Skip to main content

Oracle: Eternal Rot tak trochę niepostrzeżenie wyrosło na naprawdę potężną figurę na polskiej scenie metalowej (choć aspiracje światowe u Was wyczuwam, ale o tym za chwilę). Wydawnictwo po wydawnictwie i ani się człowiek nie obejrzał a tu wszyscy zainteresowani Was znają i mówią o Was w samych superlatywach – czujecie, że staliście się odrobinę bardziej popularni przez ostatnie kilka lat?

Grindak: Cześć. To wszystko brzmi jak sen, dzięki. Nie nazwałbym tego popularnością bo do niej nie dążymy, jednak w ciągu ostatnich paru lat udało nam się dotrzeć do kolejnych maniaków obłąkanego doom / death metalu, to faktycznie było naszym celem bo lubimy się dzielić tym hałasem. Mam nadzieję, że głównie stoi za tym sama muzyka, która jest najważniejsza, ale oczywiście zdaję sobie sprawę, że trochę ludzi nie będacych zagorzałymi kopaczami w Podziemiu ale interesujących się takim graniem usłyszało o nas dzięki splitom z zespołami z najwyższej półki w tej niszy.

Współpraca ze świetnymi podziemnymi wytwórniami, grafiki Marka Riddicka plus klasyczne obczajanie płyt „po okładce”, i wydaje mi się ogólna konsekwencja w wizji i działaniu Eternal Rot też pomagają w zasięgu. Przy celowym braku koncertowej aktywności to całkiem sporo jak na zespół który jest kompletną fanowską zajawką. Docierają do nas głosy, że takie granie się podoba, i to bardzo cieszy, szczególnie, że nie jest to delikatnie mówiąc przystępna formuła. Każdego entuzjastę naszych rzygowin przyjmujemy z otwartymi wiekami trumien.

O.: Tak, przez popularność miałem właśnie na myśli głównie rozpoznawalność, ale i uznanie. Ale brzmicie bardzo skromnie „zrzucając winę” za waszą rozpoznawalność na karb splitów i speców od okładek. Często za znanymi specami od okładek, producentami czy gościnnymi udziałami na płycie nie idzie jakość muzyki. W przypadku Eternal Rot jakość słychać cały czas. Przewrotnie więc zapytam – jak to jest być tak skromnym i nagrywać tak dobre materiały?

G.: Nie wiem! Nie zrozum mnie źle, jesteśmy bardzo dumni z Wiecznego Gnicia, podpisujemy się rękami i nogami pod tym szaleństwem. Wierzymy w te kawałki i w życiu byśmy nie wypuścili w świat muzyki z której nie bylibyśmy zadowoleni. Skoro pojawiają się słowa uznania, to chyba znaczy, że robimy coś dobrze. Sami na co dzień babrzemy się w podziemnym death metalu i przez to mamy od dawna popsute głowy, chcemy żeby to rezonowało na muzykę i jej klimat. Zdaję sobie sprawę, że to jest totalnie oklepany frazes, ale Eternal Rot jest zespołem którego sami byśmy chcieli słuchać gdybyśmy go jeszcze nie znali.

O.: Myślisz, że ta znajomość Waszej nazwy jest efektem wypracowywania swojego stylu? Oczywiście dziś trudno powiedzieć, że jakiś zespół jest totalnie w chuj oryginalny, jednak nie umiem wskazać chyba żadnej grupy z ogólnie pojętej polskiej sceny, która byłaby podobna do Eternal Rot pod względem brzmienia czy samych kompozycji…

G.: Mam nadzieję, że tak właśnie jest. Co prawda od dawna nie jestem subiektywny, może nawet od początku nie byłem, ale czuję, że przez te parę lat Mayer wyciosał coś swojego z charakterystycznym hipnotycznym pierwiastkiem. On jest autorem kawałków, ja z Radkiem dokładamy swoje i wychodzi to naturalnie bez jakichś większych kalkulacji. Całość ma poprostu miażdzyć, bujać i malować w porysowanych głowach niekoniecznie miłe obrazy.

