Skip to main content

Wydawca: Wydawnictwo Czarne

Prawdopodobnie nie ma już osoby na polskiej scenie metalowej, która by nie wypowiedziała już swojej opinii na temat książki Jarosława Szubrychta „Skóra i ćwieki na wieki – moja historia metalu”. Przyszła więc pora na mnie.

Czy dodam coś nowego do dyskusji o tej książce? Nie wiem, ale przede wszystkim chyba nie zamierzam. Moim zdaniem Jarosław pisząc o metalu robi to w taki sposób, że temat zostanie naświetlony przede wszystkim osobom, które z tym całym hałasem nie mają wiele wspólnego. Coś tam słyszały, kojarzą to głównie z Metalliką a teraz z tym, że Nergal obraża katolików. I wtedy wjeżdża On – redaktor Szubrycht i w sposób ciekawy, dowcipny, ale przede wszystkim zgodny z prawdąwykłada, z czym ten cały metal się je.

Pokazuje, jak ta cała metalowa inicjacja wyglądała w przypadku Jego pokolenia, ale i w przypadku pokolenia mojego – choć jestem odeń zaledwie kilka lat młodszy to już przecież wchodzenie w metal w przypadku moim i moich rówieśników wygladało zgoła inaczej, ale z wieloma punktami wspólnymi. „Skóra i ćwieki na wieki” poruszają chyba każdy aspekt tak zwanego bycia metalem na przestrzeni ostatnich pięciu dekad w Polsce, wpierw Ludowej a potem Wolnej.

Stąd też wyobrażam sobie, że po książkę Szubrychta sięga na przykład jego sąsiad czy nauczyciel jego latorośli, który z metalem dotychczas miał niewiele wspólnego. Czyta i dowiaduje się co to było krojenie, skąd się brały ziny, jak należy zachować się na metalowym koncercie albo dlaczego dobra nazwa metalowego zespołu to podstawa. A dzieje się to wszystko, bo Jarosław pisze o rzeczach tak naprawdę na swój sposób hermetycznych w sposób przystępny dla przeciętnego obywatela, a równocześnie zachowuje balans – dzięki temu jego książki nie oleją ciepłym moczem metalowcy jako zbioru rzeczy oczywistych.

Moim zdaniem ta sztuka nie udała się na przykład Łukaszowi Dunajowi, gdy opisywał dzieje Behemotha – czytając ją, odnosiłem wrażenie, że celował on tylko i wyłącznie w zwykłego zjadacza chleba, ewentualnie bardzo poczatkujących metaluszków, ale już nie w osoby siedzące w temacie. Natomiast Jarosław Szubrycht zadowala swoją książką obie strony. Oczywiście każdy kto zna pióro redaktora Jaro.slava wie, że cechuje go olbrzymia lekkość. Stąd też tę książkę czyta się po prostu przyjemnie i dobrze. Musicie również pamiętać, że autor podchodzi do metalu w sposób subiektywny – wszak podtytuł brzmi „Moja historia metalu”, więc pewnie nie każdy zgodzi się ze wszystkim co tu przeczyta. Z komentarzy znajomych wiem jednak, że wiele osób jednak mocno utożsamia się z szubrychtową historią, podziela część jego wspomnień i spojrzenia na metal – co mnie absolutnie nie dziwi, bo mam podobnie, pomimo tych kilku lat mniej.

A czy czegoś mi brakuje? No zdecydowanie zdjęć. Podejrzewam, że redaktor Szubrycht mógłby spokojnie dorzucić do tych wspomnień kilka fotek obrazujących ten jego metal, ja przynajmniej zawsze lubię poza poczytaniem również i popatrzeć.

Jeśli więc ktoś zapytałby mnie, czy warto przeczytać „Skóra i ćwieki na wieki” odpowiedź moja będzie jednoznacznie potwierdzająca – bez różnicy, czy dzień zaczynasz od odpalenia „Persecution Mania” czy RMF FM, a z metalu najbardziej lubisz „Nothing Else Matters”, do tego w wersji symfonicznej. Tę książkę po prostu dobrze się czyta.

Oracle
16906 tekstów

Sarkazm mu ojcem, ironia matką i jak większość bękartów jest nielubiany. W życiu nie trzymał instrumentu w ręku, więc teraz wyżywa się na muzykach. W obiektywizm recenzencki wierzy w takim samym stopniu jak we wniebowstąpienie, świętych obcowanie i grzechów odpuszczenie.

Skomentuj