom, co myślą i czym są. Więc nie obchodzi mnie polityka ani to, co ludzie myślą o mnie czy moim zespole. Po prostu mam to gdzieś.
W: W słynnym wywiadzie w jacuzzi wspomniałeś, że jeśli zachce Ci się grać punk, to White Death będzie grało punk. To jest Twoje dziecko i to Ty będziesz decydować, jak będzie się ono rozwijać. Czy masz w planach zmienić brzmienie lub kierunek WH, czy pozostaniesz przy tym, co jest teraz?
V: Wszystko zależy od czasu i miejsca. Idę za tym, co czuję w danej chwili. Nie mam sztywnego planu ani agendy typu „muszę zrobić to czy tamto”. Wszystko kręci się wokół tego, co rezonuje ze mną w danym momencie.
W: Czy podczas komponowania muzyki i pisania tekstów czerpiesz inspirację od innych artystów?
V: Nie, mam swoje rytuały. Nie będę wchodził w szczegóły, ale wykonuję pewne rytuały, które pomagają mi poczuć różne emocje, ducha i energię wokół mnie, i za tym podążam. Trzeba być w odpowiednim nastroju; nic na siłę. Kiedy czas i miejsce są właściwe, wszystko przychodzi naturalnie. Nie zmuszam się do tworzenia piosenek tylko dlatego, że czuję, że muszę.
W: W grudniu minie rok od wydania „Iconoclast„. Słyszałem wiele pozytywnych opinii co do tego albumu. Czytasz recenzje, przejmujesz się nimi, czy masz wywalone?
V: Po prostu robię swoje. Robię to dla siebie. Nieszczególnie interesuje mnie, co ludzie myślą. Czy im się to podoba, czy nie.
W: Czyli nie czytasz recenzji?
V: Nie szukam ich aktywnie ani ich nie czytam, ale jeśli ktoś wspomni coś interesującego albo powie coś zabawnego, to wysłucham. Ale ogólnie rzecz biorąc, nie zabiegam o opinie.
W: Co do okładki… Jedna z moich ulubionych jeśli gadamy o black metalu. Przypomina mi króla szczurów (Rattenkönig). Inspirowaliście się tą słodką kulką szczurów?
V: Nie, nie do końca. Ludzie zawsze proszą o zdjęcia zespołu, jednak nie mamy jakichkolwiek chęci by je gdzieś wrzucać. Więc kupiliśmy szczury i to jest nasze zdjęcie.
W: Nie mieszkasz już w Finlandii, prawda?
V: Obecnie tak.
W: Swego czasu przesiadywałeś w Urugwaju. Ciekawe miejsce do życia… Skąd pomysł by tam zamieszkać?
V: Ze względu na moją pracę – pracuję za granicą. Teraz kieruję się do Niemiec. Miałem jechać do Chin, ale kontrakt był za długi.
W: Czy poleciłbyś mieszkanie w Urugwaju? Większość pewnie nawet nie wie nawet gdzie ten kraj się znajduje haha…
V: To szalone miejsce. Raczej nie dla ludzi z Zachodu, ujmijmy to w ten sposób; jest zdecydowanie inaczej.
W: Ale na lokalne koncerty na pewno chodziłeś? Co możesz powiedzieć o tamtejszej scenie?
V: To bardziej braterstwo heavy metalu—mniej o ideologii, bardziej o dobrej zabawie. To inny klimat w porównaniu do tego, do czego możesz być przyzwyczajony. Tutaj jesteśmy bardziej poważni.
W: Wasze plany na przyszły rok? Oprócz występów na żywo, a jak widziałem będzie ich trochę. Między innymi w USA, co jest niesamowite.
V: Nowe utwory właśnie powstają, znaleźliśmy czas na pracę nad nowym materiałem. Zobaczymy.
W: Co możesz powiedzieć o scenie w Finlandii? Rozwija się, umiera, czy ewoluuje?
V: Scena nigdy nie umrze. Zawsze będzie żyła w podziemiu. Są zespoły, które nie podchodzą do tego zbyt poważnie, a niektórzy twierdzą, że 90% metalu w Finlandii to gówno. Ale to nic. Pod tą powierzchnią wciąż istnieje prawdziwa scena.
W: Słuchasz polskiego metalu?
V: Tak! Mysteries, Veles i Graveland.
W: Ostatnie pytanie. Ludzie mnie zabiją, jeśli nie zapytam Cię o Twój wygląd sceniczny. Czy kryje się za nim jakaś konkretna idea, czy robisz to dla siebie?
V: Tylko dla siebie. Jestem obrzydliwym rozpustnikiem, prezentującym nieskrępowaną formę prawdziwego wizerunku Boga.
To teraz wypadałoby to jakoś podsumować. Mnie się podobało, organizacyjnie klubowo na eleganckości, nagłośnienie również spoko. A najmilej było się spotkać z taką ilością osób. Czy możemy liczyć w niedalekiej przyszłości na kolejną edycję? Nie mam pojęcia. Z notki organizatora wynika, cosik nas za mało przyszło, ale czas pokaże. Do następnego.