Skip to main content

Mocno, ale w zasadzie bardzo krótko, zastanawiałem się nad tym koncertem. Z jednej strony bowiem skład specjalnie nie powalał, ale z drugiej strony wiadomo, że skoro gra Marduk, to lipy nie będzie. Więc uzbrojony w bilety na wesół, no może w pół wesół, udałem się do B90 celem obadania obecnej formy Pancernej Dywizji Marduk.

Jak na wtorek przyznać muszę mury klubu nie napełniły się tak mocno, jak się tego spodziewałem. Wiadomo, środek tygodnia, nie każdemu się chce, a i nie każdemu też do Gdańska zapewne było po drodze. Z resztą Marduk już chyba etatowo odwiedza nasz kraj, więc też nie dziwota, że nie każdemu się chciało. Dobra, koniec wywodów. Wziąłem sobie jedno niealko piwo za dwadzieścia gieta i ustawiłem się pod sceną, gdzie już drugi kawałek pogrywał sobie hiszpański Undead.

Twórcy “Putrefacto” mieli chyba najtrudniejsze zadanie tego wieczoru. Nie dość, że byli pierwsi, to pewnie grali ze świadomością, że i tak 95% luda zjawiło się tego wieczoru pod sceną na ostatni zespół. Cóż, taka to rola otwieraczy. I jak na otwieracz przystało Undead mnie zbytnio nie porwał. Nie zrozumcie mnie źle. Zagrali całkiem niezłą porcję death metalu (zrobiłem risercz i studyjnie nóżka sama chodzi), która miejscami naprawdę potrafiła wciągnąć (czytaj: im bliżej końca, tym lepiej), ale takie granie kojarzy mi się raczej z festiwalem typu Brutal Assault, gdzie tysiąc luda przy małej scenie stoi najebana i jest jej wszystko jedno co teraz jest na scenie. Grunt że mocno kopie po ryju, riff wchodzi gładziutko, no i mają dziewuchę w składzie… Cóż, jeśli Hiszpania, to tylko Teitanblood, sorry

Jako drugi na scenie zjawił się szwajcarski Impalement. No i tutaj miałem lekkiego gwoździa, bo nie wiedziałem w zasadzie czego się spodziewać. Niby to miał być black / death metal… Tylko w zasadzie nie wiem gdzie miałbym umiejscowić muzykę Szwajcarów. Czy raczej bardziej w black, czy raczej bardziej w death metalu… A szczerze to mówiąc z całego tego występu zapamiętam najbardziej intro otwierające koncert, które zostało zapożyczone z “Upiora w operze” i wokal Beliatha, który kojarzył mi sie z Peterem z zespołu na V… Tak, dobrze czytacie. Jak dla mnie Impalement był zapychaczem, który po prostu musiał ten czas przed Mardukiem jakoś wypełnić, a że padło na nich, to sami Wiecie

Trzecim hordem tego wieczoru była Valkyrja… Jak głosi powiedzenie, historia lubi się powtarzać. Więc zarówno jak i dwa lata temu, tak i w tym roku Szwedzi utwierdzili mnie w przekonaniu, że nie mają sobą nic ciekawego do zaprezentowania. Różnica polegała jednak na tym, że tym razem byłem full trzeźwy, a dzięki temu ich muzyka jeszcze bardziej mnie zniechęciła do pogłębienia znajomości i chociażby jakiegokolwiek jednego odsłuchu, chociażby jednego albumu. Jasne, jak się nie umie, to bierze się takie riffy dajmy na to od Misþyrming, kroi się trochę brzmienia gitar, dajmy na ten przykład z Ondskapt (no bo przecież grałem w tym zespole, to czemu by nie?!) i pyk… Mamy super black metal rozumisz, dziewuchy się moczą, faceci pocą, a ja łapię się za głowę zadając sobie pytanie: za jakie grzechy?!

Zacząłem się zastanawiać więc czy Marduk jest taki – przepraszam – chujowy, że bierze zespoły pokroju Valkyrja właśnie, by nadrobić na scenie, czy po prostu jest to kolesiostwo typu: jedziemy w trasę, chcecie? Szybko jednak zostałem uświadomiony…

W końcu po prawie trzygodzinnej kaźni przyszedł czas na główne danie tego wieczoru. Co prawda Marduk zaliczył obsuwę, ale czuć było podczas niej z lekka, że ciśnienie narasta. No ale w końcu wjechali, dosyć być może niespodziewanie od “On Darkened Wings”… I w końcu. Brzmienie tego wieczoru zyskało klarowność, gitary w końcu nabrały soczystości, a wokal… to już w ogóle bajka, jak to się zwykło mówić. Mortuus to jest jednak wokalista z klasą. Ma koleś pierdolnięcie w gardzieli, a to jego charakterystyczne twarde r tylko dało więcej mięsa w przekazie… Było już więc wiadomo, że tego wieczoru nie będzie szybko, ale za to mocno… i miejscami szybko hehe… I tak poleciały między innymi “Into Utter Madness”, “Wartheland” czy też “The Levelling Dust” czyli materiał mocno przekrojowy w którym nie mogło oczywiście zabraknąć kawałków z ubiegłorocznego “Memento Mori”. I powiem, że mimo kręcenia nosem Pathologista w recenzji, te kawałki naprawdę dają radę. Pogrzebowa atmosfera w takim “Shovel Beats Sceptre” jak najbardziej była odczuwalna, a odpowiednia prędkość znalazła swoje miejsce w “Blood of the Funeral”… Więc nie zdziwię się, jeśli wjadą na stałe do koncertowej setlisty Szwedów. Na koniec prawie półtoragodzinnego występu nie zabrakło oczywiście miejsca dla “Wolves” i “The Blond Beast”, a w nagrodę, za dobre sprawowanie publiki pod sceną, także nieśmiertelnego “Panzer Division Marduk”… 

Jak dla mnie był to kolejny bardzo dobry koncert Marduk. Nie wiem jak Ci goście to robią, ale niech to robią jak najdłużej. Szczerze? Równie dobrze mogliby i grać dwie godziny, a supporty – mimo wszystko poza Undead – mogłoby spokojnie nie istnieć…

Łysy
921 tekstów

Grafoman. Fan śmierć, jak i czarciego metalu, którego słucha od komunii...

Skomentuj