Wydawca: ADG Records
Patrząc na okładkę najnowszej płyty Lunatic Affliction i nie znając wcześniej tego zespołu zastanawiałem się, ile z Dissection znajdziemy w ich muzyce. Po włączeniu krążka zatytułowanego „Merto Brixtia” z kolei pierwszym skojarzeniem był wstęp do Emperor i ich „Anthems to the Welkin at Dusk” z uwagi na bardzo zbliżone intro.
Jeśli dla Was, podobnie jak i dla mnie, muzyka Bawarczyków do tej porty była terra incognito, to już Wam spieszę z wytłumaczeniem, że na całym krążku zdecydowanie przeważa opcja emperorowska. Oczywiście z innymi wpływami, jednakże generalnie rzecz biorąc – w podobnym klimacie. „Klimat” zresztą jest tu słowem – kluczem, bowiem Lunatic Affliction w udany sposób kopiuje atmosferę norweskiej sceny black metalu z klawiszami. No, może nie aż w tak udany, że wyrzucam płyty Samotha czy Sanrabba do kosza i zasłuchuję się tylko w kwartecie z Niemiec – ale w porównaniu z tym co mogłoby się wydarzyć (i niejednokrotnie się wydarzało) jest w porządku.
Na „Merto Brixtia” mamy sporo szybkich fragmentów, gdzie blast ściele się gęsto, a klawisz obsypuje go podniośle. Przyznam się Wam, że te wypadają chyba najlepiej. Między innymi dzięki temu, że Lunatic Affliction ma smykałkę do niezłych melodii. Trochę gorzej wypadają wolniejsze partie, które w moim odczuciu zamulają trochę na tej płycie. Jakby zespół dostał zadyszki i musiał przycupnąć na ściętym pieńku i pobrzdąkać chwilę, żeby nabrać werwy i móc z powrotem biegać po lesie przy blasku księżyca. Nie wiem, jak to wyglądało na wcześniejszych albumach, ale na trójce tak to według mnie wygląda.
A skąd mi się wziął ten las i księżyc? Ano z okładki i bookletu – mamy tam wszystko to, co powinna zawierać płyta wzorowana na symfonicznym black metalu z Norwegii. Podejrzewam więc, że muzycy Lunatic Affliction trochę żałują, że nie są starsi o te dziesięć lat. Wyszedł im jednak niezły hołd dla tamtych czasów, a to i tak już jest coś.