Mgła w Krakowie. To hasło automatycznie mnie uruchamia do działania. Zresztą każdy koncert Mgły wart jest rozważenia. W tym przypadku nie było jakiś większych wahań. Bilet należało niezwłocznie nabyć i oczekiwać wielkiego święta, które miało się dobyć 7 maja w Hype Parku.
Do Krakowa ruszyliśmy w pięciu wczesnym sobotnim popołudniem. Czas umiały nam domowej roboty nalewki. Szybko, sprawnie i bez komplikacji około 17.30 meldujemy się na miejscu. Pierwsze wrażenie: co za zajebiste miejsce na koncert! Nie mogłem odżałować ZetPeTe, a tu się okazuje, że mamy godne następstwo. Ogromna przestrzeń koncertowa (choć okazała się i tak nieco za mała), podobnej wielkości strefa relaksu i zakupów. Dalej Food Trucki, niestety otwarty był tylko jeden.
Szybkie rozeznanie w merchu, zakupy piweczko i zaraz na scenie Martwa Aura. Muszę przyznać, że wykazałem się dość mocną ignorancją co do tego zespołu. Dawno ich nie słuchałem, co prawda wdziałem ich w Krośnie nie tak dawno temu, ale byłem wtedy w stanie mocno wskazującym. Tu byłem w stanie lekko wskazującym i mogłem sobie dokładnie ich set obejrzeć. Wizualnie dość statycznie, bo i muzyką raczej dość wolna. Set przekrojowy. Dobrze, że mi przypomnieli o całkiem fajnym splicie, który ukazał się niedawno. No i warto wspomnieć też o ukłonie w stronę Romka. Cover „Wierzę” wypadł w ich wersji całkiem przekonująco. Set trwał może jakieś 40 minut. Zapewne niecałe.
Powoli przestrzeń koncertowa się zapełniała, co można było odczuć poprzez kolejki po złocisty napój. Szybkie to było piwo, bo czasówka była przestrzegana co do minuty. Mānbryne to zdecydowanie był dla mnie bardzo mocny magnes, który przyciągnął mnie do Krakowa. Nie dość, że pierwszy koncert (a może i ostatni), to jeszcze „Heilsweg: O Udręce Ciała i Tułaczce Duszy” uważam za płytę wybitną. Już inną sprawą jest fakt, że dobrze zobaczyć Sonneillona na scenie, bo nie miałem okazji już wieki i zapewne było to grubo przed tym nieszczęsnym wypadkiem… Co do oprawy wizualnej: czarne corpse painty, stół, świeczki i w sumie tyle. Ale czy było potrzeba więcej? Chyba nie! Muzyka broniła się sama. Byłem pod wrażeniem umiejętności wokalnych, może nie wyszło to dokładnie tak jak na płycie, co jest zrozumiałe, ale wyszło znakomicie. Co do set listy to nie ma co się rozpisywać, bo płyta jest jedna i to chyba wyjaśnia wszystko. Świetnie wybrzmiały te numery, choć muszę przyznać, że blisko sceny nagłośnienie trochę kulało. Nie był to jednak wielki problem, bo wycofując się nieco ku wyjściu już sound był naprawdę dobry. Zresztą. Nagłośnienie naprawdę dawało radę i panom od kręcenia gałkami należy się za to porządna premia. Pod sceną na Mānbryne duże zagęszczanie, choć specjalnie ochoty na gimnastykę nikt nie miał.
Skończyli grać, ja się udałem strategicznie na stronę oraz po piwo, które zamierzałem wychylić jak najszybciej, bo w końcu zaraz Darvaza. W sumie to nie wiedziałem do końca, czego się można spodziewać po tym kolektywnie na żywo, wiedziałem jednak, że to, co zrobili studyjnie, jest naprawdę świetne, więc apetyt na ten gig miałem ogromny. Gdy wybrzmiały pierwsze dźwięki pognałem pod samą scenę, co okazało się dość proste, bo wyraźnie tłoku nie było. A koncert ogień! Zajebista swoboda szaleństwo i energia. Momentalnie się to wszystkim obecnym pod sceną udzieliło i rozpoczęły się tańce i zabawa. I kurwa jak to brzmiało! Byłem praktycznie pod samą sceną po prawej stronie i słyszałem wszystko zajebiście klarownie. Szczeka na podłodze za to, co zrobili nagłośnieniowcy na tym koncercie. Jak sobie przypomnę jak wybrzmiało „This Hungry Triumphant Darkness”, to teraz mam ciarki przechodzące po kręgosłupie. Perfekcja! Gig 10/10. Kto przegapił, bo stał na fajce, albo wpierdalał hinduskie żarcie ten niech żałuje. Dla mnie koncert wieczoru i jeden z lepszych, na jakim byłem od bardzo dawna…
Tak naprawdę to w tym momencie mogliśmy się zwijać na chatę i uznałbym wypad do Krakowa za niezmiernie udany. Pomaszerowałem jednak po piwo, potem po drugie i Deus Mortem oglądałem sobie już z pewnej odległości racząc się złocistym trunkiem. I taka małą dygresja… Wypiłem chyba z 7 albo 8 i nic mi nie było. Z jednej strony to super, bo jest niedziela wczesny poranek, a ja sobie już piszę relację bez żadnych reminiscencji dnia poprzedniego, z drugiej przejebałem 80 zł, a mogłem sobie kupić wodę mineralną, a resztę wydać na płyty. A jak tam Deus Mortem? Znakomicie. Nie wiem, który to ich koncert, na którym byłem… Może czwarty albo piąty? Niczym mnie nie zaskoczyli, odegrali to, co mieli najlepszego, był „Destroyer” tak więc ciężko było nie być zadowolonym.
Za to doskonale wiem, który to już mój koncert Mgły. Otóż szósty, z czego trzy zaliczyłem w Krakowie. Tu miałem podobny plan jak na Deus Mortem. Chciałem stanąć z tyłu, cieszyć się muzyką zaprezentowaną na żywo w tak znakomitej formie. Jedno piwo tak wytrzymałem. Dłużej się nie dało. Przedarłem się pod scenę, co nie było łatwe, bo masa ludzka zgęstniała w części koncertowej Hype Parku. Dla mnie Mgła to oczywiście znakomita muzyka i profesjonalizm w 100%. Zawsze jestem pod wrażaniem, że oni w zasadzie nic nie robią na scenie tylko odgrywają swoje kawałki, a pod sceną się dzieje. Choć muszę przyznać, że jak na taką ilość ludzi, w młynie raczej skromny ułamek procenta osób obecnych na sali. Ja bawiłem się doskonale, jak zwykle coś z setu wypadło, coś dołożyli. Mi się ich koncerty raczej nie znudzą i będę jeździł dopóki się da. Występ trwał pewnie z godzinę i pora się rozejść. Oczywiście zebranie naszej ekipy okazało się jak zwykle trudniejsze niż by się to mogło wydawać.
Droga powrotna minęła spokojnie, choć jeden z uczestników naszej wycieczki ponoć jest już umówiony na szorowanie tapicerki z piwa hehe. Co ja mogę napisać więcej? Wszystkie kapele znakomicie się zaprezentowały. Darvaza koncertem wieczoru.
Dla mnie Mānbryne i Mgła najlepsze występy wieczoru. Nagłośnienie trochę kulało ale jak się bywało na koncertach w hali Makoszowy w Zabrzu na początku lat 90-tych to może być ?
Ogólnie dobry koncert!
Jakby ktoś chciał wrócić do tego wieczoru to poniżej kilka filmów z tego dnia.
https://youtube.com/channel/UCc890dUEzUeJzgEdyp-lmkg