Wydawca: Selfmadegod Records
Znowu naszło mnie, żeby sprawdzić co tam się dzieje u Karola w Selfmadegod Records. Wydany wiosną split Sickrecy i Barren dobrze mnie powygniatał, pora więc na jakieś kolejne łupacze. Wśród jego najnowszych wydawnictw trafiłem na Szwedów z Hatchend, a „Summer of ’69” to ich pierwsza płyta. Chłopaki tłuką w takich kapelkach jak RazorRape, Birdflesh czy Deranged. Czyli co, wjeżdzamy w death/grind?
Nic z tych rzeczy, drodzy radiosłuchacze. Hatchend napierdala sobie wysoce energetyczny thrash/punk/hc/cotylko totalnie na jedno kopyto. Po prostu przez pół godziny macie wrażenie słuchania ciągle jednego numeru. I jest w tym metoda! Wyobraźcie sobie taką muzykę, ale graną przez pojebów, którym na co dzień tylko grind w głowie. Przenieśli swoje codzienne zainteresowania na grunt innego gatunku, a efektem jest taka oto jednostajna jebanina z donośnym, tłustym, dominującym, bardzo wyraźnym basem, dziką gitarą, wokalem z kilogramem żwiru w gardle i niekończącymi się, paroma nieskomplikowanymi, ale piekielnie szybkimi!, rytmami garowego. Jak to kiedyś powiedział pewien mądry człowiek: „Nie obchodzi mnie technika, obchodzi mnie prędkość”. To jest tak prymitywne, że aż palce lizać. Piwo samo się otwiera. I na pewno niejednego ta płyta znudzi w kilka minut. A inni będą cieszyć michę przez całe osiem numerów. Odrobinę urozmaicenia wprowadza ostatni kawałek „First Blood”, w którym przewija się kilka wolniejszych fragmentów. I to tyle! Nie ma w tym żadnej głębszej filozofii. Seta w gardło i do przodu.
Oczy mi się zaświeciły jak tylko zobaczyłem, że te mordeczki są ze Szwecji, bo szanse na to, że mi ta potańcówka podejdzie, były duże. No i co? Jest elegancko! Tylko nie można przedawkować. I w ogóle mnie nie dziwi, że grają sobie sztuki u boku Discharge. No to teraz pora na nowe Wolfbrigade i dzień mamy zrobiony.