Sporo tu jest emocji, intuicji, wczuwania się w klimat, jesłi podobni nam wariaci doceniają wynikłą w ten sposób oryginalność to zajebiście. Sam bardzo cenię wyróżniające się zespoły, ale nie przeszkadza mi to w słuchaniu z bananem na ryju kolejnego hołdu dla Autopsy czy Entombed. Najbliższe skojarzenie z Eternal Rot miałem słuchając belgijskiego Gateway, oczywiście od razu musiałem kupić jego płyty.

O.: Uważacie, że muzyka Eternal Rot się rozwija? Z jednej strony czuć, że cały czas poruszacie się w dość jednoznacznie określonej konwencji, z drugiej – z każdym nowym wydawnictwem Wasza muzyka… cóż, chciałoby się rzec, że nabiera mięska, ale bardziej pasuje tu coś odwrotnego… gnije mocniej i śmierdzi bardziej?

G.: Rozwija się, jak najbardziej, sami też tak czujemy. Konwencja jest zachowana, cały czas jest jeżdzenie muzycznym walcem, trans i rzyganie pod niebiosa, ale ten trup buja się w różnych kierunkach. Wzmagający się z czasem smród jest konsekwencją coraz lepszego ogaru sprzętowego z naszej strony oraz talentu Haldora Gurberga za heblami. Mamy wrażenie, że robienie z pasją takiego hałasu przez parę lat sprawa, że po prostu wychodzą coraz lepsze kawałki. Każde nasze wydawnictwo też brzmi trochę inaczej i staramy się, żeby za każdym kolejnym razem było co najmniej tak samo obrzydliwie jak poprzednie.

O.: A czy obawiasz się momentu, kiedy death metal nie będzie miał juz niczego nowego do zaoferowania? A może według Ciebie ten moment już nastąpił?

G.: Może już nastąpił, ale kompletnie nie jestem obiektywny w temacie. Być może już jakiś czas temu doszedł do ściany i wszystko to co nowe, to wariacje i mieszanie tego co już powstało do tej pory. Nawet jeśli tak jest, to nie mam z tym żadnego problemu i nie obawiam się. Z jednej strony jestem zachwycony nowymi zespołami grającymi w piwnicach tego świata, które może i nie są oryginalne, ale wciąż zajebiście cieszą. Z drugiej mam nadzieję, że od czasu do czasu trafi się zespół który podejdzie do tematu z „własnej” strony i nie podobny do kogokolwiek innego. Nie jestem marudą, jest tyle dobrego grania, że i tak życia nie starczy.

O.: A jeśli miałbyś wskazać płyty nagrane w XXI wieku, które wpłynęły na rozwój death metalu – jakie pozycje byś wskazał?

G.: Jeśli chodzi o ten wiek to w moim matrixie Death Metal wszedł w niego w pełni rozwinięty, najważniejsze wydarzyło się wcześniej. Po roku 2000 nie brakuje płyt przed którymi mogę klęczeć i walić banią w podłogę, jest masa zespołów która podeszła i podchodzi do tematu z pasją. Jednak ogromna większość to wariacje, mieszanie stylów, eksperymenty, dochodzenie do ściany czy radosne odtwórstwo, hołdy i zabawa – i wszystko to jest jak najbardziej w porządku, jak widać sporo fanów ma potrzebę takiego grania i jego słuchania. Oczywiście zdarzają się takie oryginalne ewenementy jak Portal czy Morbus Chron. Jeśli miałbym wskazać jeden album nagrany po 2000 który mocno zamieszał i zainspirował wielu to byłby to Death Breath – „Stinking Up the Night”. Weterani zapodający totalne hity i w sumie wraz z takimi jak Repugnant czy Kaamos wzbudzający falę nowych old schoolowych zespołów która szczęśliwie trwa do dziś.

