Wydawca: Hammerheart Records
A czy wy wiecie, że to już piętnasty album Master? Przyznam, że pewnie wiedziałem, ale jakoś wyparłem to ze świadomości. A przecież lubię ten zespół i postawę Speckmanna, który problemom się nie kłania tylko zapierdala ze swoją robotą.
A jego robota to oczywiście death metal (i ponoć hodowla tych małych śmiesznych piesków, ale pewny nie jestem), co pokazuje na „Dispelled Saints”. Najnowsza produkcja – powiem to już na początku – nie jest ani lepsza ani gorsza od poprzednich. Nie wszystkie dane mi było recenzować, z tych ostatnich lat, ale wszystkie kręciły się w moim odtwarzaczu i zawsze w chuj mi się podobało.
Master i Paul Speckmann to synonim death/thrash metalu, granego od zawsze w charakterystycznym stylu, również dzięki wokalowi Paula. Niczego innego też nie znajdziecie na najnowszym krążku. Przez pięćdziesiąt (tak tak!) minut dostajemy po pośladkach death metalem, który równie dobrze mógłby zostać wydany z tym znaczkiem na początku lat dziewięćdziesiątych. Riffy tutaj pędzą, ale nie zlewają się w całość, dostajemy różnice w tempach (zwolnienia naprawdę brzmią jak buldożer rozjeżdżający gruzowisko), a Speckmann wyrzyguje kolejne wersy. Niby to samo co zwykle, ale jak cieszy.
Choć na przykład taki „The Wiseman” charakteryzuje się ciut bardziej death’n’rollowym feelingiem, fajnie też wypadają tu zabawy Paula na basie – tak, ten kawałek lekko odstaje od reszty. I zamykający całość, ponad ośmiominutowy „Alienation of Insanity”. Najwolniejszy, ciągnący się, ale równocześnie chyba najbardziej wkurwiony. Da się? Da się.
„Dispelled Saints” nie zawiódł moich oczekiwań. Żadna płyta Master tego nie uczyniła, co mnie cieszy. Sprawdzona to marka i choć nie zapełnia dużych hal – wie po co gra i dla kogo. Totalnie ich za to szanuję.
Ocena: 8/10