Wydawca: High Roller Records
Podejrzewam, że większość z Was nawet jeśli nigdy nie słyszała Morbid Saint, to zapewne kojarzy okładkę ich debiutu, dość ikoniczne dzieło z wariacją na temat Eddiego, który wygląda jak uzależniony od cracku. Nie wiem natomiast, ile z Was wie, że Morbid Saint jest od niemal piętnastu lat aktywnym zespołem.
W lutym ukaże się natomiast ich trzeci krążek – „Swallowed By Hell”. Równocześnie będzie to ich pierwszy nowy materiał od ponad trzydziestu lat, bo o ile mi wiadomo, wydany w 2015 roku „Destruction System” był tak naprawdę wznowieniem nigdy nie wydanego albumu z roku 1992. To tyle thrashonoweli, przejdźmy teraz do muzyki – jak brzmi Morbid Saint w roku 2024?
Brzmi wyśmienicie. Chciałbym, żeby inne zespoły, które zaczynały podobnie jak Morbid Saint, czyli te czterdzieści lat temu brzmiały z taką werwą jak ta kapela. Szczególnie, że w jej składzie obecnie jest trzech muzyków, którzy działali w zespole jeszcze w latach osiemdziesiątych. Popatrzcie na uznane zespoły z tamtych lat: Destruction, Kreator, Megadeth, Testament, Death Angel, Exodus, Flotsam and Jetsam… mógłbym tak jeszcze raczej długo wymieniać… wszystkie te kapele dziś swoje najlepsze lata mają za sobą, nagrywają albumy co najwyżej dobre, ale już nie takie, które sprawią, że tętno Wam skoczy. A w przypadku Morbid Saint jest wprost znakomicie – nie dość, że album brzmi bardzo dobrze, to jeszcze utwory napisane są w fantastyczny sposób. Porywają, tak jak powinno to mieć miejsce w przypadku thrash metalowej płyty.
Słuchając Morbid Saint nadal mam wrażenie, że tę muzykę tworzą małolaty – mimo, że trzon zespołu to kolesie blisko sześćdziesiątki. Cały czas trzymają się korzeni, ale robią to w naprawdę wysmakowany sposób, balansując między thrash metalem z USA a niemiecką odmianą (zawsze najbardziej kojarzyli mi się z Destruction czy Sodom pod tym względem). I brzmi to w 100% thrash metalowo.
Oczywiście w porównaniu do legendarnego debiutu ta muzyka nie jest aż tak dzika, sound również odpowiada temu jak raczej dziś brzmi thrash metal – jest mięsiście i na wysokim poziomie. Jasne, w zestawieniu debiutu i trzeciego albumu bliżej mi do tego co słyszę na „Spectrum of Death”. Wokale Patricka nie są już tak nieokiełznane jak kiedyś, sama muzyka również wydaje się mniej jadowita. Debiut Morbid Saint nosił bowiem cechy blackowego, morderczego soundu, jaki charakteryzował choćby wczesne nagrania Sodom. Dziś Morbid Saint to zespół stricte thrash metalowy. I jako taki nagrał bardzo dobry krążek.
Krążek do którego chce się wracać i który może przelecieć w odtwarzaczu kilka razy pod rząd, bez nudy czy uczucia przesytu. Nawet nie wiem, czy to nie lepiej, że po tych wszystkich latach odpuścili sobie nagranie „Spectrum of Death” volume II – czyli zabiegu, na jaki pokusiło(by) się wiele innych zespołów. Jeśli szukacie czystego thrash metalowego wpierdolu, to spokojnie możecie zaopatrzyć się w „Swallowed by Hell”.
Ocena: 8/10