O.: OK, a teraz coś poważniejszego – tematyka tekstów Eternal Rot oscyluje wokół śmierci, fizycznego rozkładu, okropieństw wszelakich. Czy fakt, że pod względem lirycznym obcujecie na co dzień ze śmiercią powoduje, iż jesteście na nią w jakimś sensie bardziej odporni, na przykład gdy dotyka ona bliskie Wam osoby lub choćby znajomych?

G.: Faktycznie poważniej, doceniam. Teksty w sporej części są w tak zwanym Death Metalowym kanonie i mają pasować do muzyki, często są to wybroczyny skołatanej głowy która puszcza wodze fantazji. Czasem też odwiedzam niezbyt miłe zakamarki swoich myśli i to też znajduje ujście w tekstach. Mentalne babranie się w takich klimatach na co dzień w ogóle nie sprawia, że jestem w jakikolwiek sposób bardziej odporny, być może nawet jest wręcz przeciwnie. Przez to, a raczej dzięki temu, najczęściej postrzegam świat przez pryzmat przemijania, odchodzenia, wiedząc że prędzej czy później przyjdzie moja kolej i wszystkich mi bliskich. Optymistycznego przekazu w tekstach Eternal Rot się nie odnajdzie, jedynie akceptacja bezcelowości wszystkich naszych starań, powolny spacer ku zapomnieniu i bajanie dla potłuczonych horrorami czy Death Metalem. Mogę dodać, że tekst do “Gestures Never Recalled” z “Moribound” powstał właśnie pod wpływem straty jednej z najważniejszych osób w moim życiu, jest o tym, że powoli z czasem niestety zapominam niektóre szczegóły, gesty, wspomnienia, aż i one znikną razem ze mną. Każda śmierć która boli tylko mnie do niej przybliża.

O.: No to dalej o umieraniu, ale już nie tak na poważnie – umrzeć i to śmiercią naturalną miała również kaseta magnetofonowa. A tymczasem przeżywa renesans, z któego nie ukrywam – korzystam. Wy też bo chyba każdy materiał (mówię chyba, bo nie wiem jak jest z „Grave Grooves”) ukazał się na tym formacie. Sam słuchasz i kupujesz taśmy, czy to po prostu taki zabieg, żeby zapewnić odpowiedni format dla każdego, kto chce posłuchać Eternal Rot z fizycznego nośnika?

G.: Sam słucham praktycznie na codzień i czasami wciąż kupuję, jednak nie z tego powodu, że ten nośnik przeżywa renesans. Po prostu u mnie kasety nigdy nie odeszły do lamusa czy pudła w piwnicy piwnicy, nigdy się ich nie pozbyłem więc cały czas ze mną są. Niektóre mocno się zestarzały jeśli chodzi o jakość, ale spora część wciąż pięknie hula. Nie faworyzuję, lubię też kompakty, winyle, nie jestem wybredny w temacie, ale jakiś tam sentyment jest. Jestem z tego pokolenia dla którego kasety magnetofonowe były punktem wejścia w muzykę. Jeszcze te pirackie, dla młodego chłopaka ze Staszowa płyta kompaktowa była dalekim powiewem zachodu, mogłem sobie co najwyżej poogladać ich zdjęcia w magazynach, temat kompletnie poza zasięgiem. Moją rzeczywistością było nagrywanie audycji radiowych na szpulowego Grundiga i magnetofon „Maja 2”, odręcznie pisane spisy kaset i wzajemne przegrywanie, czy ciułanie na taśmy bezpośrednio od zespołów. Taśma jest medium które mocno mi się kojarzy z Undergroundem, więc mocno to pasuje do naszego zespołu. Fajnie jak ludzie mają wybór i cieszę się, że nasze wymiociny są wydawane na wszystkich nośnikach. „Grave Grooves” to winylowa wersja pierwszego wydawnictwa ER czyli kasetowego „Promo 2013”.

O.: A widziałbyś muzykę Eternal Rot jako część innego projektu? Na przykład soundtrack do niszowego horroru? Takie rzeczy robiło na przykład Incantation. Jeśli tak – proszę o szybkie streszczenie fabuły…

G.: Jeśli tylko to działa na wyobraźnię to jak najbardziej. W głowie roi mi się coś w estetyce filmu „Begotten” Edmunda Elias Merhige, żadnych dialogów, tylko ponure krajobrazy wypełnione ruinami i grobami po horyzont. Dziwne postaci, nie wiadomo czy to jeszcze żywi czy już nie, snujący się bez celu i robiący sobie nawzajem rzeczy złe i okrutne. Pod martwym niebem wszyscy popadają w szaleństwo. Czyli w sumie nie tak daleko od rzeczywistości, ha!

O.: Brzmi pięknie! Jak to w ogóle się stało, że pochłonęła Was konkretnie taka tematyka – rozkład, zombie, metal śmierci…? Czy to pochodna jakichś dziecięcych / nastoletnich fascynacji horrorami, komiksami i tak dalej, jak to często ma i miało miejsce w przypadku death metalowych muzyków? Czy może kolejność była odwrotna – najpierw metal śmierci, a dopiero potem trupy i drastyczne sceny w tekstach kultury?

G.: Wszystko powyższe, u mnie symultanicznie z muzyką. Mówię za siebie ale z tego co wiem to wszyscy dość wcześnie się wykoleiliśmy. Jako dzieciak dzieliłem pokój ze starszym bratem który znosił do domu odpowiednie książki, komiksy, kasety, pojawił się magnetowid więc i filmy niekoniecznie odpowiednie do mojego wieku. Rodzice nie mieli nad tym w sumie żadnej kontroli i nasiąkałem tym wszystkim po trochu. Najbardziej muzyką, bo ta najmocniej działa na głowę, te najbardziej formatywne wczesno nastoletnie lata były wypełnione death metalowym ogniem. I ta muzyka rezonowała na wszystko, zainteresowania, fascynacje, wybór przyjaciół, strach pomyśleć na co jeszcze tak naprawdę. To z czym dorastasz staje się częścią Ciebie i zostaje z Tobą, zawsze będziesz miał do tego sentyment. Myślę, że wszyscy w zespole piszemy swoje rozdziały w książce „Jak Death Metal spierdolił mi życie”.

O.: No ale chyba aż tak to nie… Na przykład, gdybyście koncertowali to pewnie dobijalibyście do różnych ciekawych lub pojebanych (albo i to i to na raz) miejsc). No właśnie – Eternal Rot jest projektem studyjnym, przynajmniej jak na razie – nie szkoda Ci zaprzepaszczać szansy, że na death metalowy bilet zwiedziłbyś w w chuj państw, miast i wsi?

G.: Od ponad 12 lat nie szkoda, jest to świadoma decyzja od początku. Zwiedzamy kiedy możemy gdziekolwiek jedziemy i bez death metalowego biletu. Nie ma tu większej filozofii, ja sam na scenę się nie nadaję, obecnie ciężko by mi to było sobie zmieścić w głowie. Nie traktuję tego w kategori zaprzepaszczonej szansy, Oczywiście podobno tylko krowa nie zmienia poglądów, więc jeśli kiedyś na emeyturach zgodzimy się być headlinerami na Wacken to na pewno wcześniej damy o tym znać.

eternal rot
Oracle
17318 tekstów

Sarkazm mu ojcem, ironia matką i jak większość bękartów jest nielubiany. W życiu nie trzymał instrumentu w ręku, więc teraz wyżywa się na muzykach. W obiektywizm recenzencki wierzy w takim samym stopniu jak we wniebowstąpienie, świętych obcowanie i grzechów odpuszczenie.

Skomentuj